W czwartym zeszycie „Podziemnego frontu” udajemy się wraz z bohaterami na Okęcie, śledzimy udział odważnej akcji sabotażowej (choć tym razem powstałej raczej w wyobraźni scenarzysty) i poznajemy jedynego dobrego Niemca w całym komiksowym cyklu.
Konrad Wągrowski
Podziemny front: Dobry Niemiec
[Mieczysław Wiśniewski „Podziemny front #4: O życie wroga” - recenzja]
W czwartym zeszycie „Podziemnego frontu” udajemy się wraz z bohaterami na Okęcie, śledzimy udział odważnej akcji sabotażowej (choć tym razem powstałej raczej w wyobraźni scenarzysty) i poznajemy jedynego dobrego Niemca w całym komiksowym cyklu.
Mieczysław Wiśniewski
‹Podziemny front #4: O życie wroga›
„Dobry Niemiec” – to nie tylko tytuł filmu Stevena Soderbergha z 2006 roku, to także pewnego rodzaju figura pojawiającasię regularnie w filmach i książkach traktujących o II wojnie światowej. To Niemiec, który nie jest zwolennikiem Hitlera i nazistów, Niemiec, który może pomagać obywatelom okupowanych krajów (a przynajmniej widzi w nich ludzi), a może i tak być, że w chwili próby wybierze słusznie i stanie po stronie antyfaszystów, przciwstawiając się swym służącym Fuehrerowi rodakom. Major Otto Hecht grany przez Rogera Moore’a w „Ucieczce na Atenę”, kapral Steiner w „Żelaznym krzyżu”, kapitan Turing w książkowych „Działach Nawarony”, czy też wykorzystywane w popkulturze postacie historyczne – Oskar Schindler („Lista Schindlera”) czy Wilm Hosenfeld („Pianista”). Skąd popularność tego rodzaju bohatera? Ano zapewne stad, by móc wnieść do filmu optymistyczne przekonanie, że w każdym, nawet najbardziej opresyjnym systemie, może znaleźć się ktoś sprawiedliwy. Ale nie należy lekceważyć też motywacji czysto finansowej – wszak Niemcy to niemały rynek i mogła istnieć obawa, że filmy czy inne dzieła kultury przestawiające obywateli tego kraju w jednoznacznie złym świetle mogą się tam nie najlepiej sprzedawać.
Co ciekawe, figura dobrego Niemca dużo słabiej funkcjonowała w polskiej kulturze. Owszem, był Obergefreiter Kugel w „Czterech pancernych”, ale to wyjątek od reguły, bo naprawdę trudno znaleźć jakikolwiek inny przykład. Czemu? Cóż, z jednej strony pewnie dlatego, że nie działał wspomniany wyżej bodziec ekonomiczny, z drugiej jednak też dlatego, że bardzo silne w Polsce było poczucie ogromu krzywd, jakich doznaliśmy ze strony zachodniego sąsiada i na takie pozytywne postacie nie było miejsca (pamiętajmy, że w 1945 mocno mówiło się, że na wieki nazwę narodowości mieszkańca zza Odry powinno pisać się z małej litery – niemiec). Tym bardziej więc zaskakuje, że postać dobrego Niemca pojawiła się w jednym zeszytów cyklu „Podziemny front”.
Ów Niemiec ma nazwisko tak bardzo niemieckie, jak tylko można – Schmidt – i jest sierżantem pilnującym polskich robotników pracujących na lotnisku Okęcie. Nie tylko patrzy przez palce na ich stosunkowo małe zaangażowanie w swe obowiązki, ale nawet kryje ich przed przełożonymi, gdy znajduje u jednego „bibułę” – nielegalne gazetki. Szorstki w obyciu, ale wyrozumiały i sprawiedliwy. Schmidt nie wie jednak, że trójka jego robotników to „Zielony”, „Mały” i „Zbyszek” – bojowcy „Czwartaków”, dla których praca na lotnisku jest przede wszystkim okazją do akcji sabotażowych w niemieckich samolotach.
Zanim poznamy Schmidta i przywitamy się z trójką AL-owców , wybieramy się na pierwszych kartach komiksu w przestworza. Niemiecki Junkers 52 startuje z Warszawy do lotu do Mińska. Piloci sądzą, że czeka ich przynajmniej dwie godziny spokojnego lotu, ale są w ogromnym błędzie. Już kilka minut po starcie na pokładzie wybucha pożar, a chwilę później wielka eksplozja zmienia samolot w płonący wrak. Awaria? Tak sądzą z początku Niemcy, ale my wiemy, że to efekt sabotażowej akcji „Czwartaków”, starających się uszkadzać iskrowniki zawsze tej samej firmy. Podwójna korzyść – samoloty spadają, a Niemcy szukają fabrycznej usterki.
Sprawą – co zrozumiałe – szybko interesuje się Gestapo. Von Kniprode podejrzliwy jest z natury. Sądzi – poniekąd słusznie – że to dywersja, nie wie jednak, czy w Polsce, czy w Lipsku, gdzie produkowane są iskrowniki. Każe więc zamknąć wszystkich polskich robotników w baraku, co daje podwójną korzyść. Z jednej strony można ich dobrze sprawdzić, z drugiej, jeśli dojdzie do kolejnej awarii, będzie pewność, że jej źródłem jest Lipsk, bo uwięzieni Polacy nie mogliby wykonać sabotażu. Co na to dowództwo „Czwartaków"? Oczywiście rozkazuje przeprowadzić akcję za wszelką cenę, to wszak jedyna szansa na usunięcie podejrzeń wobec załogi Okęcia. „Mały” przemyka się kanałem do hangaru, ale podczas uszkadzania instalacji słyszy rozmowę Niemców. Tym samolotem ma następnego dnia lecieć Schmidt. Co zrobić? Wycofać się, czy poświęcić życie sympatycznego Niemca? A może jest inne wyjście?
„O życie wroga”, poza interesującym dylematem, jest komiksem dosyć przegadanym. Rozmawiają robotnicy, rozmawiają spiskowcy, rozmawiają Niemcy z lotniskowego garnizonu, rozmawia Gestapo. Po dynamicznym powietrznym początku mamy do czynienia z raczej z dosyć statyczną opowieścią, dopiero w finale zaczyna się coś dziać. Najpierw trzeba podjąć decyzję co do Schmidta, potem wprowadzić ją w czyn. I jak zwykle w tej serii sukces „Czwartaków” będzie okupiony własnymi stratami.
Komiks tym razem jest bardzo zbieżny z odcinkiem serialu (noszącym zresztą identyczny jak komiks tytuł – „O życie wroga”, to jedyny taki przypadek, pozostałe zeszyty mają inne tytuły niż w serialu), z dwoma interesującymi różnicami. W serialu polski żołnierz ginie, bo zaplątuje się w druty kolczaste, w komiksie, bo podczas ucieczki stopa uwięzła mu między szynami. Ta zmiana chyba jest bez sensu, widzieliście kogoś, kto nie może wydostać nogi spomiędzy szyn? Druty kolczaste są pod tym względem dużo bardziej wiarygodne. Druga różnica to tożsamość poległego. W serialu będzie nim grany przez Stefana Friedmanna „Rysiek”, czyli telewizyjny odpowiednik komiksowego „Zbyszka”, który w poprzednim odcinku zabijał gestapowca odpowiedzialnego za śmierć swej matki. W ten sposób serial skutecznie eliminuje bohaterów, do których widz zdążył się jakoś przyzwyczaić. W komiksie „Zbyszek” przeżyje, bo to jego twórcy wybrali na głównego bohatera całego cyklu. I to jest jak najbardziej słuszna koncepcja.

Odnoszę wrażanie, że ponownie Mieczysław Wiśniewski najlepiej się czuje, gdy ma rysować sprzęt. Najładniej, najstaranniej rysowane są samoloty, poza tym album wypełniony jest raczej gadającymi głowami i monotonnymi wnętrzami robotniczych baraków. Pewnym wyjątkiem jest scena rozmowy na nasłonecznionej ulicy z jadącym tramwajem – ale niestety nie jesteśmy w stanie zidentyfikować, jaka to jest dokładnie warszawska lokalizacja. Zabawnie wygląda scena rozmowy w barze między „Starym”, „Stefanem” i „Zbyszkiem”. Na jednym kadrze „Zbyszek” siedzi między „Starym” i „Stefanem”, na kolejnym (kilka sekund później komiksowego czasu) „Stefan” zajmuje jego miejsce. Owszem, teoretycznie bohaterowie mogli się przesiadać podczas rozmowy (ale po co?), ale bardziej prawdopodobne jest to, że Wiśniewski ułatwił sobie życie, tak aby najłatwiej mu było dodać dymki od lewej do prawej. Na jednym kadrze pierwszy wypowiada się „Stefan” po nim „Zbyszek”, potem „Stary”, a na następnym kolejność ulega zmianie: „Zbyszek”, „Stefan” i „Stary”. I w takich właśnie sekwencjach rysowani są bohaterowie.
Ostatnia rzecz na dziś, to historyczne tło. Do tej pory komiksy były oparte w mniejszym lub większym stopniu na autentycznych wydarzeniach. Zamach na Bar Podlaski, egzekucje konfidentów, atak na łącze telefoniczne. Tym razem jednak nie udało mi się znaleźć jakiegokolwiek historycznego potwierdzenia sabotaży na Okęciu. Nie ma nic na listach okupacyjnych akcji, nic o tym nie pisze Tadeusz Pietrzak w swej książce, gloryfikującej przecież „Czwartaków”. A tu we wstępnym tekście czytamy dumne „Zobaczmy jak „Czwartacy” sprowadzali Niemców na ziemię”. Ale czy rzeczywiście coś takiego miało miejsce, czy też to całkowita literacka fikcja? Wszystko wskazuje na to drugie.

Nie do końca wiem dlaczego, ale ten odcinek chyba najbardziej zapadł mi w pamięć. Może właśnie ze względu na tego "dobrego Niemca".