Wiadomo: kiedy mówimy „George R.R. Martin”, automatycznie myślimy o „Grze o tron”. Tymczasem ma on w dorobku sporo innych dokonań niż kolejne części „Pieśni lodu i ognia”. Także nienależących do gatunku fantasy, jak utrzymany w klimacie science fiction „Gwiezdny port. Powieść graficzna”.
Gra o Port
[Raya Golden, George R.R. Martin „Gwiezdny port” - recenzja]
Wiadomo: kiedy mówimy „George R.R. Martin”, automatycznie myślimy o „Grze o tron”. Tymczasem ma on w dorobku sporo innych dokonań niż kolejne części „Pieśni lodu i ognia”. Także nienależących do gatunku fantasy, jak utrzymany w klimacie science fiction „Gwiezdny port. Powieść graficzna”.
Raya Golden, George R.R. Martin
‹Gwiezdny port›
Był rok 1994. George R.R. Martin dopiero pisał pierwszy tom „Gry o tron” i nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak bardzo zmieni on jego życie. Choć w latach 70. zdobył uznanie fanów i krytyki kilkoma opowiadaniami, to już jego dłuższe formy nie przyjęły się na rynku na tyle, by mógł całkowicie poświęcić się pisarstwu. Dlatego w połowie lat 80. nawiązał romans z telewizją, tworząc scenariusze do seriali „Strefa mroku” i „Piękna i Bestia”. Napisał także kilka skryptów do pilotów, które miały dopiero przejść w fazę produkcji. Ostatecznie żaden z nich nie dostał czerwonego światła, ale jeden z nich trafił w ręce nominowanej do nagrody Hugo scenarzystki i rysowniczki Rayi Golden, której spodobał się na tyle, że postanowiła zaadaptować go w formie komiksu (nienawidzę określenia „powieść graficzna”).
Chodzi o „Gwiezdny port”, opowieść science fiction, którą dziś możemy uznać za wariację na temat „Facetów w czerni”. Oczywiście film Barry′ego Sonnenfielda powstał później, niż scenariusz Martina, niemniej można założyć, że ten, poruszając się w fandomie, uprzednio poznał komiks, którego film był luźną adaptacją. A jednak, pomimo ewidentnych podobieństw, koncept Martina nawet dziś wydaje się całkiem oryginalny, a o tym, że stacja telewizyjna nie zdecydowała się na jego realizację zapewne świadczyły spore nakłady finansowe, które trzeba by było ponieść, aby całość przedstawić w przekonujący sposób.
Akcja komiksu rozgrywa się na Ziemi w alternatywnej rzeczywistości. Dziesięć lat wcześniej nawiązaliśmy kontakt z obcą cywilizacją. I to niejedną. Międzygwiezdna unia 314 inteligentnych gatunków – określająca się jako Harmonia Światów – uznała, że ludzkość osiągnęła wystarczający stopień rozwoju, by do niej dołączyć. Jednym z warunków, jaki musimy spełnić, jest wybudowanie co najmniej trzech kosmicznych portów. Dwa z nich – w Singapurze i Kopenhadze – udało się już otworzyć. Najwięcej problemów przysparzał jednak ten w Chicago. Został jednak szczęśliwie ukończony rok przed opisywanymi wydarzeniami. Problemem jest jednak to, że Ziemianie nie są gotowi, by współegzystować z innymi rasami o przedziwnych zwyczajach i biologicznych potrzebach. Aby nie doszło do katastrofy, nad wszystkim czuwa miejska policja. Jakby miała mało problemów, informatorzy donoszą o planach zamachu na pewnego wpływowego dygnitarza Harmonii Światów, co może doprowadzić do brzemiennego w skutkach konfliktu.
Ponieważ „Gwiezdny port” miał być serialem, adaptująca go Raya Golden musiała zmierzyć się z licznymi wątkami pobocznymi oraz sporą grupą bohaterów. Zarówno tych ziemskich, jak i kosmicznych. Choć trzeba przyznać, że obce rasy zostały przedstawione w bardzo malowniczy sposób (od indywidualistów tworzących klany honorowych wojowników, po legiony zielonych, humanoidalnych stworków posiadających zbiorową świadomość), to jednak najważniejszymi postaciami są policjanci z miejskiego komisariatu. Stanowią oni mozaikę charakterów i życiowych postaw. Moimi ulubionymi postaciami są urodziwa i twarda pani komendant (nawiązująca romans z przedstawicielem jednej z obcych ras) oraz opryskliwy i sarkastyczny detektyw (szczycący się tym, że każdy, kogo przysyłają mu jako partnera, dość szybko ginie na służbie). Niestety, nie wszystkich pracowników komisariatu poznajemy równie dogłębnie. Część z nich została zarysowana na podstawie stereotypów (np. skośnooki musi świetnie walczyć).
Z początku wydaje się również, że „Gwiezdny port” będzie pozycją pełną humoru, przyćmiewającą „Facetów w czerni”. Niestety, mam wrażenie, że gdzieś po drodze luz i absurd sytuacyjny zaczął się wykruszać, ustępując miejsca sferze wielkiej, międzygalaktycznej polityki. Ta niekonsekwencja sprawia, że całość czyta się z coraz mniejszym zainteresowaniem. Działania tych, których uważaliśmy za głównych bohaterów zaczynają mieć coraz mniejsze znaczenie, zaś rozwiązanie całej intrygi okazuje się mało finezyjne, tak jakby zostało dodane na poczekaniu. Można z tego wywnioskować, że albo kończył się czas odcinka pilotowego i trzeba było szybko zamknąć wątki, albo finał miał mieć miejsce w odległej przyszłości i nikt o nim zawczasu nie pomyślał, więc szybko go dorobiono na potrzeby komiksu.
Mam również mieszane uczucia co do warstwy graficznej. Raya Golden prezentuje specyficzny, karykaturalny styl. I ten doskonale sprawdza się w momentach prześmiewczych, zapowiadających, że będziemy mieli do czynienia z pozycją groteskową, bazującą na gagach i luźnym dowcipie (jak w kadrze, gdzie latający maszkaron narobił na jednego z goniących go gliniarzy). Gorzej wypada w momencie, kiedy robi się poważniej. Odczuwa się wtedy lekki dysonans; w efekcie czego gdy życie bohaterów wisi na włosku, zupełnie nie czuje się powagi sytuacji.
Dlatego też „Kosmiczny port. Powieść graficzna” jawi się jako pozycja trochę rozczarowująca. Po wstępie i lekkim początku, końcówka wypada dość siermiężnie. Także czasem liczba bohaterów i wątków potrafi przytłoczyć, zwłaszcza, że nie wszystkie otrzymują wystarczająco dużo czasu antenowego, by w pełni wybrzmieć. Z drugiej strony nie jest też tak źle, by uznać chwilę spędzoną na lekturze tej pozycji za całkiem straconą. Po prostu po wydawnictwie szumnie na okładce reklamowanym nazwiskiem twórcy „Gry o tron”, należało spodziewać się czegoś lepszego. Aczkolwiek taka forma zapoznania się z treścią „Gwiezdnego portu” jest bardziej ekonomiczna, niż gdyby ktoś połakomił się na oryginalny skrypt serialu, który obecnie w internecie można nabyć za równowartość mniej więcej 3000 zł.

"Faceci w czerni" bazowali na komiksie Lowella Cunninghama i Sandy Carruthers, pierwotnie publikowanego przez Aircel Comics w latach 1990-91. Na/o ile wcześniejszy"Gwiezdny port" wpłynął na w/w twórców, ciężko powiedzieć.