Wydawnictwo DC stara się nie zasypiać gruszek w popiele. By utrzymać zainteresowanie czytelników publikowanymi od kilku dekad seriami, co kilka lat wprowadza innowacje. W 2011 roku było to Nowe DC Comics, które po czterech latach przeobraziło się w DC Odrodzenie. We wrześniu ubiegłego roku natomiast zadebiutował na rynku nowy imprint DC – Black Label. I zaczął od razu z „górnego C” – od trzyczęściowego cyklu „Batman. Przeklęty”.
Jak fajnie pogmerać w umyśle Batmana!
[Brian Azzarello, Lee Bermejo „Batman. Przeklęty” - recenzja]
Wydawnictwo DC stara się nie zasypiać gruszek w popiele. By utrzymać zainteresowanie czytelników publikowanymi od kilku dekad seriami, co kilka lat wprowadza innowacje. W 2011 roku było to Nowe DC Comics, które po czterech latach przeobraziło się w DC Odrodzenie. We wrześniu ubiegłego roku natomiast zadebiutował na rynku nowy imprint DC – Black Label. I zaczął od razu z „górnego C” – od trzyczęściowego cyklu „Batman. Przeklęty”.
Brian Azzarello, Lee Bermejo
‹Batman. Przeklęty›
Historie o Człowieku-Nietoperzu to przede wszystkim ubrane w kostium superbohaterski klasyczne kryminały (vide powiązane ze sobą fabularnie gangsterskie „
Długie Halloween” i „
Mroczne zwycięstwo”). To również, choć może w nieco mniejszym stopniu, ekscytujące opowieści sensacyjne (na przykład „
Jestem Gotham” i kolejne). Nierzadko też – jak w przypadku „
Gotyku” bądź „
Ludzi potworów” – psychologiczne horrory. Gdzie lokuje się jedno z najnowszych dzieł poświęconych Mrocznemu Rycerzowi, czyli „Batman. Przeklęty”? Gdzieś na styku tych pierwszych i ostatnich. Komiks, za fabułę którego odpowiada Brian Azzarello („
100 naboi”, „
Rozbite miasto”), jest w takim samym stopniu opowieścią detektywistyczną, co i grozy – i nie ma co ukrywać, że to dla tego akurat superbohatera rozwiązanie optymalne.
„Przeklęty” ukazał się oryginalnie w trzech tomach pomiędzy wrześniem 2018 a czerwcem 2019 roku; w Polsce Egmont zdecydował się, na szczęście, na wydanie zbiorcze. Co jeszcze istotniejsze, komiksem Briana Azzarello oficyna zainaugurowała działalność swego nowego imprintu – DC Black Label – w którym z założenia mają ukazywać się komiksy najmroczniejsze z mrocznych. Od których młodsi nastolatkowie powinni trzymać się z daleka. I tak właśnie jest w przypadku tego dzieła, w którym nie tylko trup ściele się gęsto, ale na dodatek dane nam jest zajrzeć w głąb umysłu Batmana, co okazuje się wyzwaniem ekstremalnym. Azzarello wie jednak, co robi. Raz, że to nie jego pierwsza wizyta w Gotham (patrz: animacje „
Rycerz Gotham” oraz „
Zabójczy żart”). Dwa, że udowodnił już wcześniej, iż potrafi z wielkim wyrafinowaniem przeprowadzać wiwisekcję bohaterów, co do których stanu psychicznego każdy poważany lekarz miałby poważne zastrzeżenia („
Luthor”, „Joker”).
Akcja „Przeklętego” zaczyna się od prawdziwie szalonej sekwencji. Ranny Batman – jeszcze nie wiadomo jak do tego doszło – wieziony jest karetką pogotowia do szpitala. Dwóch sanitariuszy i policjant zastanawiają się, kto kryje się pod maską i przebraniem nietoperza. Być może to jedyna okazja, aby sprawdzić, nie narażając swojego zdrowia bądź życia. Lecz Mroczny Rycerz jest – mimo stanu w jakim się znajduje – czujny. Wie, że nie może dopuścić do dekonspiracji, bo to pociągnęłoby za sobą niewyobrażalne skutki dla wielu osób. Ostatkiem sił wyskakuje więc z pędzącego samochodu, wcześniej wywalając nogą drzwi. Jest zdezorientowany i zdesperowany; jak najszybciej musi znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Ale wzywany na pomoc Alfred nie odzywa się; zamiast niego pojawia się natomiast – zapewne ku zaskoczeniu czytelników, lecz i samego Człowieka-Nietoperza – John Constantine (czyli
Hellblazer). Mroczny Rycerz nie ma wyboru, musi mu zaufać, chociaż podejrzewa, że może to przynieść ze sobą spore kłopoty.
Dopiero odzyskawszy przytomność w mieszkaniu Constantine’a, Batman dowiaduje się z telewizji, co stało się jego udziałem. Walczył z Jokerem na moście, on sam wpadł do wody i cudem ocalał; Jokera natomiast… znaleziono martwego pod przęsłami. Aż trudno uwierzyć, prawda? Wydawał się przecież nieśmiertelny. Tyle razy wpadał w łapy Nietoperza, tyle razy był przez niego maltretowany, a jednak uchodził swemu przeznaczeniu (wprawdzie nie zawsze w jednym kawałku) – teraz więc miałby się poddać i zwyczajnie – zginąć? W to, co wydaje się nieprawdopodobne czytelnikom, nie może uwierzyć również zamaskowany Bruce Wayne. Postanawia zatem sprawdzić, na ile prawdziwe są doniesienia mediów. Jest to o tyle dla niego trudne, że wydarzenia poprzedzające śmierć Jokera także Batmana doprowadziły do skrajnego wyczerpania. Luki w pamięci pomaga mu wypełnić Constantine – tylko czy można mu ufać? Znany jest przecież z tego, że jako adept magii miesza ludziom w głowach. Czego zresztą Mroczny Rycerz doświadcza na własnej skórze.
Brian Azzarello wraz z Hellblazerem wprowadził do fabuły „Przeklętego” wiele innych postaci z uniwersum DC – tych doskonale w Polsce znanych, jak chociażby Potwór z Bagien, jak i mniej popularnych: demon Etrigan (tutaj pod postacią rapera Jasona Blooda), Deadman, Spectre, Enchantress czy partnerkę Constantine’a, piękną brunetkę Zatannę. Każdy z nich – z wyjątkiem Swamp Thinga – ma do odegrania konkretną rolę napisaną przez Johna. Mimo że od pewnego momentu Joker znika z pola widzenia, to mimo wszystko jego cień unosi się nad całą opowieścią, by zostać przywołanym ponownie w finale, dzięki któremu cała historia zatacza fabularne koło. Można odnieść wrażenie, że tym razem Azzarello bardziej skupił się na budowaniu mrocznego nastroju, rodem z gotyckich opowieści o Frankensteinie; w warstwie fabularnej dzieje się bowiem mniej niż zazwyczaj, ważniejsze jest, aby pokazać, co siedzi w umyśle Batmana. Intrygujące jest zaś głównie to, jak bezradnym okazuje się człowiekiem, gdy nagle nie może ufać do końca swojemu rozumowi. I jak łatwo wówczas zamącić mu umysł.
Swoją drogą – mniej lub bardziej świadomie (stawiam jednak raczej na to drugie) – Azzarello podjął obecny w historiach o Człowieku-Nietoperzu od dawna wątek psychologicznej więzi łączącej Batmana i Jokera. Wszak to w Gotham City tajemnica poliszynela, że jeden nie może istnieć bez drugiego. Walka z Jokerem nadaje sens istnienia Mrocznego Rycerza, sadystycznego komika-klauna z kolei nakręca głównie świadomość dawania się we znaki Zamaskowanemu Krzyżowcowi. Dlatego dowiedziawszy się o śmierci Jokera, Batman nie wpada w euforię – i nie tylko z tego powodu, że nie ma stuprocentowej pewności, czy to prawda. Na ilustratora „Przeklętego” wybrany został Lee Bermejo (znany z wielu opowieści o Constantinie), który z Brianem pracował już przy „Luthorze” (2005) i „Jokerze” (2008). Znają się więc doskonale i tak samo rozumieją. Bermejo stanął jednak przed trudnym zadaniem – połączenia dwóch graficznie różniących się dotąd dość znacznie uniwersów: batmanowskiego (z jego nadzwyczaj złowieszczym Gotham) oraz hellblazerowskiego (pełnego magii i postaci ze świata fantasy).
Udało się to całkiem nieźle, aczkolwiek wzorowana na Stingu twarz Constantine’a (i jego szary prochowiec) prezentuje się niekiedy zdecydowanie nazbyt optymistycznie w mrocznych zaułkach Gotham. Na szczęście równoważą go złowróżbne kreacje sponiewieranego przez wrogów i własny umysł Batmana oraz… Jokera, który po śmierci wcale nie wydaje się mniej przerażający. „Przeklęty”, ozdobiony kapitalną okładką (nieco tylko zepsutą przez tytuł umieszczony centralnie na wysokości oczu Mrocznego Rycerza), graficznie także jest utrzymany w konwencji gotyckiego horroru (vide duchy, cmentarz), w czym nawiązuje do wydanych nieco wcześniej „
Rasy panów” i „
Mrocznego Księcia z Bajki”. Choć wcale nie stara się z nimi konkurować. Wizja Bermejo raczej dopełnia to, co przedstawili Frank Miller i Andy Kubert oraz Enrico Marini.
