Co może stać się ze światem, w którym sam Kapitan Ameryka okazał się członkiem Hydry? To ciężka próba dla „tolerancyjnego” społeczeństwa, które ma problem z… tolerancją dla innego podejścia do świata, niedopuszczającego wręcz odrębnego myślenia. I nie chodzi tu tylko o rzeczywistość komiksową.
Tomasz Nowak
Droga w nieznane
[Donny Cates, Andrés Guinaldo, Javier Piña, Nick Spencer „Kapitan Ameryka. Steve Rogers #2” - recenzja]
Co może stać się ze światem, w którym sam Kapitan Ameryka okazał się członkiem Hydry? To ciężka próba dla „tolerancyjnego” społeczeństwa, które ma problem z… tolerancją dla innego podejścia do świata, niedopuszczającego wręcz odrębnego myślenia. I nie chodzi tu tylko o rzeczywistość komiksową.
Donny Cates, Andrés Guinaldo, Javier Piña, Nick Spencer
‹Kapitan Ameryka. Steve Rogers #2›
Już na wstępie, w odprysku podserii „II wojna domowa”, Cap przedstawia nieświadomemu, rannemu Iron Manowi swoje dążenia. Objaśnia złożony, przebiegły plan, umocowuje własny punkt widzenia, który wciąż tak trudno pogodzić z dotychczasowym obrazem nieskalanego herosa. W ten sposób zasiewa w duszy czytelnika ziarno, które wyrośnie wraz z rozwojem wydarzeń. Plon przyjedzie jednak zebrać kiedy indziej.
Za chwilę bowiem do akcji wkracza już zupełnie inny Steve Rogers, władca imperium, który dąży do jasno zdefiniowanego założonego celu – stworzenia utopii powszechnego dobra zarządzanego centralnie. Na mocy obowiązującego prawa, kierując się utajonymi intencjami, władający S.H.I.E.L.D. Kapitan obejmuje rządy omalże absolutne. Pozostaje idealistą, ale nie rozumie, że wielka, nieograniczona władza deprawuje. A mało kto ma tyle niezłomnej woli co on, by się temu oprzeć.
Wiadomo też, że Cap nie jest sobą. Zmanipulowany przez Kobik, sam stał się geniuszem manipulacji, kreującym własną rzeczywistość. Musi pokonać jeszcze jedną przeszkodę – dotychczasowego wodza Hydry Red Skulla. Przypatrując się jednak żelaznej konsekwencji Rogersa, aż trudno uwierzyć, że coś może zniszczyć jego zamysł. A jednak na idealnie kryształowym planie istnieje kilka rys, które mogą go skruszyć.
Póki co świat ogarnia gęstniejący mrok, bowiem przemyślne zabiegi Kapitana zredukowały nadzieję, jaką ludzkości dawali superbohaterowie. Nick Spencer z pomocą Donny’ego Catesa umiejętnie budują to narastające poczucie beznadziei. Wcale jednak otwarcie nie sugerują, aby majaczące nad światem widmo totalitaryzmu dawało się łatwo zaszufladkować.
Hydra 2.0 pod wodzą Rogersa to nie ślepa, „zbrodnicza” organizacja „gorsza od faszystów”. Spencer i Cates pokazują obraz niejednoznaczny, zadają niewygodne pytania. Wykreowana przez nich rzeczywistość nie jest czarno-biała, jak pewnie chciałoby wielu. Choć nawracające retrospekcje – jedynie tu dominacja czarno-czerwonych barw narzuca pewne proste skojarzenia – boleśnie przypominają, że bez względu na ocenę zdarzeń wszystko wyrasta z wielkiej machinacji, inercja społeczeństwa skupionego na konsumpcji, odsączonego z wszelkich wyższych idei, dodatkowo tępi ostrze oskarżeń. Uosobieniem tej degrengolady są środowiska S.H.I.E.L.D. i superbohaterów, toczące własne „wojenki domowe”. Paletę niejednoznaczności poszerzają dodatkowo zagwozdki samego Rogersa, któremu natura nie pozwala działać „za wszelką cenę”.
Owe dylematy stanowią główną moc tej opowieści. Przynajmniej z początku. W pewnym momencie bowiem wszystko zaczyna się rozmywać. Hydra zyskuje nową Najwyższą Radę złożoną z superłotrów, a dyscyplinującym narzędziem władzy staje się terror. Trudno już wówczas dalej wierzyć, że Capowi naprawdę przyświecają szczytne cele.
Perspektywa spojrzenia na to co dzieje się w kraju pod rządami coraz potężniejszej Hydry zmienia się jeszcze bardziej w drugiej części komiksu, gdy do akcji wkracza Sam Wilson. To on, nowy Kapitan Ameryka ma być „Nowym Prometeuszem” dla zwykłych ludzi, którzy wykreowane przez Hydrę „idealne państwo” widzą zupełnie inaczej. Sam jest jednak również pełen wewnętrznych dylematów. W tym tomie wyjątkowo owe super-rozterki, zbyt często nadużywane ostatnimi laty, znajdują pełne uzasadnienie.
Pojawianie się Wilsona uświadamia także, że skaczemy między seriami i w ich czasoprzestrzeni. Tom ten domaga się, wzorem wielu omnibusów Now 2.0, sięgania po inne tytuły. Dobrze mieć pod ręką przynajmniej „Tajne imperium”. Bez „wspomagania” się nim niestety nie wszystko w tej części „Kapitana” będzie jasne.
Wielce zróżnicowana jest tu grafika. Wspomniany, zamieszczony na wstępie epilog „II wojny domowej” uderza onirycznymi, pozbawionymi grubej konturówki, odważnymi jak na cykle superbohaterskie grafikami Roda Reisa. Dalej zaś wkracza cała parada rysowników dostarczających mnóstwa estetycznych wrażeń. Ocena ich pracy może stać się przedmiotem osobnego, obszernego studium. Graficy utrzymują co prawda realistyczną spójność, ale wobec fabularnego poszatkowania nawet drobne, aczkolwiek zauważalne odmienności ich stylów, integralności tomu nie wspomagają.
To wszystko może nie zachęcać szczególnie do lektury. Warto jednak zważyć na ewolucję, jaką przechodzą bohaterowie oraz sama historia pomiędzy początkiem a końcem. Otwiera ją pełen zadęcia monolog Kapitana, a kończą dwie jego konfrontacyjne rozmowy – z Odinsonem oraz Sharon Carter. Wszystko się zmieniło i zmierza do nieuchronnej konfrontacji. Tę jednak przyniesie dopiero „Tajne imperium”.
Z natury rzeczy tom 2. „Kapitana” jest przejściowy, drażniący oczekiwaniem na rozwój wypadków. One jednak muszą dojrzeć, nabrać treści, kontekstu, co kłóci się ze spodziewaną po produkcjach superbohaterskich akcyjnością. Nie dziwne więc, że bez niej niektórym czytelnikom psychologiczne i socjologiczne szachy mogą wydać się wręcz nudne. W polityce jednak – a tej tu całkiem sporo – cierpliwość to cnota.
Tom łącznikowy, pełen niuansów, uwikłany w równej mierze w wydarzenia rozgrywające się w innych seriach. Cenny dla całości serii, zupełnie obcy komuś, kto nie zna kontekstu. Całościowo nie tak dobry, a przede wszystkim nie tak spójny jak pierwszy.
Plusy:
- intrygująca lekcja światopoglądowa, pozbawiona prostego, czarno-białego oglądu świata
- interesująca gra z czytelnikiem pozbawionym „oczywistości”
Minusy:
- lektura praktycznie nieczytelna bez sięgania po inne tytuły
- zróżnicowanie graficzne umniejszające spójności opowieści
