Przykro mi to mówić, bo do tej pory „Conany” od Dark Horse Comics stały na bardzo wysokim poziomie. Tymczasem piąty tom „Groza w podziemiach” jest najgorzej narysowanym komiksem o barbarzyńcy z jakim się spotkałem.
Wołanie o pomstę do Croma
[Becky Cloonan, James Harren, Mike Hawthorne, Dan Panosian, Roy Thomas, Brian Wood „Conan #5 (wyd. zbiorcze): Groza w podziemiach” - recenzja]
Przykro mi to mówić, bo do tej pory „Conany” od Dark Horse Comics stały na bardzo wysokim poziomie. Tymczasem piąty tom „Groza w podziemiach” jest najgorzej narysowanym komiksem o barbarzyńcy z jakim się spotkałem.
Becky Cloonan, James Harren, Mike Hawthorne, Dan Panosian, Roy Thomas, Brian Wood
‹Conan #5 (wyd. zbiorcze): Groza w podziemiach›
Tym razem w obszernym tomie od Egmontu otrzymujemy całą serię „Conan: Road of Kings” (w sumie 12 zeszytów), który ukazywał się w latach 2010 – 2012. Specjalną atrakcją związaną z tym tytułem jest to, że w całości scenariusz do niego napisał Roy Thomas, człowiek, który za czasów współpracy z Marvelem praktycznie wylansował Conana, jakiego znamy. Komiks uzupełnia jeszcze pierwsze sześć numerów „Conan the Barbarian” (z 2012 roku), sygnowanych przez Briana Wooda (m.in. „X-Men: Bitwa atomu”).
Zaczynamy dokładnie w miejscu, w którym zakończył się poprzedni tom. „Conany” od Dark Horse Comics charakteryzuje bowiem to, że w przeciwieństwie do Marvelowskich, próbują chronologicznie uporządkować opowiadania Roberta E. Howarda. Po adaptacji „Cieni w blasku księżyca”, zadaniem Roya Thomasa było poprowadzenie fabuły tak, by dojść do kolejnej oryginalnej historii, czyli słynnej „Królowej Czarnego Wybrzeża”. Dodajmy, że scenarzysta nie podpierał się przy tym powieścią Karla E. Wagnera „Conan i Droga Królów”.
Po przygodach na Wyspie Stalowych Statuu, barbarzyńca został kapitanem statku pirackiego na morzu Vilayet. Jednak ze względu na brak doświadczenia, pomimo początkowych sukcesów, szybko dał się wpędzić w zasadzkę, z której żywo uszli tylko on, Oliwia, znana z poprzednich przygód córka króla Ofiru i zamorański łotrzyk Krimsar. Conan postanawia odprowadzić dziewczynę do jej królestwa, za co ma nadzieję otrzymać sowitą nagrodę. Ponieważ nie wszystko idzie po jego myśli, ostatecznie nie zostaje bogaczem. Nie zraża go to jednak i rusza dalej Drogą Królów, prowadzącą m.in. przez stolicę Akwilonii Tarancję, aż do leżącego nad oceanem, bogatego państwa Argos.
Roy Thomas bez dwóch zdań czuje klimat Hyboryjskiego świata i umie się w nim poruszać. Portretuje Conana takiego, jakim wszyscy go znamy, czyli mocarnego, surowego mężczyznę, dla którego żywiołem jest walka. Nie stroniącego jednak od uciech życia. Jednocześnie kierującego się własnym kodeksem honorowym. Choć scenarzysta najlepiej wypadał w momencie, kiedy bezpośrednio przekładał prozę Roberta E. Howarda na język komiksu (często przerabiając inne jego opowiadania tak, by stanowiły część mitologii Conana), to jednak wciąż radzi sobie całkiem dobrze. Można oczywiście czepiać się, że trochę szarżuje z zagrożeniami, które czają się w podziemiach Tarancji (żywe trupy, żywiące się ludzkim ciałem przerośnięte insekty, rozsiewające trujący jad muchopodobne istoty, ogromne jaszczury), jak również kreuje Conana na superbohatera, któremu zbyt łatwo idzie szatkowanie wojskowych w Mesancji, niemniej wpisuje się to w konwencję i można na to przymknąć oko. Na uwagę zasługuje też sprawne i twórcze rozwinięcie historii Oliwii, której dalsze losy przez Howarda została zbyta milczeniem, a kontynuatorzy jego prozy jak najszybciej się jej pozbyli (patrz „Conan z Czerwonego Bractwa” Leonarda Carpentera).
Gorzej jeśli chodzi o rysunki, za które w większości odpowiada Mike Hawthorne. Preferuje niedbały, kreskówkowy styl, pełen kanciastych uproszczeń. Widać to zwłaszcza w twarzach postaci o nienaturalnych grymasach. Zdarzają mu się również wpadki, jak na przykład to, że kiedy barbarzyńca przebywa w więzieniu w Mesancji, zasadniczo jest przykuty łańcuchem za nogę do ściany. Tymczasem na kilku kadrach łańcuch ów magicznie znika. Z drugiej strony trzeba przyznać, że rysownik nie boi się ukazywania widowiskowych uderzeń mieczem, którym towarzyszą fontanny krwi, a także przykłada szczególną uwagę do tego, by wszystkie kobiety wyglądały jak najbardziej seksownie. Zwłaszcza dotyczy to kelnerek w podejrzanych spelunach.
Na końcu Drogi Królów Conan musi salwować się ucieczką na ocean. Tam natyka się na piracki statek „Tygrysica”, oraz jej osławioną panią kapitan Bêlit, znaną jako Królowa Czarnego Wybrzeża. Kobieta budzi postrach wśród wszystkich żeglarzy po tej stronie świata i stanowi niemal mityczną postać. Barbarzyńca natychmiast się w niej zakochuje, nie bez wzajemności. Od tej pory razem dowodzą statkiem i planują dalsze łupieckie wyprawy.
Opowiadanie Howarda „Królowa Czarnego Wybrzeża” nie należy do jego najlepszych dzieł. Do tego jest dość krótkie. Niemniej stworzony przez niego wizerunek okrutnej i zmysłowej piratki wciąż działa na wyobraźnię fanów jego twórczości. Ponadto nie da się nie docenić piętna, jakie na życiu Cymeryjczyka odcisnęło gorące uczucie, które do siebie żywili. Dlatego też scenarzysta Brian Wood, który przejął pałeczkę po Thomasie, postanowił rozbudować ten wątek. U Howarda poznajemy bowiem początek romansu i jego koniec. Tu otrzymujemy także wgląda na to, co się działo w międzyczasie. W albumie znalazło się miejsce tylko dla sześciu zeszytów, ale całość składa się w sumie z dwudziestu pięciu, które zapewne otrzymamy w następnym tomie.
Choć Conan jaki jest, każdy widzi, to w interpretacji Wooda wydaje się nieco innym człowiekiem, niż chociażby u Thomasa. I przyznam, że nie do końca to kupuję. Jego niezłomny charakter został mocno rozmiękczony. Nagle zaczął nabierać wątpliwości, co do obranej drogi w życiu i myśleć o śmierci, jako o czymś, co go przeraża. Jedynym wytłumaczeniem takiego stanu jest to, że barbarzyńca po raz pierwszy w życiu się zakochał i to doprowadziło do zawirowań w jego światopoglądzie.
Jednak zmiana w postrzeganiu rzeczywistości, to pikuś w porównaniu z woltą stylistyczną odnośnie szaty graficznej. Mogłem się czepiać Hawthorne′a, niemniej to, co wyprawia Becky Cloonan, woła o pomstę do Croma. Fatalne wrażenie robi już grubo ciosany, siermiężny styl, całkiem nie pasujący do tego, co kojarzy się z Conanem. Najgorsze jest jednak to, że on sam całkiem siebie nie przypomina. Ani z postury, ani z twarzy. Gdybym nie wiedział, co czytam i pokazano by mi rysunki w wydaniu Cloonan, nawet by mi przez myśl nie przyszło, że mam przed sobą Cymeryjczyka. Trochę lepiej wypada Bêlit, co nie zmienia faktu, że śledzenie tych grafik sprawiało mi fizyczny ból.
Szczęśliwie katorga ta trwała tylko trzy zeszyty. Pozostałe trzy narysował James Harren. Może też nie jest to coś na miarę kunsztu Johna Buscemy, ale przynajmniej barbarzyńca jest do siebie podobny. W zamian za to Bêlit zazwyczaj ma taki wyraz twarzy, jakby ją dopiero wypuszczono ze szpitala dla obłąkanych.
Do tej pory nie zawiodłem się na „Conanach” od Dark Horse Comics ale „Groza w podziemiach” złamała tę dobrą passę. Zaznaczę jednak, że jest to związane z kwestią indywidualnego postrzegania estetyki i być może są tacy, którym rysunki Hawthorne′a i Cloonan się spodobają. Ja jednak jestem zdecydowanie na nie. Niemniej doceniam potencjał fabularny komiksu, który trochę ratuje sytuację.

Roy Thomas, John Buscema, Alfredo Alcala i Tony DeZuniga. Jak dla mnie to oni tworzyli najlepszego Conana. Współcześni twórcy nie dorastają im do pięt.