„Ion Mud”, efektowny debiut francuskiego twórcy Amaury′ego Bündgena, to bardzo obiecujący początek fantastycznonaukowego cyklu, pięknie narysowany, intrygujący zagadką świata, którego reguły muszą pojąć bohaterowie.
Konrad Wągrowski
Statek szalony
[Amaury Bündgen „Ion Mud” - recenzja]
„Ion Mud”, efektowny debiut francuskiego twórcy Amaury′ego Bündgena, to bardzo obiecujący początek fantastycznonaukowego cyklu, pięknie narysowany, intrygujący zagadką świata, którego reguły muszą pojąć bohaterowie.
Pomysł umieszczenia akcji na pokładzie ogromnego statku kosmicznego, w którym do latach (dekadach? stuleciach?) podróży nie ma już nikogo, kto miałby kontrolę nad lotem i ogarniał, co właściwie się dzieje, podczas gdy pokład coraz bardziej dla ocalałych staje się ziemią nieznaną nie jest może bardzo oryginalny. Podobnie było choćby w „Promie 03” Grega Beara, w pewnym stopniu też „Poklatkowa rewolucja” Petera Wattsa ma zbliżone wątki, a żeby nie szukać za daleko, można też – z pewną taką nieśmiałością – wspomnieć wędrówkę BERa-64 po nieznanym sobie technicznym świecie w „Robocie” Adama Wiśniewskiego-Snerga. Nie zabraknie podobnych wątków również w komiksach, w tym głośnych mangach, choćby „Blame” Tsutomu Nihei, To zresztą przecież bardzo chwytliwa koncepcja. Technologiczny moloch może być światem z wieloma tajemnicami, wieloma narracyjnymi możliwościami. Możemy ten świat odkrywać wraz z bohaterami, dzieląc z nimi ich początkową niewiedzę i stopniowo zbierać istotne informacje. Takim właśnie tropem idzie w komiksie „Ion Mud” francuski twórca Amaury Bündgen – sceanrzysta i rysownik tego komiksu, który jest jego debiutem. Debiutem zresztą znakomicie odebranym.
Przemierzamy więc pokłady potężnego statku wraz z samotnym bohaterem – mężczyzną nie pierwszej już młodości, imieniem Lupo. Statek również ma swój wiek, nie wszystko w nim działa prawidłowo, nie wszędzie można wejść. Mechanizmy szwankują, automaty sprawiają wrażenie, że działają według dawno już nieaktualnych algorytmów. Pokłady statku nie są jednak puste – zamieszkują je różne stwory, niektóre inteligentne, niektóre bardziej zwierzęce, nierzadko drapieżne i niebezpieczne. Lupo penetruje pojazd już od czterech dekad, szukając rozwiązania zagadki swej sytuacji, próbując odnaleźć przejście przez tajemnicze ogromne wrota, za którymi być może kryją się ci, którzy panują nad tym zagubionym kosmicznym światem. W tej wędrówce Lupo napotka zagrożenia, pozna towarzyszy (ludzkich i nieludzkich), my poznamy nieco faktów z jego przeszłości. Ale ponieważ główną siłą komiksu jest to, że ta historia powoli odkrywa swe karty, nie powinniśmy tu zbyt wiele zdradzać.
Bez wątpienia jednak największym atutem „Ion Mud” jest warstwa graficzna. To przepięknie rozrysowana na dużych czarno-białych planszach (brawa dla wydawnictwa Kurc za jakość tego wydania) wizja technologicznej przestrzeni statku kosmicznego, coś na kształt jakiejś gigantycznej fabryki, czy futurystycznego miasta. Korytarze, windy, szyby, machiny, automaty – w takiej scenerii funkcjonuje Lupo. Tu i ówdzie wraki, śmieci, uszkodzenia, skażenie – nie jest to z pewnością sterylny świat. A przecież jeszcze zaludniają go różne dziwne, wcale niebanalnie zaprojektowane przez rysownika stwory, ludzie chodzą w szykownych kombinezonach, widać, że Bündgen dobrze zna fantastycznonaukową charakteryzatornię i rekwizytornię i chętnie z niej korzysta. Widać w tym precyzyjnym rysunku przede wszystkim chyba ducha Moebiusa, także nieco Bilala, ale też japońskich twórców. Podobnie też jak Enki Bilal Bündgen lubi statyczność, lepiej wychodzą mu sceny ze spokojną wizualizacją technologicznego tła niż akcja i dynamika, ale radzi sobie też w sytuacjach, gdy potrzeba jakiejś eksplozji, ucieczki czy walki. To po prostu bardzo dobre rysunki, sprawiające czytelnikowi niemałą frajdę podczas lektury komiksu.
Bündgen przedkłada też grafikę nad opis przy prowadzeniu narracji. Tam, gdzie niejeden twórca poszedłby na skróty, opisał coś we fragmencie dialogu, komentarza w ramce, myśli bohatera, tam Bündgen po prostu tworzy kolejny kadr. To narracja mocno filmowa, w dużej mierze pozbawiona słów. Wiele stron nie zawiera żadnego tekstu, jedynie sekwencje rysunków pokazujących sytuacje odległe od siebie o kilka- kilkanaście sekund. Taka narracja stanowi pewnego rodzaju wyzwanie, nie można szybko pokonywać kolejnych plansz, trzeba uważnie oglądać kolejne kadry, by dokładnie rozumieć, co się w komiksie dzieje. Przez takie podejście komiks staje się też dosyć obszerny – nie aż tak bardzo rozległa czasowo historia rozrysowana została na blisko 300 stronach. Nie jest to oczywiście wada, lecz po prostu przyjęta konwencja.
Zaznaczmy jednak, że „Ion Mud”, mimo swej objętości i rozmachu inscenizacyjnego, jest zaledwie wstępem. Co nieco zostanie odkryte, ale w finale mamy poczucie, że dopiero lekko dotknęliśmy tego świata, z pewnością po lekturze pozostanie niedosyt i pragnienie poznania dalszych części tej historii. Czekamy więc na kolejne albumy.
