Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. W poprzednim zeszycie było gorąco, w tym będzie bardzo zimno. W poprzednim panowie piloci krążyli wokół pięknej blondynki, w czwartym odcinku „Pilota śmigłowca” inicjatywę przejmuje brunetka.
Pilot śmigłowca: Rozkaz to rozkaz
[Witold Jarkowski, Grzegorz Rosiński „Pilot śmigłowca #4: W śnieżnych zamieciach” - recenzja]
Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. W poprzednim zeszycie było gorąco, w tym będzie bardzo zimno. W poprzednim panowie piloci krążyli wokół pięknej blondynki, w czwartym odcinku „Pilota śmigłowca” inicjatywę przejmuje brunetka.
Witold Jarkowski, Grzegorz Rosiński
‹Pilot śmigłowca #4: W śnieżnych zamieciach›
Na początku odcinka „W śnieżnych zamieciach” dostajemy scenę nieco przypominającą inne dzieło propagujące służbę w lotnictwie, z tą różnicą, że zza oceanu. Mowa oczywiście o „Top Gun” i sytuacji gdy Maverick i Goose zostają oddelegowani do legendarnej szkoły. Ich polscy odpowiednicy, porucznicy Karski i Bałyń na dywaniku u dowódcy tłumaczą się z zajścia pod budką piwem, gdy stanąwszy w obronie kobiety pokonali sześciu bandytów. Przełożony niby zadowolony z bohaterskiej postawy, jednak szorstko zwraca uwagę na zamieszanie, jakie brak dwójki pilotów wprowadzi do grafika lotów jednostki. Jak się później okaże, nie będzie to jedyna rozmowa Karskiego z przełożonym. Przychodzi zima i jest to zima typowa dla lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku w naszym kraju. Przynosi bardzo niskie temperatury i obfite opady śniegu. W obliczu klęski żywiołowej wojsko zostaje postawione w stan gotowości. Śmigłowce z jednostki Karskiego mają zapewnić komunikację z miejscowościami odciętymi od świata. Rozkaz przychodzi w najmniej odpowiednim momencie, na chwilę przed niedzielnym wieczorkiem tanecznym w kasynie oficerskim a wśród gości jest Hanka Kalińska.
W trakcie jednej z takich misji porucznik spotyka ekipę telewizyjną uwięzioną wśród śnieżnych zasp; wśród dziennikarzy znajduje się Barbara Tarnicka, poznana w WIML-u. Tutaj zaczynają się kłopoty. Filmowcy mają ponoć bardzo ważne materiały, która jak najszybciej powinny zostać wyemitowane. Porucznik postanawia pomóc, przerzucając ekipę na Okęcie. Czy podjąłby taką decyzję, gdyby nie było tam Tarnickiej? Co z tego wyniknie, zobaczymy w kolejnym zeszycie - zatytułowanym „Dramatyczne chwile”. Jak widać, scenarzysta eksploatuje temat pomocy udzielanej przez jednostki LWP społeczeństwu. O ile jeszcze w poprzednim zeszycie („Zejście z trasy”) wynikało to z osobistego zaangażowania pilota, to w przypadku klęski żywiołowej spowodowanej skrajnie trudnymi warunkami zimowymi, decyzja zapadła na szczeblu krajowym, a jednostki wojskowe współpracowały z lokalnymi sztabami kryzysowymi.

Przy okazji otwierającej sceny rozmowy dowódcy z Karskim i Bałyniem można zastanowić się na ile prawdziwie „Pilot śmigłowca” oddaje realia funkcjonowania Ludowego Wojska Polskiego. Od strony organizacyjno-technicznej to, co czytelnik ma okazję zobaczyć w „Pilocie śmigłowca” sprawia wrażenie rzetelnego obrazu. Tam, gdzie scenarzysty nie ograniczają bardzo restrykcyjne w PRL zasady zachowania tajemnicy, miejsca i ich przeznaczenie prezentowane są całkiem szeroko. Tak jest w przypadku ośrodka kondycyjnego pod Zakopanem czy Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej w Warszawie. Nie poznajemy za to ani nazw jednostek, ani miejsca ich stacjonowania. Jarkowski uznał, że nie będzie tworzył fikcyjnych bytów, a odnośnie lokalizacji, ograniczył się do enigmatycznego „w okolicach Warszawy”. Realistycznie prezentuje się strona organizacyjna działań wojskowych. Zostały one przedstawione w wielu sytuacjach, zarówno w trakcie ćwiczeń myśliwców („Na ratunek”), śmigłowców, walki z klęskami żywiołowymi, manewrów wojskowych („Desant”, „Cele dla myśliwców”). Wiarygodnie ukazano elementy takie jak komunikacja, zaplecze zarówno polowe, jak i to w bazach lotniczych (startowe stanowisko dowodzenia, stacje radiolokacyjne).

Nieco inaczej wygląda sprawa relacji międzyludzkich. Nie znajdziemy tu postaci ani zachowań rodem z „Krolla” Pasikowskiego czy „Samowolki” Falka. Faktem jest, że obydwa te filmy przedstawiają wojsko z perspektywy jednostek zdominowanych przez żołnierzy poborowych, gdzie skala patologii była duża większa niż w lotnictwie, które opierało się głównie na zawodowcach. Ale nawet w takich mniej podatnych na wypaczenia niż wojska poborowe jednostkach, trudno sobie wyobrazić, że dorośli mężczyźni nie przeklinają i nie popadają w konflikty. W „Pilocie śmigłowca” wszyscy odnoszą się do siebie z szacunkiem i po przyjacielsku, nawet coś, co można by nazwać zdrowym współzawodnictwem, zostało ograniczone do minimum. Ale też trzeba pamiętać, że w czasach kiedy komiks powstawał nie było przyzwolenia na wulgaryzmy, ani w kinie, ani tym bardziej w „kolorowych zeszytach” kierowanych do młodzieży. Ciekawie wypada komiks w zderzeniu z filmem „Na niebie i na ziemi” (1973, reż. Julian Dziedzina) z Andrzejem Chrzanowskim i Piotrem Fronczewskim w rolach głównych, którego bohaterami są właśnie piloci wojskowi. Nakręcony mniej więcej w czasie powstawania pierwszych zeszytów serii, jako film psychologiczny opiera się na konflikcie pomiędzy dwójką głównych postaci. Film przeznaczony ewidentnie dla dorosłych, dzisiaj wywołuje uśmiech, gdy jedna z sytuacji, w której zagrożone było życie pilota kończy się siarczystym „Kurde mol!”. Taki, a nie inny obraz przedstawiony w „Pilocie śmigłowca” jest wynikiem dostosowania treści do grupy docelowej, do jakiej skierowany miał być komiks oraz założeń serii odnośnie przekazu pozytywnego obrazu wojska.

Podobnie jak praktycznie wszystkie „kolorowe zeszyty” (na potrzeby tego tekstu zaliczam do nich pozycje o formacie zbliżonym do „Żbika” – 165×235 mm), „Pilota śmigłowca” publikowała oficyna Sport i Turystyka. Dlaczego nie Krajowa Agencja Wydawnicza, wydająca przecież takie pozycje jak „Relax”, „Alfa”, „Kajko i Kokosz” czy „Kleks”? Rzecz raczej nie w formacie publikacji, a w genezie „Sportu i Turystyki”. Wydawnictwo powstało w 1953 roku z połączenia redakcji sportowej Wydawnictwa MON oraz Spółdzielni Wydawniczej Kraj. Jak widać, mowa jest o oficynie silnie powiązanej z resortem mundurowym. A jako że jest to resort mundurowy kraju socjalistycznego, to dążenie do wykorzystania publikacji wydawnictwa jako narzędzia propagandy jest oczywiste. Z tej perspektywy nie powinno dziwić, że autorami scenariuszy większości komiksów wydawanych przez Sport i Turystykę byli ludzie związani z tzw. resortami siłowymi. W pewnym sensie wydawnictwo funkcjonuje nadal. W trakcie transformacji ustrojowej, na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, majątek Sportu i Turystyki przejęło wydawnictwo Muza. Co prawda oficyna ta skupia się na książkach, ale - nawiązując do tradycji Sportu i Turystyki - w 2008 roku wznowiło zeszyty „Kapitana Żbika” narysowane przez Bogusława Polcha i dwukrotnie całą serię o „Kapitanie Klossie” (w latach 2001 i 2007).
Teksty dodatkowe zachowują schemat z poprzednich zeszytów. Na drugiej stronie okładki znajdujemy informacje o zakładach w Świdniku i ich sztandarowym produkcie, śmigłowcu Mi-2. Ciekawe jest to, że notatka została błędnie zilustrowana zdjęciem… Mi-8 (z podpisem „Śmigłowiec Mi-2 nad Warszawą”). Trzecia strona okładki zawiera materiał na temat sportów obronnych. Całość zamyka tradycyjny tekst o historii lotnictwa LWP.

Tak dla porządku :-) Kleksa wydawała Młodzieżowa Agencja Wydawnicza - MAW.