To kolejny z tomów „Jeremiaha”, który miał już polską edycję. Po raz pierwszy opublikowano go osiemnaście lat temu pod zmienionym – w porównaniu z wersją francuską – tytułem „Noc na bagnach”. Teraz komiks Hermanna Huppena pojawia się jako „Karabin w wodzie”. Co ciekawe, bardziej do tego albumu pasuje jednak pierwszy, wymyślony przez polskiego tłumacza, szyld.
Co za porąbana rodzinka!
[Hermann Huppen „Jeremiah #22: Karabin w wodzie” - recenzja]
To kolejny z tomów „Jeremiaha”, który miał już polską edycję. Po raz pierwszy opublikowano go osiemnaście lat temu pod zmienionym – w porównaniu z wersją francuską – tytułem „Noc na bagnach”. Teraz komiks Hermanna Huppena pojawia się jako „Karabin w wodzie”. Co ciekawe, bardziej do tego albumu pasuje jednak pierwszy, wymyślony przez polskiego tłumacza, szyld.
Hermann Huppen
‹Jeremiah #22: Karabin w wodzie›
Do 1998 roku Hermann Huppen publikował kolejne tomy „Jeremiaha” rok po roku, w najgorszym wypadku co dwa lata. A potem nagle zamilkł na długich trzydzieści sześć miesięcy. Pesymiści zapewne mogli nawet dojść w tym czasie do wniosku, że belgijski scenarzysta i rysownik tak bardzo znudził się serią, że postanowił od niej odpocząć na dłużej, a kto wie, czy nie zrezygnować z niej w ogóle. Oczywiście Huppen w tym czasie wcale nie próżnował; kontynuował tworzoną równolegle z „Jeremiahem” historyczną sagę „
Bois-Maury”, narysował też – do podarowanych mu przez innych autorów scenariuszy – kilka one-shotów. Mówiąc kolokwialnie: ręce miał pełne roboty. A jednak przedłużający się brak kolejnego tomu opowieści o postapokaliptycznej Ameryce Północnej musiał doskwierać wielbicielom cyklu, tym bardziej że „
Najemnicy” (1997) i „
Jeremiah: Kuzyn Lindford” (1998) zaostrzyli apetyt na następne dania.
Aż wreszcie nadszedł 2001 rok i do sprzedaży trafił długo oczekiwany „Karabin w wodzie” (w Polsce wydany po raz pierwszy krótko po premierze zachodniej pod zmienionym tytułem „Noc na bagnach”), który – jak się okazało – poziomem nie odstawał wcale od poprzedników, co oznacza, że choć częściowo zrekompensował tak długą nieobecność Jeremiaha i Kurdy’ego Malloya. Przyjaciół spotykamy ponownie w biedzie. Po awanturze w barze muszą uciekać przez zacietrzewionymi tubylcami, którzy mają w sobie tyle zacięcia i samozaparcia, że nie rezygnują z pogoni przez kilka godzin. Odetchnąć mogą dopiero, trafiwszy do tak zahukanej dziury, że spotkać tam można co najwyżej ospałego od promieni słonecznych karalucha, a nie bliźniego. A jednak… najpierw budzi ich kruk, a potem dociera do nich wołanie – co do tego nie można mieć wątpliwości – człowieka. A skoro ktoś woła, to znaczy, że jest w niebezpieczeństwie.
Tak spotykają młodziutkiego Jasona, który dwa dni temu w czasie polowania wpadł do głębokiej studni i nie zdołał się z niej wydostać. Gdy wyciągają go na powierzchnię, chłopak postanawia odwdzięczyć im się i zaprasza ich do rodzinnego domu na obiad. Marge, matka nieszczęśnika, jest kobietą apodyktyczną i ekscentryczną – ma trzech synów, czwartego męża, zapewne szósty krzyżyk na karku, ale wcale nie ma ochoty rezygnować z radości życia. Pojawienie się w osadzie młodych mężczyzn wywołuje w niej chorobliwą euforię. Lecz to i tak najmniejszy problem, z jakim stykają się tutaj Kurdy i Jeremiah. Rodzinę Jasona zdaje się bowiem zżerać moralna gangrena. Nic nie jest w niej na swoim miejscu, a przemoc domowa zdaje się najprostszym sposobem zmuszania innych do posłuchu. Jakby tego było mało, Shank, najstarszy z synów Marge, ewidentnie nienawidzi Jasona i chce z nim za coś wyrównać rachunki. Podobne uczucia żywi do Shanka jego żona Angela, której relacje z teściową również dalekie są od normalności.
Nie spodziewając się tego, Jeremiah i Kurdy trafiają do gniazda os. Sytuacja jest na tyle napięta i skomplikowana, że nie sposób trzymać się od rodzinnych konfliktów z daleka; trzeba opowiedzieć się po którejś ze stron albo… uciec. Tyle że wokół osady są bagna, a na nich czają się wyjątkowo groźni ludzie, którzy z jakiegoś powodu polują na Shanka i jego krewnych. Czy to powinno zdziwić wielbicieli serii Huppena? Przecież Malloy i Jeremiah w każdym tomie pakują się w kłopoty, które mogą kosztować ich zdrowie bądź życie, a w najlepszym wypadku jedynie wolność. Tym razem nie jest inaczej – przypadkowo wciągnięci w bandyckie porachunki, starają się nie tylko wyjść cało, lecz także wyjaśnić zagadkę skrywaną przez rodzinę Jasona. „Karabin w wodzie” to klasyczny dramat kryminalny z wątkiem psychologiczno-obyczajowym w tle. Można go postrzegać także jako portret zdegenerowanej, patologicznej rodziny z Południa Stanów, w której kult siły i pięści przyćmiewa czułość i bliskość.
Ale czego można spodziewać się po świecie zniszczonym w katastrofie nuklearnej? I nie ma wcale znaczenia fakt, że minęły już od niej długie lata. Ziemia może i zaleczyła w tym czasie rany, lecz zniszczone więzy międzyludzkie na pewno nie zostały odbudowane. Inna sprawa, czy zachłanność i niegodziwość, zbrodnię i zdradę można usprawiedliwiać jedynie tragedią, jaka wydarzyła się w przeszłości?… Graficznie Hermann niczym nie zaskakuje, bo nie musi. Jest wciąż tak samo perfekcyjny i do bólu realistyczny w przedstawianiu tego nierzeczywistego, postapokaliptycznego świata. W każdym kolejnym rozdziale opowieści zaludnia go bohaterami, których wygląd, przyśniwszy się w nocy, może przyprawić o niepokój (dotyczy to również kobiet i dzieci). Fani „Jeremiaha” po lekturze „Karabinu…” zapewne odetchnęli z ulgą. Mistrz wrócił! W wielkiej formie!
