Gdy na początku lat 90. ubiegłego wieku ukazał się one-shot „Sąd nad Gotham”, w którym Batman trafia do Mega-City One – miasta Sędziego Josepha Dredda – zapewne wielbiciele Człowieka-Nietoperza przecierali oczy ze zdumienia. I, być może, pytali: Kto wpadł na pomysł tak dziwacznego crossoveru? Odpowiadamy: John Wagner i Alan Grant. Potem do tego konceptu wracali jeszcze trzykrotnie, czego dowodzi antologia „Batman / Sędzia Dredd. Wszystkie spotkania”.
Swobodny Batman i sztywny Dredd
[Simon Bisley, Alan Grant, Cam Kennedy, John Wagner „Batman / Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania” - recenzja]
Gdy na początku lat 90. ubiegłego wieku ukazał się one-shot „Sąd nad Gotham”, w którym Batman trafia do Mega-City One – miasta Sędziego Josepha Dredda – zapewne wielbiciele Człowieka-Nietoperza przecierali oczy ze zdumienia. I, być może, pytali: Kto wpadł na pomysł tak dziwacznego crossoveru? Odpowiadamy: John Wagner i Alan Grant. Potem do tego konceptu wracali jeszcze trzykrotnie, czego dowodzi antologia „Batman / Sędzia Dredd. Wszystkie spotkania”.
Simon Bisley, Alan Grant, Cam Kennedy, John Wagner
‹Batman / Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania›
To oczywiste, że każdy ukazujący się przez dziesięciolecia cykl – czy to literacki, filmowy, czy też komiksowy – w którymś momencie zaczyna zjadać własny ogon. Wtedy można dokonywać restartów serii i zaczynać wszystko od początku (jak w ostatniej dekadzie zrobiło – i to aż dwukrotnie! – DC Comics), albo ratować się wymyślaniem mniej lub bardziej zgrabnych crossoverów. To ostatnie nie ominęło także Mrocznego Rycerza, którego „krzyżowano” z takich bohaterami, jak – zaznaczam, że jest to jedynie wierzchołek góry lodowej – Spawn, Predator, Punisher, Spirit, Spider-Man, Daredevil, Hellboy, Superman (i cała Liga Sprawiedliwości), a nawet… Tarzan i Wojownicze Żółwie Ninja. Czy zatem powinien dziwić nas fakt, że ktoś wpadł na pomysł, aby „pożenić” Zamaskowanego Krzyżowca z Sędzią Dreddem?
Tym kimś byli dwaj brytyjscy scenarzyści John Wagner (który w 1977 roku wprowadził do krwioobiegu superbohaterskiego Dredda) oraz Alan Grant. Po raz pierwszy najsłynniejsi synowie Gotham i Mega-City One zetknęli się ze sobą na początku lat 90. XX wieku, a stało się to za sprawą – opublikowanego w grudniu 1991 roku – one-shotu zatytułowanego „Sąd nad Gotham”. Na jego pierwsze polskie wydanie (zeszytowe z logiem TM-Semic na okładce) czekaliśmy zaledwie dwa lata. Z kolejnymi historiami opowiadającymi o kooperacji obu bohaterów nie było już tak dobrze. Bo choć ukazywały się one dość regularnie, w dwu-, trzyletnich odstępach – a były to: „Wendeta w Gotham” (1993), „Ostatnia zagadka” (1995) oraz „Uśmiech śmierci” (1998) – tylko ostatnia z wymienionych trafiła do rąk polskich czytelników wkrótce po premierze. Na szczęście i te zaległości zostały w końcu nadrobione za sprawą antologii „Batman / Sędzia Dredd. Wszystkie spotkania”.
A nawet więcej niż „wszystkie”, ponieważ z jakiegoś powodu album wieńczy opowieść, w której Człowieka-Nietoperza w ogóle nie ma. Chodzi o znany już wcześniej w naszym kraju crossover Dredda i Lobo – „Psychole motocykliści kontra mutanci z piekła” (1995). Dlaczego postanowiono go dodać do tego zbioru – nie wiem. Być może wydawca kierował się po prostu nazwiskami scenarzystów, czyli Wagnera i Granta. A skoro już ta historyjka została wywołana z lasu, poświęćmy jej parę zdań. Tylko czy warto aż „parę”? Cóż, jeśli ktoś ma w sobie ducha anarchii i lubi od czasu do czasu, zamiast zagłębiania się w psychoanalizę, popatrzeć na bezpretensjonalną rozpierduchę, będzie miał z nowelki o walce z marzącym o władzy mutantem Szalonym Murphym niemało radości. Zwłaszcza że tym razem na drodze sztywnego aż do bólu Sędziego Dredda staje – kto wie, czy nie najbardziej luzacki bohater z uniwersum DC Comics – Czarnianin Lobo. A jego pojawienie się zawsze zwiastuje kłopoty. Dla wszystkich. Dla kosmicznego motocyklisty również.
„Psychole motocykliści…” to jednak tylko dodatek do czteroczęściowego dania głównego. Dania, które zaczyna się od „Sądu nad Gotham” – tyleż zabawnego, co wywołującego ciarki na plecach. Otóż pewnego dnia w mieście Batmana pojawia się szalony Sędzia Śmierć, który ma jeden cel – zabić wszystkich, którzy staną mu na drodze. Mroczny Rycerz z miejsca przystępuje do akcji i stara się pomóc policjantom walczącym z przybyszem. Tyle że po jaki by oręż nie sięgnąć, potwora nie można zabić. Z jednego podstawowego powodu – bo on już nie żyje. Nietoperzowi udaje się jednak odebrać mu pas, który – jak się okazuje – służy do skoków międzywymiarowych i przenosi Batmana do Mega-City One. W mieście przyszłości z miejsca pakuje się on w kłopoty i ściąga sobie na głowę najbardziej nieprzejednanego stróża porządku – Sędziego Dredda. Joe jest uczciwy i nieprzekupny, kiedy więc stwierdza, że gość z Gotham złamał prawo, postanawia wtrącić go do więzienia. Na co oczywiście Zamaskowany Krzyżowiec nie może sobie pozwolić, doskonale pamiętając o tym, że jego rodzinne miasto pustoszy właśnie jakaś obrzydliwa kreatura. Chcąc nie chcąc, Batman jest skazany na współpracę z Dreddem. Tyle że przekonanie go do niej graniczy niemal z cudem.
Jak bardzo pamiętliwy jest Joe, Bruce Wayne przekonuje się w „Wendecie…”. Po dwóch latach stróż prawa z Mega-City One przybywa bowiem do Gotham, aby ukarać Człowieka-Nietoperza za przestępstwa popełnione w jego wymiarze. I wbrew temu, co może się wydawać – wcale nie żartuje. Jak się jednak z czasem okazuje, jego nadgorliwość ma drugie dno. Dzięki temu chwytowi fabularnemu w końcu możemy spojrzeć na Dredda z nieco innej perspektywy i dostrzec w nim człowieka. W „Ostatecznej rozgrywce” Batman i Sędzia Dredd spotykają się na neutralnym gruncie, stając się zakładnikami cesarza Xero, wielbiciela nadzwyczaj krwawych zabaw. Najpierw uprowadza on ośmiu najznamienitszych wojowników z ośmiu różnych światów, a potem jednego z nich – pech sprawia, że pada na Batmana – wyznacza na ofiarę; pozostali mają zaś na niego zapolować. To jak w tej niecodziennej sytuacji zachowa się Joe, ma kluczowe znaczenie do rozstrzygnięcia kwestii, czy Człowiek-Nietoperz ma jakiekolwiek szanse przetrwania. A należy pamiętać o tym, że polując na Zamaskowanego Krzyżowca, Dredd walczy również o własne życie.
Dwuczęściowy „Uśmiech śmierci” ukazał się już w Polsce w 1999 roku. Warto było jednak go przypomnieć, ponieważ z czterech crossoverów sędziowsko-nietoperzowych ten prezentuje się, bez najmniejszych wątpliwości, najciekawiej. Wraca w nim postać Sędziego Śmierć, któremu – by jeszcze bardziej podbić grozę sytuacji – dodano do towarzystwa trzech innych Mrocznych Sędziów: Pożogę, Strach i Pomór. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. A tutaj są ich aż dwie pary. Lecz to wcale nie koniec gehenny, albowiem jako motor napędowy fabuły pojawia się także… maestro Joker! I to on staje się, a jakże, głównym sprawcą zamieszania, dzięki któremu Mroczni Sędziowie wydostają się na wolność i zaczynają siać nieprawdopodobne wręcz zniszczenia w Mega-City One (i rozrywkowej Megasferze). W sukurs Dreddowi przychodzi ścigający Jokera Batman. I dobrze się dzieje, bo w pojedynkę – ani nawet ze swoimi kuplami – Joe nie miałby żadnych szans na poskromienie potworów.
Czytelnicy przyzwyczajeni do Batmana hamletyzującego, przeżywającego rozterki moralne, analizującego własny umysł i sięgającego w głąb siebie, mogą być „Wszystkimi spotkaniami” mocno zaskoczeni. Te cztery historie to bowiem superbohatersko-futurystyczny komiks akcji (z elementami horroru), w którym logika schodzi na plan dalszy, a na pierwszy wybija się nieskrępowana zabawa. Akcja gna więc na złamanie karku i w paru momentach rzeczywiście niewiele brakuje, aby wrogowie połamali głównym bohaterom karki. Alan Grant i John Wagner zadbali też jednak o sceny humorystyczne; najwięcej z nich pojawia się na styku mentalności Batmana i Dredda. Ten pierwszy, choć posiada zasady, których nigdy nie złamie, na pewni nie jest służbistą; ten drugi cały skrojony jest z zasad. Trzeba przy nim uważać na każde słowo i na każdy gest. Z biegiem czasu jednak Nietoperz nieco cywilizuje Joego, choć do pełnej harmonii ich umysłów i dusz nie ma prawa dojść.
Każdą z opowieści ilustrowali inni graficy. Za „Sąd na Gotham” odpowiadał Brytyjczyk Simon Bisley, który podszedł do tematu – przynajmniej w części – malarsko. Oprócz rysunków bardzo wyrazistych pojawiają się również takie, w których kontury i barwy, zwłaszcza jeśli chodzi o tło, są zamazane. Rysunki do „Wendetty…” stworzył rodak Bisleya, Cam(pbell) Kennedy. Są one zupełne inne, dużo bardziej tradycyjne, utrzymane w stylistyce lat 80. (vide „
Syn Demona”); dominują zaś kolory pastelowe. Nad „Ostateczną zagadką” pracowało dwóch ilustratorów: Anglik Carl Critchlow (autor dwóch trzecich komiksu) oraz Irlandczyk Dermot Power. Większych różnic w ich stylu nie widać. W każdym razie obaj bardzo postarali się (i odnieśli sukces!), aby ich wizje malarskie przełożyły się na gotyckość opowieści. Grafika „Uśmiechu śmierci” wyszła spod ręki trzech artystów (wszyscy pochodzą z Wielkiej Brytanii): Glenna Fabry’ego, którego rysunki łatwo rozpoznać, mając w pamięci okładki kilkudziesięciu zeszytów „
Kaznodziei”, Jima Murraya oraz Jasona Brashilla. Dwaj ostatni poszli w innym, niż Glenn, kierunku, przydając postaciom i przedstawianemu przez siebie światu barwnej wyrazistości i tym samym czyniąc go jeszcze brutalniejszym. Efektem ubocznym tych zabiegów są dwie wersje telepatki Anderson, w której trudno rozpoznać tę samą kobietę.

> Wtedy można dokonywać restartów serii i zaczynać wszystko od początku (jak w ostatniej dekadzie zrobiło – i to aż dwukrotnie! – DC Comics)
W całej historii DC były dokładnie dwa restarty: Crisis on Infinite Earths (1986) i The New 52 (2011).