Wydawnictwo OMG! pozostaje wierne twórczości Fabiena Nury’ego. Po dwóch świetnych opowieściach o Vladzie Tepesu Drakuli przyszedł jednak czas na całkowitą zmianę nastroju oraz gatunku. „Tyler Cross” to mocna, brutalna, gangsterska opowieść utrzymana w stylistyce noir. Nie ma w niej ani szlachetnego bohatera, ani jakiegoś pozytywnego przesłania, ale po lekturze – za sprawą kilku naprawdę wstrząsających momentów – ta opowieść na długo pozostanie w głowach czytelników.
Naiwna, źli i brzydcy
[Bruno, Fabien Nury „Tyler Cross #1: Black Rock” - recenzja]
Wydawnictwo OMG! pozostaje wierne twórczości Fabiena Nury’ego. Po dwóch świetnych opowieściach o Vladzie Tepesu Drakuli przyszedł jednak czas na całkowitą zmianę nastroju oraz gatunku. „Tyler Cross” to mocna, brutalna, gangsterska opowieść utrzymana w stylistyce noir. Nie ma w niej ani szlachetnego bohatera, ani jakiegoś pozytywnego przesłania, ale po lekturze – za sprawą kilku naprawdę wstrząsających momentów – ta opowieść na długo pozostanie w głowach czytelników.
Bruno, Fabien Nury
‹Tyler Cross #1: Black Rock›
Sędziwy Giuseppe di Pietro, choć stoi już nad grobem, chce pokazać, że nie wypadł jeszcze z gry i taki ulizany gnojek jak Tony Scarfo nie będzie bezkarnie mu podskakiwał. Ten bezczelny typek przekona się, że nie może ot tak sobie zajmować się przemytem heroiny, bo ten biznes nadal należy do di Pietro. Jakieś zasady muszą przecież obowiązywać. Lekcji savoir vivre’u udzieli mu niejaki Tyler Cross – złodziej, który nie zadaje zbyt wielu pytań. Szczególnie jeśli może zarobić 150 tysięcy dolarów. Za te pieniądze można sobie pożyć. Trzeba tylko nauczyć gówniarza moresu, przejąć dwadzieścia kilogramów heroiny i dostarczyć ją di Pietro. Prosta robota. Tyler Cross, jego kochanka CJ Harper oraz wielki jak stodoła Ike nie powinni mieć żadnych problemów. W końcu co może pójść nie tak?
W tym miejscu dla wszystkich już musi być jasne, że w tej akcji wszystko idzie nie tak. Nie wnikając w szczegóły powiedzmy tylko tyle, że w jej rezultacie Tyler Cross taszcząc na plecach siedemnaście kilogramów heroiny, po długim i wyczerpującym marszu przez pustynię dociera do miasteczka, jakby żywcem przeniesionego z klasycznych westernów. Rządzi tu Spencer Pragg, który namiastkę władzy wspaniałomyślnie zapewnia również swoim synom. Jeden z nich pracuje tu jako szeryf, drugi jest właścicielem banku a trzeci pełni funkcję burmistrza. Powiedzmy sobie jednak szczerze – Randy, Lionel oraz William w tatę raczej się nie wrodzili. Brakuje im stanowczości, pewności siebie oraz… inteligencji. W pełni dorównują natomiast ojczulkowi brutalnością i sadyzmem. Tak czy inaczej, miasteczko to prywatny folwark Praggów i Tylera czekają tu naprawdę trudne chwile.
Opowieść Nury’ego to prawdziwy festiwal brutalności, sadyzmu i bezwzględności. Świat przedstawiony w komiksie jest całkowicie pozbawiony pozytywnych akcentów. Scenarzysta konstruując postacie posługuje się schematami znanymi z opowieści noir i doprowadza je do skrajnej postaci. Mężczyźni są tu twardzi i szorstcy – no może poza niewydarzonymi synami starego Pragga – a kobiety, delikatnie mówiąc, nie są traktowane jak damy. Zresztą jeśli chodzi o postaci kobiece, to mamy tu w gruncie rzeczy tylko jedną istotną, i to dość tragiczną, postać: Stellę Bidwell. Młodą kobietę, której się wydaje, że złapała Pana Boga za nogi. W końcu ślub z Williamem Praggiem – burmistrzem miasteczka – to nie byle co. Tak w każdym razie myśli dziewczyna, która za wszelką cenę chce odmienić swój los. Zderzenie z rzeczywistością zapamięta jednak na długo…
Do tej opowieści doskonale pasuje cartoonowa stylistyka Brüno. Dzięki jego uproszczonej do granic możliwości kresce, jednowymiarowe postaci z tej historii równie schematycznie prezentują się w warstwie wizualnej. No, ale właśnie o to tu chodzi. Kwadratowe szczęki i bezwzględne spojrzenia mężczyzn pojawiających się na planszach komiksu zostają zestawione z cukierkowymi wizerunkami kobiet. Autor stosuje wysoki kontrast i całkowicie rezygnuje z kreskowania. Jego rysunki przywołują pewne skojarzenia z pracami Eduardo Risso czy Tima Sale’a. Płaskie kolory doskonale uzupełniają ten obraz i nadają całości wygląd oldschoolowych, amerykańskich komiksów gangsterskich. Komiks uzupełniony został okładkami poszczególnych zeszytów oraz kilkoma świetnymi grafikami takich – doskonale znanych polskiemu czytelnikowi – autorów, jak Cyril Pedrosa („Portugalia”, „Równonoce”), Pierre Alary („Silas Corey”), Richard Guerineau („Pieśń Strzyg”) oraz Sylvain Vallee („Pewnego razu we Francji”, „Katanga”). W tomie znalazło się także miejsce na ciekawy wywiad z rysownikiem komiksu. Brüno opowiada w nim o swojej twórczości oraz współpracy z Fabienem Nurym.
„Tyler Cross” stanowi doskonały dowód na to, że Fabien Nury doskonale radzi sobie ze stylistyką noir. Prostą, brutalną i pozbawioną w gruncie rzeczy pozytywnych bohaterów historię pochłania się błyskawicznie, bo czytelnik po prostu jak najszybciej chce się dowiedzieć, co będzie dalej. Widać wyraźnie, że twórcy doskonale się bawili żonglując motywami i schematami czarnych kryminałów osadzonych w scenerii lat pięćdziesiątych oraz spaghetti westernów wypełnionych postaciami, którym najlepiej nie wchodzić w paradę. Rezultaty tej żonglerki okazały się niezwykle udane, a seria zapowiada się bardzo ciekawie. Co więcej, zwiastun kolejnego tomu umieszczony na końcu komiksu sugeruje, że prawdziwe kłopoty dopiero czekają.
