Od 2012 roku w świecie Marvela pojawił się przeniesiony z przeszłości pierwszy skład X-Men. Wniósł on sporo świeżości do zawiłych historii o mutantach. Niestety z biegiem lat kolejni scenarzyści nie mieli pomysłu, co z nim zrobić. „X-terminacja” ma sobie poradzić z tym problemem.
Oddajcie X-Menów Stanowi Lee i Jackowi Kirby'emu
[Ed Brisson, Pepe Larraz „X-terminacja” - recenzja]
Od 2012 roku w świecie Marvela pojawił się przeniesiony z przeszłości pierwszy skład X-Men. Wniósł on sporo świeżości do zawiłych historii o mutantach. Niestety z biegiem lat kolejni scenarzyści nie mieli pomysłu, co z nim zrobić. „X-terminacja” ma sobie poradzić z tym problemem.
Ed Brisson, Pepe Larraz
‹X-terminacja›
Nowych-starych X-Men sprowadził scenarzysta Brian Michael Bendis w ramach serii „All-New X-Men”. Choć było to zagranie kontrowersyjne, okazało się, że sięgnięcie po prostotę, jaka cechowała przygody mutantów w latach 60. stanowiło idealne remedium na zawiłe losy drużyny w XXI wieku. Był to również dobry moment, by po komiks sięgnęli nowi czytelnicy, którzy w meandrach wzajemnych relacji współczesnych członków grupy, łatwo mogli się pogubić. A przede wszystkim zniechęcić do dalszej lektury.
Ale, jak to bywa ze świetnymi pomysłami, jeśli nadmiernie się je eksploatuje, w czym Marvel jest mistrzem, wreszcie przestają być one tak świetne. Młodzi X-Meni utknęli w naszych czasach i okazało się, że ciężko ich zagospodarować. Zwłaszcza, że w efekcie mieliśmy po dwóch Icemanów, Beastów i Angelów. A kiedy, wraz z nastaniem ery „Marvel Fresh” do życia powróciła Jean Grey, jasne stało się, że nadwyżki trzeba się pozbyć. I w tym miejscu dochodzimy do miniserii „X-terminacja”.
Zaczyna się bez zbędnych subtelności, albowiem od ataku przybyłego z przyszłości Ahaba (nawiązanie do „Moby Dicka” nieprzypadkowe) i jego Ogarów, polujących na mutantów. Jego celem są X-Meni z przeszłości. Jest bowiem przekonany, że zabijając choć jednego z nich, doprowadzi do rozpadu linii czasowej, co ostatecznie spowoduje do zagładę mutantów. Choć nasi bohaterowie są nieźle zorganizowani, szybko okazuje się, iż Ahab ma w zanadrzu niespodziankę, która sprawia, iż kolejni przedstawiciele homo superior przemieniają się w poddane mu, bezmyślne Ogary.
W tym komiksie jest zatem wszystko, za co kochacie, albo nienawidzicie Marvela: zabójcze tempo akcji, masa pojedynków, mnogość znanych postaci na drugim planie, dramatyczne zgony i równie wstrząsające powroty. I oczywiście totalnie nieopanowane zawirowania czasowe, tworzące paradoksy paradoksów, przy zrozumieniu których wyłysiałby Albert Einstein. I o tyle, o ile niezaangażowany czytelnik może to wszystko wziąć na wiarę, to niestety rolą recenzenta jest wgryzienie się w to wszystko, co niestety jest doświadczeniem trudnym i niejednokrotnie bolesnym.
Tu szczęśliwie aż tak źle nie jest. Choć możliwość przemieszczania się w czasie to sprawa delikatna w efekcie której spotykamy dwóch Cable′ów – młodego i starego, a młodzi X-Meni, nawet jeśli mieliby cofnąć się do swojej rzeczywistości, nie będą już tymi osobami, co wcześniej, to jednak wątki te jakoś udało się posklejać, by stanowiły w miarę czytelną całość. Pozostaje jedynie pytanie, czy Ahab nie mógł cofnąć się do lat 60. i wtedy z łatwością załatwić nieopierzonych mutantów, zamiast siłować się z rozbudowaną drużyną. Ale to pytanie, które można zadać większości tego typu produkcjom.
O wiele bardziej intrygującą jest kwestia tego, że Ogarami stają się dowolni X-Meni (w tym tacy wytrawni gracze, jak Staruszek Logan), poza tymi z przeszłości. Tymczasem biorąc pod uwagę dywersję przeprowadzoną przez Ahaba, o wiele łatwiej byłoby przejąć nad nimi kontrolę, niż siłować się z całym oddziałem homo superior. Tymczasem dał im czas na przegrupowanie się i podzielenie na kilka grup, co nie tylko utrudnia mu realizację celu, ale także komplikuje życie samym czytelnikom, bo ci muszą ogarnąć kilka równoległych wydarzeń, rozgrywających się w ekspresowym tempie. Przyznam, że w czasie lektury były momenty, kiedy musiałem cofnąć się o kilka kartek, by w pełni ogarnąć akcję.
Jej zrozumienia nie ułatwił rysownik Pepe Larraz. Jego styl jest dość chaotyczny i w efekcie mało czytelny. Nie tylko lubi spektakularne wybuchy i postacie w akcji, ale do tego preferuje niestandardowe kadrowanie. Rysunki są rozrzucone na stronie i często wchodzą jedne na drugie. Do tego w przypadku twarzy, preferuje kreskówkowe uproszczenia, przez co czasem postacie rozpoznajemy nie tyle po ich wyglądzie, a sposobie ubierania się. Sytuacji nie poprawia dość ciemna kolorystyka.
„X-terminacja” nie jest zatem pozycją dla wszystkich. To rzecz dla fanów, którzy orientują się w obecnej sytuacji X-Men i śledzą ich przygody na własną rękę, nie ograniczając się tylko do tego, co zaserwuje nam Egmont. Bez tego można mieć na przykład problem z faktem, że w komiksie pojawiają się dwie Ororo – Storm i jej wampiryczny odpowiednik z innej rzeczywistości Bloodstorm. To jednak jeszcze nie jest wielkim zarzutem, albowiem chodzi o wyprostowanie czegoś, co ciągnęło się bez wyraźnego celu przez kilka lat. Tak naprawdę chodzi o to, że przy całym swym rozmachu „X-terminacja” jest zwykłym przeciętniakiem do przeczytania na raz (nie liczę cofania się w czasie samej lektury, by lepiej zrozumieć treść). Szkoda, bo jak pisałem, pojawienie się X-men z przeszłości, swego czasu stanowiło doskonałe posunięcie. Tymczasem kwestia rozstania się z nimi nie dorasta tamtym opowieściom do pięt.
