Ostatnie w tym roku króciaki komiksowe.
Ostatnie w tym roku króciaki komiksowe.
Agnieszka ‘Achika’ Szady [40%]
O ponurym komiksie, poruszającym tematy takie jak upadek cywilizacji, znaczenie nadziei w życiu czy wartości rodzinne nie wypada powiedzieć, że jest nabazgrany. Zamiast tego w recenzji powinny pojawić się takie określenia, jak „rozwichrzona kreska” czy „niedopowiedzenia pozostawione wyobraźni czytelnika”. Niestety, te rozwichrzone niedopowiedzenia sprawiają, że treść jest wyjątkowo ciężko przyswajalna, czasem wręcz trudno dociec, co się w ogóle w danym kadrze dzieje. Tego, że akcja toczy się kilka kilometrów pod wodą, w ogóle się nie odczuwa, Salus wygląda jak standardowe futurystyczne miasto – o ile można coś powiedzieć o tak pobieżnie naszkicowanej scenerii. Ujęcia, w których nasi bohaterowie faktycznie pływają, jest niewiele, za to trzeba przyznać, że Greg Tocchini przyłożył się do pokazania niezwykłych morskich stworzeń (oraz piętnastocentymetrowych obcasów w kombinezonie głównej bohaterki).
Bohaterowie – rodzina Caine’ów – przeżywają jedną tragedię za drugą, jednak rysownik niezbyt sobie radzi z oddawaniem wyrazu twarzy oraz mowy ciała, przez co na przykład kobieta dobijająca się do szklanej kopuły, za którą została jej córka, wygląda raczej jakby w erotycznym uniesieniu oblizywała szybę. Trochę szkoda, bo fabuła sama w sobie, aczkolwiek nieskomplikowana, zawiera sporą dawkę emocji. Na dodatek do ponurego klimatu opowieści zupełnie nie pasuje kolorystyka utrzymana głównie w ciepłych żółciach i oranżach. To jednak, w porównaniu z grafiką, zdecydowanie najmniejszy zarzut.
Tym razem Antek Srebrny i jego przyjaciele wykonali duży przeskok czasowy. Z pustynnego Tobruku Anno 1941 wylądowali od razu w maju 1944 pod Monte Cassino. Zgodnie z faktami historycznymi, Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich została wchłonięta przez Armią Polską wyprowadzoną z ZSRR przez generała Andersa, a która w 1943 roku została przekształcona w 2 Korpus Polski. Wydawać się może, że na temat Bitwy o Monte Cassino napisano już wszystko i ten komiks nic nowego nie wniesie. Ale scenarzysta, Tomasz Robaczewski znalazł ciekawy sposób na podejście do tematu. Samej bitwy praktycznie w komiksie nie uświadczymy, historia skupia się na przygotowaniach do starcia, w których Antek, Romek Piryt i Michał Mięso biorą aktywny udział. Podobnie jak w poprzednim albumie mają okazję pracować z najwyższym szczeblem dowodzenia, w tym wypadku z samym generałem Andersem. Ich zadania to działania o charakterze kontrwywiadowczym (w obozie ma miejsce wiele aktów sabotażu) oraz zaopatrzeniowym. To ostatnie daje im okazję do spotkania najsłynniejszego kaprala Drugiego Korpusu – niedźwiedzia Wojtka (znanego z książki „Dziadek i Niedźwiadek”). Tradycyjnie już w tej serii kontekst historyczny i szczegóły samej bitwy opisane zostały w dwustronicowym tekście na końcu albumu. Pewną ciekawostką są refleksje niemieckich żołnierzy na temat historycznej wartości samego klasztoru. Cóż, bombardując warszawski Zamek Królewski nie mieli takich myśli.
Muszę przyznać, że mimo znakomitego pierwszego tomu serii nie spodziewałem się po Pau aż takiej pomysłowości w konstruowaniu fabuły. Po tym jak na początku albumu Atlas i Axis powracają do baru prowadzonego przez Miel, można było się spodziewać po prostu kontynuacji niezakończonych w poprzedniej części wątków (na przykład Raposy grożącej zemstą dawnym przyjaciołom). Tymczasem bohaterowie rzucają się w wir zupełnie nowych przygód. Najpierw są świadkami (a my wraz z nimi) zażartej dyskusji dwóch mędrców na temat pochodzenia zwierząt. Psi kreacjonizm nieco różni się od ludzkiego (w opowieści o stworzeniu świata i wygnaniu z raju pojawiają się między innymi wybuchające owce), ale jego zwolennicy nie mają zamiaru zaakceptować ewolucjonizmu bez namacalnych dowodów. Atlas i Axis dają się zaś namówić na wyprawę w poszukiwaniu Tarsos, pół wilków, pół psów, a kolejna wyprawa pary głównych bohaterów będzie obfitować w wiele doprawdy zadziwiających wydarzeń. Możemy tez z rozbawieniem odkryć, że różnice kulturowe potrafią doprowadzić do drobnych nieporozumień, a w różnych rejonach świata rozmaicie ocenia się to, co należy uznać za wyższy stopień rozwoju społecznego. Nie dość, że cała ta historia o Tarsos ma przezabawny finał, to w dodatku kiedy Atla i Axis wreszcie powrócą do baru Miel, również nie usiedzą długo na miejscu, lecz ruszą tropem legendy Khimery (pamiętacie ten mówiący o niej pergamin z pierwszego tomu?). Mogę jeszcze zdradzić, że w ten sposób wpakują się tylko w nowe kłopoty, ale na to czytelnicy specjalnie nie będą przecież narzekać, bo to wszystko sprawia, że w trakcie lektury tego komiksu po prostu ani przez moment nie można się nudzić.
Musze przyznać, że jestem pełen podziwu dla Tomasza Samojlika za jego umiejętność łączenia walorów edukacyjnych komiksów z niezwykle atrakcyjną fabułą i przyciągającymi wzrok rysunkami. W trakcie lektury „Ryjówki przeznaczenia” nasza uwaga skupia się na perypetiach Dobrzyka, który jest wiecznie głodny (jak wszyscy przedstawiciele jego gatunku), ale zarazem nie potrafi skrzywdzić słabszych od siebie stworzeń. Tymczasem niespodziewanie zostaje on uznany za ryjówkę przeznaczenia, która ma pokonać Czarnego Nieprzyjaciela (przed którym drżą ze strachu wszystkie ryjówki!). Przebieg tej misji okazuje się daleki od opowieści o wyczynach superbohaterów, ale za to obfituje w zaskakuje wydarzenia i niespodziewane zwroty akcji. Doprawdy trudno z góry przewidzieć, jaki będzie efekt spotkań Dobrzyka z innymi mieszkańcami lasu, a finałowe starcie z Czarnym Nieprzyjacielem to już prawdziwy majstersztyk. Nic dziwnego więc, że komiks ten czyta się błyskawicznie, a przy tym mamy sporo okazji do śmiechu, bo zabawnych sytuacji tutaj również nie brakuje. Równie istotne jest zaś to, że nawet się nie spostrzeżemy, kiedy przyswoimy sobie całkiem sporo wiadomości na temat tych niewielkich ssaków, o których istnieniu wcześniej niekoniecznie nawet wiedzieliśmy. Warto jeszcze dodać, że to doskonała lektura zarówno dla dzieci, jak i znacznie starszych czytelników.
