Do „Styksu” zapewne wielu czytelników przyciągnie przede wszystkim nazwisko Andreasa. Nawet jeśli zajmował się on tylko nakładaniem tuszu na szkice Foerstera. Chociaż słowo „tylko” nie jest w tym przypadku adekwatne. Twórca „Rorka”, współpracując ze scenarzystą i rysownikiem, odcisnął na planszach komiksu swoje rozpoznawalne na pierwszy rzut oka piętno.
Ten sukces ma dwóch ojców
[Philippe Foerster „Styks” - recenzja]
Do „Styksu” zapewne wielu czytelników przyciągnie przede wszystkim nazwisko Andreasa. Nawet jeśli zajmował się on tylko nakładaniem tuszu na szkice Foerstera. Chociaż słowo „tylko” nie jest w tym przypadku adekwatne. Twórca „Rorka”, współpracując ze scenarzystą i rysownikiem, odcisnął na planszach komiksu swoje rozpoznawalne na pierwszy rzut oka piętno.
Akcja komiksu rozpoczyna się gdy główny bohater, a zarazem narrator opowieści Laurel Hardy wyrusza w miasto na przepustkę. Służba w marynarce wojennej ma swoje zalety, ale jednak możliwość zejścia na stały ląd zawsze cieszy. Szczególnie, gdy trwa wojna. Szybko spotyka swojego brata, policjanta pracującego w wydziale antynarkotykowym. Frank zajmuje się obecnie rozpracowywaniem sprawy nowego narkotyku, jaki pojawił się na ulicach Dock City. Crash zmienia tego, kto go zażyje w geniusza, ale później… zabija. Brat obwieszcza Laurelowi, że jego przepustka została anulowana. Plus tej sytuacji jest jednak taki, że zamiast wracać na front, będzie mógł zostać w kraju. Dzięki swojemu bratu, dostaje bowiem przydział w rodzinnym Dock City. Będzie pracował w kostnicy, ale żeby spłacić dług wobec brata, musi wykonać pewną robótkę dla burmistrza, z którym najwyraźniej Frank ma jakiś układ.
Początkowo sprawa nowej pracy wygląda obiecująco (w porównaniu z powrotem na front drugiej wojny światowej wszystko wygląda obiecująco), ale gdy Hardy odwiedza swoje biuro – przed wstąpieniem do wojska był prywatnym detektywem – zaczynają się kłopoty. Zagląda do niego dziewczyna, która chce go wynająć do rozwiązania sprawy śmierci jej ojca, Henry’ego Poodle’a. Był on sekretarzem dyrektora Erferlandu, pięknego i upiornego zarazem parku rozrywki, którego pomysłodawcą był… burmistrz Doomsday. Hardy godzi się sprawdzić okoliczności tej sprawy. W końcu i tak następnego dnia ma udać się do burmistrza. Nie wie, że pakuje się w sprawę, która zmieni całe jego życie. Sprawę, w której wszystko jest ze sobą powiązane.
„Styks” to bezpretensjonalny kryminał noir łączący w sobie specyficzne poczucie humoru, mrok, grozę i tajemnicę. Bohater stopniowo pogrąża się w śmiertelnie niebezpiecznej intrydze, a w wszystko rozgrywa się w błyskawicznym tempie. Opowieść zaludnia cała galeria wyrazistych postaci i – co najważniejsze – wszyscy są uwikłani w intrygę, którą rozpracowuje główny bohater. Nie ma tu bohaterów niepotrzebnych, takich, którzy nic nie wnoszą do rozwoju akcji. Zagadka kryminalna jest wciągająca i sprawia, że trudno odłożyć komiks przed zakończeniem lektury. Za bardzo chcemy poznać rozwiązanie zagadki. Warstwa graficzna to również absolutne mistrzostwo. Rysunki Philippe’a Foerstera oglądamy wprawdzie przez pryzmat tuszu Andreasa, ale i tak widać w nich oryginalność, dynamikę i umiejętność budowania atmosfery grozy i tajemnicy. Cartoonowe sylwetki bohaterów są skontrastowane z realistycznymi krajobrazami oraz pieczołowicie odtwarzaną architekturą. Za sprawą drzeworytniczego, wykonanego z benedyktyńską cierpliwością kreskowania oraz ekspresyjnej gry światła i cienia Andreas wydobył w z tych rysunków to, co najlepsze.
Dla fanów Andreasa najważniejsza będzie zapewne możliwość zobaczenia, jak ten rysownik potrafi współpracować z innymi artystami, wcielając się w rolę inkera. Swoją drogą rzadko się zdarza, by inker uchodził za osobę ważniejszą od rysownika, a zdaje się, że taki los czeka ten komiks i takie interpretacje będą nieuniknione. Być może będzie to trochę niesprawiedliwe dla autora scenariusza i rysunków, ale dobrą stroną tej sytuacji jest możliwość zwrócenia uwagi na rolę inkera w procesie tworzenia komiksu. Na naszym rynku nie jest to może często spotykana rola, ale przecież na świecie – głównie w USA – to naturalne, że nad warstwą graficzną pracuje kilku specjalistów. „Styks” stanowi okazję do refleksji, że inkowanie, czy też tuszowanie, to nie tylko pociąganie piórkiem, czy pędzelkiem po liniach zostawionych na papierze przez rysownika. To twórcza praca, której walor artystyczny jest niezaprzeczalny. Inker jest przecież współodpowiedzialny za ostateczny wygląd dzieła. Są inkerzy, którzy pracę można rozpoznać na pierwszy rzut oka, bez względu na to, na czyje rysunki nakładają tusz. „Styks” nie tylko dostarcza dobrej rozrywki, ale skłania również do namysłu nad procesem tworzenia.
