Wolverine ginął już wielokrotnie, ale tym razem miał to być zgon ostateczny (jakkolwiek głupio by to nie brzmiało). Został zaprezentowany w czteroczęściowej miniserii „Śmierć Wolverine′a”, którą możemy znaleźć w sto trzydziestym szóstym tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela.
Marvel: Pomysł był, zabrakło serca
[Steve McNiven, Charles Soule „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #136: Śmierć Wolverine'a” - recenzja]
Wolverine ginął już wielokrotnie, ale tym razem miał to być zgon ostateczny (jakkolwiek głupio by to nie brzmiało). Został zaprezentowany w czteroczęściowej miniserii „Śmierć Wolverine′a”, którą możemy znaleźć w sto trzydziestym szóstym tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela.
Steve McNiven, Charles Soule
‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #136: Śmierć Wolverine'a›
Przyznam, że absolutnie tego nie kapuję. Wolverine to najpopularniejsza postać Marvela i uśmiercanie jej to podrzynanie sobie gardła. Oczywiście ma to związek z akcją All New, All Different, gdzie permanentnie znanych bohaterów podmienia się innymi. Całe przedsięwzięcie, zapowiedziane dwa lata wcześniej i rozdmuchane do niebotycznych rozmiarów, pachniało mi brakiem pomysłów na to jak przyciągnąć uwagę czytelników. A wiadomo, że nic tak dobrze nie sprzedaje się, jak spektakularna śmierć. Z drugiej strony to już nie te czasy, kiedy o tego typu wydarzeniach mówiło się w telewizji (pamiętam, jak o śmierci Supermana w latach 90. pojawiła się nawet wzmianka w Wiadomościach). To raczej odesłanie postaci na urlop, ponieważ bez względu na to co się z nią stało, czy została zastrzelona, czy wpadła do sieczkarni, prędzej czy później i tak zmartwychwstanie. Czym więc się emocjonować?
Ano czasem jest czym. Wszystko zależy od scenarzysty, który podobną akcję może przeprowadzić na dwa sposoby. Albo zafunduje nostalgiczną podróż przez wszystkie etapy życia, odwołując się do pamięci fanów, albo zakończy sprawę tyleż niespodziewanie, co efektownie. Do dziś pamiętam, jakim szokiem było dla mnie to, że Punisher zwalił sobie na głowę cały budynek, by zabić negocjujących w nim przestępców (inna sprawa, że okazało się, że z tego wyszedł, ale o tym pisałem wyżej). W pamięci pozostało również przetrącenie karku Batmanowi przez Bane′a. Z nowszych wydarzeń, należy wymienić kolejną śmierć Jean Grey i odstrzelenie Kapitana Ameryki. Choć w tym drugim wypadku rychła reinkarnacja była aż nazbyt oczywista. Niestety podobnie wygląda sytuacja z Wolverine′m. Bo czy dziś Marvel może istnieć bez poczciwego Logana?
Niestety „Śmierć Wolverine′a” czyta się tak, jakby szefostwo Marvela wezwało na dywanik scenarzystę Charlesa Soule′a i zakomunikowało mu, że został wyznaczony do tego, by w miarę zgrabnie zaprezentować ostatnie chwile Rosomaka. Ten się nieco zdziwił, ale przystąpił do dzieła. Miał pomysł, ale zabrakło mu serca. Tak, jakby za bardzo lubił tę postać, by z nią kończyć. Ewentualnie wymyślił dłuższą intrygę, którą kazano mu skompresować w czterech zeszytach. W każdym razie coś się nie udało.
A sam początek był niezły i dawał spore pole do popisu. Zwłaszcza, jeśli chciało się zrobić małą rundkę po przeszłości Wolverine′a. Po tym jak został pozbawiony czynnika gojącego, ktoś niezwykle wpływowy wyznacza nagrodę za jego głowę. Ponieważ suma jest spora, a i całe zastępy złych gości mają do wyrównania z naszym bohaterem rachunki, robi się niewesoło. Ten jednak nie zamierza czekać aż wreszcie któremuś z jego wrogów się poszczęści i sam próbuje wytropić zleceniodawcę.
Nie jest to może specjalnie skomplikowana intryga, ale dająca spore pole do nostalgicznych podróży i ukazania coraz bardziej osłabionego Logana. Coś, jak to zrobiono swego czasu w pamiętnym „Upadku Mrocznego Rycerza”. Charles Soule wprowadza co prawda Viper, czy Sabretootha, ale robi to bez przekonania. Podobnie sytuacja wygląda ze zmianą scenerii – zwłaszcza wizyta w Japonii wydaje się wetknięta na siłę. W efekcie śledzimy akcję, ale absolutnie nie wzbudza ona żadnych emocji. Tak samo jest z finałem, który z założenia miał być epicki, a tak po prawdzie jest niedopracowany i toporny. Wystarczy wspomnieć, że cały świat wie, iż Logan stracił swoje moce gojące, poza osobą, która pociąga za sznurki. Trochę to dziwne.
O wiele lepiej wypada strona graficzna komiksu. Nic dziwnego, zważywszy na to, że odpowiada za nią Steve McNiven, który dał nam chociażby „Staruszka Logana”. Jego prace stanowią klasę samą w sobie, co pokazuje już pierwszy kadr, przedstawiający zmaltretowanego Logana, siedzącego na werandzie przed swoim domem.
Wspomnieć też należy, że „Śmierć Wolverine′a” jest jedynym, jak do tej pory, tomem WKKM, w którym dodatki zajmują połowę miejsca. Związane jest to ze stosunkowo krótką historią tytułową, co samo w sobie jest dziwne, biorąc pod uwagę jej znaczenie. Niemniej są to bardzo ciekawe materiały, zwłaszcza cykl plansz, na których zdradzane są tajniki współpracy scenarzysty i rysownika. To świetna ściąga dla przyszłych twórców komiksów.
I niestety owe dodatki są więcej warte niż wątek główny. Choć z samą historią nie jest może wybitnie źle, to nie pozbawiona jest luk. Jednak największy zarzut jaki można jej postawić to to, że absolutnie nie oddaje doniosłości chwili. Jeśli faktycznie miał być to ostatni akt przygód Wolverine′a, to się nie udał, bo postać tego kalibru zasługiwała na o wiele ciekawsze epitafium (choć i tak największe rozczarowanie stanowi sposób zgonu Supermana w pojedynku z Doomsday′em, kiedy to po prostu wzajemnie przyłożyli sobie po prawym sierpowym). Czekamy na reinkarnację i jakąś lepszą śmierć.

> Czekamy na reinkarnację
W Marvel LEGACY (opublikowanym 27 września 2017) ulawniono, że Wolverine ożył.