Listopad dopiero co się zaczął a my już mamy dla Was garść komiksowych notek recenzenckich. Zapraszamy!
Listopad dopiero co się zaczął a my już mamy dla Was garść komiksowych notek recenzenckich. Zapraszamy!
Agnieszka ‘Achika’ Szady [70%]
Gdyby „Tajną misję…” oceniać tylko w kontekście komiksów ze świata Gwiezdnych Wojen, to zasługiwałby nie na 70, ale na 100%. Przede wszystkim Phil Noto swoją prostą, czystą kreską doskonale rysuje zarówno twarze jak i całe postaci, nie popadając w aberracje znane z dzieł innych osób („
Aayla Secura” to niezły przykład). Może czasem głowy bywają odrobinę za duże, szczególnie w ujęciach z góry, gdzie zastosowany został skrót perspektywiczny, ale zauważy to chyba tylko ten, kto zwraca uwagę na takie detale. Nadal bardzo ciekawa jest kolorystyka: każdy plan miejscowy czy czasowy utrzymany jest w konkretnej gamie barwnej, czy to będzie ochra, róż indyjski czy morska szarość.
Drugi tom domyka wszystkie wątki rozpoczęte w pierwszym, co samo w sobie zasługuje na pochwałę. Co prawda tajemnica szpiega zostaje zbyta jednym zdaniem, ale pojawiają się inne, nie mniej dramatyczne sytuacje. O ile w pierwszym tomie ważną rolę odgrywał BB-8, tutaj na plan pierwszy wysuwa się C3PO – zresztą w ogóle pomoc udzielana przez roboty jest kluczowa dla fabuły. Co z kolei dotyka rzadko w tym uniwersum poruszanego problemu: dlaczego droidy, mające własne osobowości i uczucia, są de facto niewolnikami?
Starszym czytelnikom może tutaj wprawdzie brakować absurdalnego poczucia humoru będącego znakiem charakterystycznym najlepszych albumów Tadeusza Baranowskiego, ale „Jak ciotka Fru-Bęc uratowała świat od zagłady” jest bez wątpienia całkiem udanym komiksem dla dzieci. Maluchy z wypiekami na twarzy śledzą perypetie społeczności Fruwaczków, która musi stawić czoła straszliwemu Czarnemu Ptaszylowi. Ten ostatni za wszelką cenę pragnie zdobyć nasiono Kwiatu Zła, dzięki czemu wszechmocna ciemność ogarnęłaby cały świat. Młodzi czytelnicy z całych sił kibicują więc Amadynce i Huzarkowi, którzy zostali uprowadzeni przez Czarnego Ptaszyla, oraz grupie Fruwaczków próbujących uwolnić porwaną parę zakochanych. Trzeba przyznać, że bohaterowie przeżywają mnóstwo zadziwiających przygód, a przy tym poziom grozy jest dobrze dostosowany do wrażliwości kilkulatków. Trudno też nie podziwiać wyobraźni twórców, która pozwoliła im na zapełnienie komiksowego świata fantastycznymi stworzeniami i krajobrazami oraz ukazanie naprawdę niezwykłych zdarzeń. Nie brakuje tutaj również zabawnych sytuacji, a rysunki Tadeusza Baranowskiego są jak zwykle klasą samą w sobie, dlatego dzieci powinny być zachwycone tym komiksem.
Początek nowej serii o Smerfach wypada niestety dość blado. Wprawdzie pojawienie się zupełnie nowych bohaterek wnosi nieco świeżości, ale mimo to fabuła żadnej z pięciu historyjek nie jest ani specjalnie emocjonująca, ani naprawdę zabawna. Wydaje się, że dla scenarzystów najważniejsze było uwypuklenie różnic między wioskami chłopaków i dziewczyn Smerfów oraz zaprezentowanie czytelnikom nieznanych im wcześniej roślin czy stworzeń. Cóż z tego jednak, że nasz wzrok przyciągają małe latające smoki i łakome wryczołki albo drapieżny wężokwiat czy przypominająca na pierwszy rzut oka cebulę niebezpieczna smerfołówka, skoro atrakcyjna warstwa graficzna nie przekłada się na równie wciągający przebieg wydarzeń. Zdecydowanie za dużo tutaj bowiem niewiele wnoszących do fabuły dialogów, a za mało napięcia i zaskakujących zwrotów akcji. Album ten okazuje się raczej dodatkiem do niedawnego filmu kinowego i przygotowywaniem gruntu pod nową serię komiksów, w której większą rolę będą odgrywać dziewczyny Smerfy. Nie da się jednak ukryć, że „Zakazany Las” jest lekturą trochę rozczarowującą w porównaniu z głównym cyklem o niebieskich ludzikach. Pozostaje mieć nadzieję, że sytuacja ulegnie zmianie w kolejnych albumach o Wiosce Dziewczyn.
Agnieszka ‘Achika’ Szady [70%]
Wesoły, beztroski komiks, który polecić można nie tylko nastolatkom, ale także czytelnikom w dużo bardziej zaawansowanym wieku – jest rewelacyjnie odstresowujący. Mimo że to szósty tom cyklu, równie dobrze można zacząć lekturę właśnie od niego, ponieważ w komiksie „Sisters” każda strona jest odrębną historyjką i w żadnej nie występują postaci czy zdarzenia mogące mieć wpływ na zrozumienie (lub nie) kolejnych odcinków. Marine nadal regularnie doprowadza starszą siostrę do szału, podbierając jej rzeczy, ale potrafi też przytulić i pocieszyć w trudnej sytuacji sercowej. Z kolei Wendy może tłuc smarkulę po głowie nielegalnie pożyczoną parasolką, a może też wkładać wiele wysiłku w obdarowanie jej prezentem urodzinowym. W wielu scenkach pojawiają się też ich przyjaciółki, zaś rodzice, którzy w pierwszym tomie konsekwentnie chowani byli poza kadrem, tutaj istnieją już bardziej namacalnie, chociaż bez pokazywania twarzy. Autorzy bawią się też nawiązaniami: w kinie przed bohaterkami siedzi
Calvin z Hobbesem oraz jeden z członków zespołu Gorillaz, z kolei za kierownicą autobusu wypatrzeć można Barta Simpsona. Calvin jest też w klasie Marine i tapla się w fontannie w parku. No i oczywiście same bohaterki występują na planszy leżącej na biurku ich taty – zawodowego rysownika komiksów.
Agnieszka ‘Achika’ Szady [70%]
Bohaterkami tego zabawnego komiksu są trzy dziewczyny zaczynające edukację na nieokreślonej brytyjskiej uczelni: nieco naiwna Daisy, charakterna Susan, oraz Esther, do której odnosi się tytuł pierwszego tomu, ponieważ ma ona wielki talent do robienia z igły wideł. Przeżywają przygody na miarę życia studenckiego – epidemia grypy, starcie z byłym chłopakiem, zażycie narkotyku na imprezie czy irytujący „ranking atrakcyjności” w internecie. Właściwie tylko to ostatnie wydarzenie przypomina, że akcja toczy się współcześnie; pozostałe są niejako ponadczasowe i mogłyby równie dobrze zdarzyć się dziesięć lub dwadzieścia lat temu (w rozdziale o grypie Susan korzysta z maszyny do pisania!). Niektóre historyjki pozostawiają po sobie wrażenie braku puenty, inne z kolei mają ją wręcz przerysowaną, jak choćby nagły koniec kariery internetowych szowinistów. Jak to określiła Esther: „To zemsta lepsza niż cokolwiek, co serwuje japońskie kino. Jest wręcz południowokoreańska”.
Rysunek i kolory są wyraziste, aczkolwiek kreskę trudno nazwać szczególnie oryginalną – w internecie można natrafić na wiele dowcipów czy komiksów rysowanych w mniej więcej podobnym stylu. Zresztą, jak głosi notka na okładce, można też natrafić na twórczość samej autorki „Giant Days”. Nie jest to żaden zarzut, bo obrazki są czytelne i sympatyczne, a całość bardzo przyjemna w lekturze.
