Fantastyczna pulpa nie musi wcale być nieskomplikowana i prostacka. Nawet jeśli główny bohater nie stroni od alkoholu, zdarza mu się przeklinać i zdecydowanie zbyt często postępuje jak mizoginistyczny macho. Należy w takiej sytuacji zastanowić się, jakie są przyczyny takiego postępowania. Scenarzysta serii „Fear Agent” zadał sobie to pytanie – i odpowiadając na nie, stworzył komiks, który nie tylko jest świetnym czytadłem, ale skłania również do wielu głębokich przemyśleń.
Religijni fanatycy i zblazowani zbrodniarze
[Tony Moore, Jerome Opena, Rick Remender „Fear Agent #2” - recenzja]
Fantastyczna pulpa nie musi wcale być nieskomplikowana i prostacka. Nawet jeśli główny bohater nie stroni od alkoholu, zdarza mu się przeklinać i zdecydowanie zbyt często postępuje jak mizoginistyczny macho. Należy w takiej sytuacji zastanowić się, jakie są przyczyny takiego postępowania. Scenarzysta serii „Fear Agent” zadał sobie to pytanie – i odpowiadając na nie, stworzył komiks, który nie tylko jest świetnym czytadłem, ale skłania również do wielu głębokich przemyśleń.
Tony Moore, Jerome Opena, Rick Remender
‹Fear Agent #2›
Wiadomo, są tacy czytelnicy komiksów – dotyczy to zresztą również koneserów książek, filmów czy płyt – którzy sięgają głównie (albo jedynie) po wielkie powieści graficzne. I jak coś nie jest „
Folwarkiem zwierzęcym”, „
Krzykiem ludu” bądź „
Mausem”, to nawet na to nie spojrzą. Bo czy warto poświęcać swój cenny czas na grzebanie się w superbohaterskich opowieściach spod znaku, pozostając przy majorsach, Marvela lub DC Comics? A już tym bardziej warto sięgać po opowieści pulpowe, które już z okładki krzyczą coś na kształt: „Wspaniały macho zabija kosmiczne potwory!”? Otóż… czasami jednak warto. A wymyślony przez amerykańskiego scenarzystę Ricka Remendera „Fear Agent” jest tego najlepszym przykładem!
Na drugi zbiorczy tom opowieści o żyjącym na granicy prawa, a gwoli ścisłości nader często ją przekraczającym, kosmicznym awanturniku składają się dwie powiązane ze sobą miniserie (pierwotnie publikowane oczywiście w formie zeszytowej): czteroczęściowe „Ostatnie pożegnanie” oraz składająca się z pięciu rozdziałów „Miażdżąca krytyka”. Ich fabuła wywodzi się linearnie z tego, co zostało przedstawione w poprzednim woluminie, który także zawierał dwie historie: „
Wtórny zapłon” (2005) oraz – ten tytuł mógł zostać uznany w Niemczech za nieco prowokacyjny – „
Moją walkę” (2006). Biorąc zatem do ręki tom drugi, warto wcześniej zapoznać się z pierwszym; kto zacznie swoją znajomość z dziełem Remendera od tego albumu – może być bowiem mocno skołowany, tym bardziej że odniesień do wcześniejszych / późniejszych (to wcale nie przejęzyczenie, lecz naturalna konsekwencja fundowanych przez scenarzystę skoków w czasie) wydarzeń jest w nim całkiem sporo.
Kim jest Heath(row) Huston, czyli tytułowy Agent Strachu? Poznaliśmy go jako łowcę głów, który poluje na zamieszkujące Wszechświat istoty klasy D i niższych, aby – aż wstyd napisać – eliminować je fizycznie. Nic dziwnego, że to nie przynoszące chluby zajęcie wywołuje w nim dylematy moralne, które stara się leczyć, tankując zazwyczaj alkohol do pełna. Co go takim uczyniło? W tym pytaniu kryje się sedno. To dramatyczne wydarzenia z przeszłości, które doprowadziły do utraty najbliższych. Trauma psychiczna, wykorzenienie, samotność – uczyniły z niego człowieka bezwzględnego, staczającego się w otchłań grzechu. Scenarzysta dopiero z czasem odsłania nam tajemnice z przeszłości Hustona. Trop międzygalaktycznego spisku, na jaki Heath(row) natrafia podczas, zdawałoby się, rutynowej misji na planecie Frazterga, sprawia, że wypadki sprzed lat, które najchętniej pogrzebałby głęboko w ziemi, wracają jak najczarniejszy koszmar. Ale jednocześnie sprawiają, że nie wszystko wydaje się stracone. Niespodziewany zbieg okoliczności sprawia, że być może pewne błędy da się naprawić.
W „Ostatnim pożegnaniu” poznajemy wreszcie genezę wydarzeń. W tym celu Rick Remender cofa się w czasie o dziesięć lat. Huston jest kierowcą ciężarówki; przemierza Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz. Wraca właśnie do domu z kolejnej wyprawy, ciesząc się na spotkanie żony Charlotte i synka Chucka. Jedynym, co psuje mu humor, jest choroba ojca, który odmawia podjęcia uciążliwego leczenia. Szybko jednak okazuje się, że to najmniejsze zmartwienie, z jakim Heath(row) będzie miał do czynienia. Gdy spędza z najbliższymi miłe popołudnie na swej farmie, następuje krwawy i bezlitosny atak. Ziemię najeżdżają dwie kosmiczne rasy – Dresseńczycy i Tetaldianie – które wybrały właśnie naszą planetę, aby rozstrzygnąć konflikt, jaki zaistniał pomiędzy nimi. Wydaje się, że w pojedynku dwóch potęg ludzie skazani są na porażkę. Mimo to próbują się bronić. Ukrywający się jak szczury mieszkańcy Teksasu, w tym Huston, tworzą oddział Agentów Strachu. Heath(row), chcący zemścić się za śmierć syna i ojca w pierwszych minutach inwazji, owładnięty jest manią zniszczenia obcych. Za wszelką cenę. Co prowadzi do – tak, to możliwe – jeszcze dramatyczniejszych zdarzeń.
W „Miażdżącej krytyce” scenarzysta wraca do przyszłości, a w zasadzie… teraźniejszości. Od czasu inwazji minęło dziesięć lat. Hustonowi i towarzyszącej mu – zauroczonej nim zresztą – Marze Esperanzie udało się wrócić na Ziemię, ale nie udało się, na co liczyli, dzięki podróży w czasie, zapobiec najazdowi obcych. Charlotte, która w tym czasie zrobiła karierę polityczną, jest prezydentem; wyszła powtórnie za mąż i wraz z Keithem prowadzi walkę dalej. Teraz zyskuje niespodziewanych pomocników w postaci eksmałżonka i jego towarzyszki. Przemierzając bezkres kosmicznego oceanu, postanawiają wylądować na planecie Neavsivia, która wydaje się zupełnie niegroźna, lecz, jak to często bywa, skrywa mroczną tajemnicę. Na dodatek okazuje się, że Mara, która towarzyszy w tej ekspedycji Charlotte, prowadzi także własną grę – ona także ma rachunki do wyrównania i nie zawaha się poświęcić w tym celu innych. Przy tej okazji poznajemy również ponurą przeszłość kobiety, która wraz z rodziną zdradzona przez człowieka, trafiła jako dziewczynka do niewoli okrutnych Zerińczyków.
W tym samym czasie Heath(row) i Keith pragną uzupełnić prowiant; w tym celu lądują na planecie Kipferi, gdzie trafiają do niewoli związanego sojuszem z Tetaldianami generała Klaata. A to nie wróży dobrze, tym bardziej że obaj panowie nie wyjaśnili sobie jeszcze wielu kwestii związanych z Charlotte. W „Miażdżącej krytyce” Huston schodzi na nieco dalszy plan, ale sam komiks zdecydowanie na tym zyskuje. Nie dlatego, że Remender do tego momentu wyeksploatował już do cna postać Agenta Strachu, lecz z tego powodu, że zyskał możliwość wyeksponowania innych, nie mniej interesujących bohaterów. Dotyczy to zwłaszcza Mary Esperanzy, ale również pojawiających się pierwotnie w „Ostatnim pożegnaniu” Thomasa Yorke’a, policjanta z Dallas, oraz – kto wie, czy to nie najbardziej intrygująca, choć jedynie trzecioplanowa postać tej miniserii – Andi, siostrzenicy Ottona, sąsiada Hustonów. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że i Thomas, i Andi powrócą w kolejnym tomie „Fear Agent”. Ich wątek zdecydowanie domaga się dopowiedzenia.
Ciekawe jest zwłaszcza to, że w tak męskim komiksie, jakim na pierwszy rzut oka wydaje się „Fear Agent”, tak istotną rolę odgrywają kobiety. W rzeczywistości to one – Charlotte, Mara, Andi – są motorem napędowym fabuły. One mają największą moc sprawczą; męscy bohaterowie – Huston czy Keith – dają się jedynie porwać wzniecanym przez nie falom. Ileż w tym prawdy życiowej! Jednak oprócz mądrości, jakie można traktować z przymrużeniem oka, Rick Remender podejmuje w „Ostatnim pożegnaniu” i „Miażdżącej krytyce” kilka istotnych aspektów. Na plan pierwszy wybijają się z jednej strony kwestie odpowiedzialności za zbrodnie wojenne (scenarzysta pyta wprost, do czego możemy posunąć się, chcąc ratować bliskich i tym sposobem kojąc ból po ich stracie), z drugiej – skutki fanatyzmu religijnego, który pozbawiony kontroli i zdrowego rozsądku może wyrodzić się w bestialski system totalitarny. Wielbiciele poważnych tematów, o których mowa była parę akapitów wyżej, choćby z tych powodów powinni sięgnąć po ten album. Może tez przy okazji przekonają się do będących majstersztykiem graficznym rysunków Tony’ego Moore’a i Jerome’a Opeñi (znanych już z
części poprzedniej) oraz debiutującego w tej serii Kierona Dwyera, mającego na koncie wieloletnią współpracę z DC i Marvelem. W tym przypadku także jest na czym zawiesić oko. Ten kolorowy, niekiedy przerysowany i karykaturalny Wszechświat z mnóstwem przedziwnych obcych ras naprawdę ma sporo uroku.
