Parafrazując klasyka: komiksowe arcydzieło poznaje się nie po tym, jak się ono zaczyna, ale jak kończy. Na ostateczne wnioski przyjdzie więc czas dopiero za rok, może nawet dwa lata. W każdym razie otwarcie nowego cyklu „Wydziału 7” – pod postacią „Letników” – pozostawia po sobie znakomite wrażenie. Jeśli tak będzie dalej…
Gdy coś nie istnieje, to istnieje tym bardziej
[Tomasz Kontny „Wydział 7 #6: Letnicy” - recenzja]
Parafrazując klasyka: komiksowe arcydzieło poznaje się nie po tym, jak się ono zaczyna, ale jak kończy. Na ostateczne wnioski przyjdzie więc czas dopiero za rok, może nawet dwa lata. W każdym razie otwarcie nowego cyklu „Wydziału 7” – pod postacią „Letników” – pozostawia po sobie znakomite wrażenie. Jeśli tak będzie dalej…
Tomasz Kontny
‹Wydział 7 #6: Letnicy›
Będący komórką specjalną komunistycznej Służby Bezpieczeństwa Wydział 7 (VII) w zasadzie już nie istnieje. Został zawieszony przez szefostwo Ministerstwa Spraw Wewnętrznych po sprokurowanej – nieważne, że niechcący – przez członków Wydziału masakrze ludności w pewnej wsi na Dolnym Śląsku (co dokładnie przedstawiono w zeszycie zatytułowanym „
Martwa woda”). Dominikaninowi Jakubowi Langemu przełożeni znaleźli inne zajęcie, podporucznik Milicji Obywatelskiej Szymon Wilk został skierowany do pracy w drogówce gdzieś na głuchej prowincji, tylko major Filip Dobrowolski otrzymał jeszcze jedno, ostatnie zadanie do wykonania w okolicach Katowic, dokąd zabrał ze sobą doktor Bogumiłę Fiszer (opowiada o tym pierwsza część „
Dobranocki”). Po powrocie do Warszawy sympatyczny esbek może wreszcie poświęcić czas rodzinie – ślicznej żonie i córeczce Ewie.
Kiedy nadchodzi lato – konkretniej: lipiec 1964 roku – Dobrowolscy mogą wreszcie wybrać się razem na wakacje. W wypadzie do kaszubskiej wsi Węsiory towarzyszą im Bogumiła, jej mąż Bronisław oraz, będąca rówieśniczką Ewy, siostrzenica Kamila. Filip wynajął na kilka dni pokoje u chętnie goszczącej letników staruszki Joanny Bagniewskiej. Fiszer cieszy się, że będzie mógł łowić ryby, żona Dobrowolskiego, że poopala się na słońcu, a dziewczynki popluszczą w jeziorze. Gdy jednak goście z Warszawy docierają na miejsce okazuje się, że dom jest pusty. A przynajmniej nikt im nie otwiera. Nie mają więc wyjścia, jak udać się do pobliskiej parafii, gdzie u miejscowego proboszcza akurat przebywa… Lange. Przypadek? Niekoniecznie. Szybko okazuje się bowiem, że to Filip ściągnął w to miejsce – jak najbardziej świadomie – Bogumiłę i Jakuba. A wszystko po to, aby wyjaśnić pewną tajemnicę, na którą natknął się, wertując jako zwykły urzędnik w MSW materiały na temat księży będących esbeckimi donosicielami.
Dlaczego jednak nie ściągnął również Wilka? Ponieważ zagadka, jaką chce rozwiązać – dotyczy właśnie przeszłości Szymona. W tajnych materiałach SB Dobrowolski natknął się na dziwne zdjęcie z lata 1951 roku. Nad położonym nieopodal chaty Bagniewskiej jeziorem Długie odbywała się wtedy kolonia zorganizowana dla sierot wojennych; jednym z dzieci biorących w niej udział był młodziutki Wilk. Parę rzeczy na fotografii wzbudziło jednak ciekawość i niepokój Filipa. Tak wielkie, że zdecydował się postąpić wbrew woli przełożonych i podjąć kolejne, tym razem nieformalne śledztwo. Śledztwo, które może go bardzo dużo kosztować. Szybko bowiem okazuje się, że w lesie i nad jeziorem dzieją się rzeczy niezwykłe, wymykające się naturalnemu pojmowaniu. Budzi się uśpione Zło, z ostępów wychodzą dziwne stwory, a niesamowitości całej historii przydają jeszcze emanujące dziwną mocą cmentarne kurhany, pozostałość po mieszkających przed laty na tych terenach Gotach i Gepidach.
Scenariusz tego odcinka Tomasz Kontny oparł przede wszystkim na słowiańskich wierzeniach (stąd pojawienie się na kartach komiksu przedziwnych stworów, leśnych lich i dziwożon, stąd mowa o królu Leszy i bogu Welesie), ale wmieszał w nie zarówno wspomnianych już Gotów i Gepidów (cmentarzysko w Węsiorach, podobnie jak inne w nieodległych Odrach, istnieje naprawdę), jak i dużo nam bliższą czasowo tragedię łódzkich harcerek nad jeziorem Gardno (w lipcu 1948 roku). Wszystko to fabularnie powiązał ze sobą, tworząc zupełnie nową jakość. Nie zabrakło także, co dla tej serii typowe, inspiracji współczesnym komiksem amerykańskim: w „Martwej wodzie” były to nawiązania do „
Żywych trupów”, tutaj – do pochodzących z uniwersum Marvela
X-Menów. Za stronę graficzną zeszytu odpowiadał tym razem Krzysztof Owedyk, czyli popularny Prosiak („Ratboy”, „Ósma czara”, „Objawienia i omamy”), który tym sposobem dołączył do Grzegorza Pawlaka, Krzysztofa Budziejewskiego, Arkadiusza Klimka, Roberta Adlera i Piotra Nowackiego. A z powierzonym mu zadaniem poradził sobie nadzwyczaj udanie. Zarówno w scenach – umownie – obyczajowych, jak i fantastycznych, w których przyszło mu sportretować słowiańskie demony. Jest na co popatrzeć!

"...sympatyczny esbek..."
Podobno innych do SB nie przyjmowali.