Skończywszy lekturę „Icaro” Moebiusa i Jiro Taniguchi, najpierw poczułem się oszukany. Nie zawiedziony czy rozczarowany, ale bezczelnie nabity w butelkę. Dopiero po paru dniach i kolejnym czytaniu przyszło opamiętanie, a zaraz potem szacunek dla autorów komiksu, którzy prostą historią opowiedzieli o prostych sprawach.
Artur Długosz
Komiksy z przemytu: Niepozornie prosta historia
[Jean ‘Moebius’ Giraud, Jirō Taniguchi „Icaro #1: Icaro #1”, Jean ‘Moebius’ Giraud, Jirō Taniguchi „Icaro #2: Icaro #2” - recenzja]
Skończywszy lekturę „Icaro” Moebiusa i Jiro Taniguchi, najpierw poczułem się oszukany. Nie zawiedziony czy rozczarowany, ale bezczelnie nabity w butelkę. Dopiero po paru dniach i kolejnym czytaniu przyszło opamiętanie, a zaraz potem szacunek dla autorów komiksu, którzy prostą historią opowiedzieli o prostych sprawach.
Jean ‘Moebius’ Giraud, Jirō Taniguchi
‹Icaro #1: Icaro #1›
Liczba wydanych w kraju komiksów rośnie z każdym miesiącem, ale zawsze będzie coś jeszcze do wydania. Jesteśmy parę dobrych lat do tyłu, nasz rynek jest mniejszy, a inne kraje wcale nie próżnują, publikując czasem w ciągu miesiąca tyle tytułów, ile w Polsce ukazuje się rocznie. Z różnorakich powodów niektóre z tych komiksów nigdy nie ukażą się Polsce, być może nigdy nawet nie trafią w oryginalnej wersji do naszego kraju – imię ich jest legion. „Inne komiksy” został pomyślany jako autorski cykl prezentujący pozycje obcojęzyczne, które wpadły mi w ręce i warte są uwagi. Będę starał się przedstawiać pozycje ciekawe i zróżnicowane, co implikuje nieregularność cyklu, i, rzecz jasna, wybiórczość podyktowaną osobistymi preferencjami. Mam jednak nadzieję, że zaciekawią naszych czytelników.
Najpierw, wbrew wszelkiej życiowej logice i prawom Murphy’ego, trafiłem na pierwszą część komiksu „Icaro”. Przekartkowałem, wychwytując ładne realistyczne rysunki, ciekawe kompozycje plansz i intrygujące fragmenty opowieści sugerujące dobrą inwestycję. Kupiłem więc komiks na przysłowiowego nosa, zapewne podświadomie mocno zaciekawiony eksperymentalnym pomysłem opowiedzenia europejskiej historii kreską japońskiego artysty. Niestety, drugiej części nie było na półce i upłynęło nieco czasu, zanim na nią natrafiłem. Dopiero wtedy zabrałem się do lektury.
Cóż, pierwsze czytanie przyniosło głębokie rozczarowanie. Historia wydawała się przydługa, pustawa, pozbawiona emocji, które tak bardzo cenię w każdej opowieści, nawet najbardziej banalnej. „Icaro” nie jest trywialnym komiksem. Traktuje o sprawach uniwersalnych, ponadczasowych, ale po jednorazowej lekturze odniosłem wrażenie, że autorom temat wymknął się spod kontroli i obrawszy kurs w bliżej nieokreślonym kierunku, doprowadził komiks do skał, z jakimi nawet Moebius nie może się mierzyć. Minęło parę dni, temat wciąż mnie gnębił, wreszcie sięgnąłem po komiks drugi raz. Bingo! Strzał w dziesiątkę! Drugie czytanie totalnie odmieniło moje spojrzenie na „Icaro”. (Poznałem nieco później zdania innych na temat komiksu i okazało się, że większość z nich miała podobne doświadczenia.) Cóż, nie pierwszy to i pewnie nie ostatni tytuł, którego ocena wzrasta z ilością spędzonego nad nim czasu.
Nie będzie wielkim odkryciem stwierdzenie, że wspólne dzieło Moebiusa i Taniguchiego to opowiedziana na nowo, dzisiejsza wersja mitu o wolności człowieka. Czerpiąca bogato z kulturalnego i technologicznego dorobku ludzkości, która przykuta ciężarem grawitacji do ziemi, od zarania dziejów sięgała rozmarzonym spojrzeniem ku przestworzom. Z zazdrością podglądała ptaki i z tęsknotą wzdychała do gwiazd, śniąc o dniu, w którym i jedne, i drugie znajdą się na wyciągnięcie ręki. Możliwość latania, wyrwania się z objęć ziemi, zaprzątała głowę marzycielom, pisarzom, poetom, malarzom, wreszcie uczonym, którzy ostatecznie zrealizowani wielki sen ludzkości. Ale to dzisiejsze latanie jest ułomne. Zaciskamy zęby i korzystamy z osiągnięć techniki, bo natura okaleczyła nas, na zawsze skazując na życie przyziemne i z wiecznie niespełnionym marzeniem. Zawsze będziemy zazdrościć ptakom. I zawsze możliwość latania będzie dla nas symbolem wolności.
Moebius wspomina, że pomysł na „Icaro” mu się przyśnił. To kolejna wskazówka dotycząca odczytywania komiksu, bo gdzież, jeśli nie w snach, możemy swobodnie wznieść się w przestworza. A przyśnił mu świat przyszłości, w którym w efekcie tajnych rządowych programów, z nie do końca zrozumiałych dla naukowców przyczyn, przychodzi na świat dziecko, które z nieprzeciętą jeszcze pępowiną unosi się w powietrze. Narodziny chłopca zostają objęte tajemnicą najwyższego stopnia, a projekt wychowania dziecka i zrozumienia jego fenomenu otrzymuje kodową nazwę Icaro. Tak też zostaje nazwany chłopiec. Mijają lata, chłopiec dorasta, a naukowcy nadal są dalecy od rozszyfrowania pochodzenia umięjętności latania. Badają jego wytrzymałość i możliwości, umieszczając go w tunelu aeorydynamicznym czy obciążając znacznymi ciężarami. Tworzą najróżniejsze teorie, przygotowują kolejne testy, mając na uwadze, że oto jest być może najdoskonalsza broń, jaką stworzył człowiek. Człowiek latający.
Jean ‘Moebius’ Giraud, Jirō Taniguchi
‹Icaro #2: Icaro #2›
Ale Icaro daleki jest do takiego spojrzenia na świat. Bezwolnie poddaje się próbom i badaniom, obojętny na trudy uczonych, którzy towarzyszą mu od maleńkości. Wychowany w wielkiej klatce zbudowanej specjalnie na potrzeby projektu, nie zna niczego i nikogo innego. Fizycznie młody mężczyzna, psychicznie upośledzone dziecko – nieciekawe świata, apatyczne. Aż do dnia, w którym spotyka wśród personelu laboratorium młodą dziewczynę. Wyczekuje każdego z nią spotkania, nieświadom tego, że oto dokonuje się w nim wielka przemiana – emocjonalne dojrzewanie. Uczucie, które w nim się budzi, odmienia go zupełnie, a tęsknota do dziewczyny okazuje się silniejsza niż kraty, wyobraźnia i broń, która mierzy w jego serce.
Banalne, prawda?
Oczywiście komiks obfituje w sporo szczegółów, które wzbogacają opowieść, dobudowują świat, ukazują intencje i charaktery postaci, ale nie zmienia to tego, że fundament historii jest banalnie prosty. I w tym tkwi jej siła. Zresztą tej fasady wcale nie ma tak wiele. Moebius i Taniguchi bardzo oszczędnie korzystają z narzędzi, którymi dysponują, jakby starali się nie przeładować „Icaro” zbytecznymi wodotryskami. Scenarzysta nie strzępi języka, uważnie mierzy każdą wypowiadaną kwestię, oddając w ręcę scenarzysty ogromną część przekazu historii. Ten zaś kreśli surowe, czyste kadry, z wyraźnym pierwszym i drugim planem, które choć równie szczegółowe, to w detalach wyraźnie skoncentrowane na psychice postaci i fizycznym otoczeniu. Nieustannie skupieni na pięknie prostoty zarówno w sferze języka, fabuły, jak i grafiki, autorzy prowadzą opowieść bez pośpiechu, przeciagając, zdawałoby się nadmiernie, niektóre jej fragmenty, zamrażając akcję w najmniej odpowiednich chwilach. Osobiście odczytuję to jako próbę zwrócenia przez autorów uwagi na to, co zwykle nam umyka. Czy to w życiu, czy w komiksie. Na chwile, które pryskają w mgnieniu oka, a które tak naprawdę są miarą naszego życia.
Ciekawy jest dystans, z jakim opowiedziana jest ta historia. Tematyka raczej prowokuje. Eksperymenty na ludziach, wykorzystanie ich jako broń, świat przyszłości i jego zagrożenia, zamieszki, nadrzędna rola wojska i państwa – to tematy, co do których twórcy lubią spekulować. Zarzucają przynętę i często tytuł nie przyciąga uwagi niczym innym, tylko ową kontrowersją. W „Icaro” tego nie ma. Autorzy dystansują się wobec problemów świata zewnętrznego, w którym doszło do przyjścia na świat cudownego dziecka, traktując go jako zło konieczne, i zajmują się tylko jego osobą. Ciekawi tego, czy wyjątkowa umiejętność, jaką posiadł Icaro, uczyni z niego nadczłowieka. Jednak tak się nie stanie. Icaro miast półbogiem staje się w obliczu kobiety mężczyzną, a swą nadludzką zdolność traktuje jedynie jako narzędzie do osiągnięcia celu – znalezienie się jak najbliżej tej, za sprawą której zmieniło się jego życie.
Jest w komksie parę nierozwiązanych wątków, których wplecenie uprawnia do powyższego wnioskowania. Samoeksplodujący ludzie, którzy wybuchają na ulicach, wdzierają się do gmachów budynków rządowych, sieją anarchię i zniszczenie. To też najwyraźniej efekty tajnych eksperymentów. Jest pewien mężczyzna, który potrafi ich pokonać, przejmując nad nimi psychiczną kontrolę i nie dopuszczając do detonacji. To on, jak przez chwile sugeruje komiks, ma zmierzyć się z Icaro, ale do tego pojedynku nigdy nie dochodzi (chyba że autorzy szykują sequel). Jest wreszcie matka cudownego dziecka, która po narodzinach wpada w odrętwienie i niczego więcej się o niej nie dowiadujemy. Bo to jest opowieść o Icaro. Człowieku, którego los obdarzył spełnieniem największego marzenia ludzkości, ale postawił mu na drodze wszelkie możliwe przeszkody w osiągnięciu spełnienia każdego człowieka, jaką jest bliskość ukochanej osoby.
To prawdopodobnie kolejna historia, która mogłaby się spodobać polskim czytelnikom. Z jednej strony mamy tytana komiksu europejskiego, z drugiej popularnego autora japońskiego. Szczerze zachęcam do sięgnięcia po „Icaro” i oddania się w ręce Moebiusa i Taniguchiego, którym udało się to, do czego wielu twórcóm nawet nie udało się zbliżyć. Prostej historii o prostych sprawach.
