„Yoel: Święty Smok i Jerzy” był jednym z bardziej wyczekiwanych albumów Warszawskich Spotkań Komiksowych. Komiks Karola „KRL-a” Kalinowskiego budził żywe reakcje długo przed premierą, która kilkakrotnie ulegała przesunięciu – co dodatkowo zaostrzało apetyt przyszłych czytelników. No i w końcu wyszedł drukiem na WSK. Apetyty były wysokie, czy dość długo wyczekiwane danie zdołało je zaspokoić?
Robert Wyrzykowski
Joel to zayebisty komiks…
[Karol ’KRL’ Kalinowski „Yoel: Święty Smok i Jerzy” - recenzja]
„Yoel: Święty Smok i Jerzy” był jednym z bardziej wyczekiwanych albumów Warszawskich Spotkań Komiksowych. Komiks Karola „KRL-a” Kalinowskiego budził żywe reakcje długo przed premierą, która kilkakrotnie ulegała przesunięciu – co dodatkowo zaostrzało apetyt przyszłych czytelników. No i w końcu wyszedł drukiem na WSK. Apetyty były wysokie, czy dość długo wyczekiwane danie zdołało je zaspokoić?
Karol ’KRL’ Kalinowski
‹Yoel: Święty Smok i Jerzy›
KRL serwuje czytelnikowi nieźle pokręconą historię przywodzącą na myśl takie tytuły, jak „Hellboy” czy „Kaznodzieja”. Miejsce akcji to Polska, konkretniej Mazury, okolice Olsztyna. Ale dziwna jakaś ta Polska – wszędzie panoszą się łowcy wiedźm oraz polujący na nich łowcy łowców wiedźm (ciekawy koncept, swoją drogą). Zadaniem tytułowego bohatera Yoela jest odtransportowanie małej dziewczynki w bezpiecznie miejsce. Kim ona jest, nie do końca wiadomo. Coś jest chyba na rzeczy, że w zrealizowaniu tego zadania starają się przeszkodzić różne podejrzane frakcje. Ale i sam Yoel to twardziel nie lada, budzący szacunek przemieszany z grozą wśród najpotężniejszych piekielnych demonów. Nie bez przyczyny zresztą… Komiks wręcz kipi od fantazyjnych (i znanych także z innych historii) pomysłów w stylu nazistowskich robotów bojowych, siejących olbrzymie zniszczenie spluw bądź szybkich eskapad do piekła. Fabuła jest, jak już wspomniałem, nieźle pokręcona. Może nawet zbyt pokręcona – wręcz pogmatwana. Jak sam autor sugeruje, komiks ten należałoby przeczytać kilkakrotnie. Istotnie – po pierwszej lekturze sporo faktów pozostaje nie do końca klarownych. Prawdą jest, że kolejne przewertowania „Yoela” dają już nieco jaśniejszy pogląd na intrygę skonstruowaną przez KRL-a – wciąż jednak parę kwestii pozostawiło w mojej głowie niemały mętlik. Może autor jednak nieco przedobrzył z niedopowiedzeniami i radosnym przeskakiwaniem z wątku na wątek?
Mógłbym także napisać, że graficznie jest przepysznie. KRL cisnął 112 bardzo dobrych stron, w lekkozgniłej klimatycznej tonacji, z kapitalnymi rastrami i świetną, leciutką krechą – jakże inną od tej, do której przyzwyczaił swoich czytelników. Przy okazji udowadnia, że potrafi świetnie operować różnymi stylami graficznymi – vide wstawki z „Super Świętych Aliantów”, komiksu, który przewija się na kartach opowieści – sama ta historia mogłaby okazać się prawdziwym przebojem na komiksowym rynku wydawniczym, widać w niej spory potencjał… Wrażenie robi też galeria tributów i porozrzucanych tu i ówdzie pin-upów. Swoją wizję Yoela przedstawili twórcy takiej klasy, jak Michał Lasota, Filip Myszkowski, Mariusz Sopyłło, Michał Śledziński, Maciej Pałka, Tomasz Pastuszka oraz… sam KRL, portretując swojego bohatera w bardziej „kaerelkowym” stylu.

Yoel by Tomasz ‘Asu’ Pastuszka
Bo „Joel to zayebisty komiks” jest – ale nie jest to produkt doskonały w każdym calu. Niewiele można w nim znaleźć minusów, które nie mogłyby być z korzyścią dla twórcy obalone. Niezbyt klarowne rozwiązania fabularne mogłyby być przyczynkiem do kolejnych tomów. Brak realistycznego rysunku, tak zarzucany przez wielu malkontentów, nie jest w sumie aż taką wadą. Fakt, że twarzom postaci brak wyrazu, a ich posturom odpowiednich proporcji, ale można by to tłumaczyć obranym przez twórcę stylem. Chociaż dobrego wrażenia nie robi tu niezmienna pod każdym kątem twarz Bena Afflecka, jakby przeklejona z gazetowego zdjęcia do korpusu noszącej ją postaci. Ale to drobiazg właściwie.
Co mnie w tym komiksie naprawdę zirytowało – poza nadmierną liczbą literówek (gdzie się podziała korekta?!) – to przede wszystkim posłowie. A raczej – odautorskie zawodzenie, które można streścić w jednym zdaniu: „Naharowałem się nad tym komiksem jak dziki osioł, a więc mordy w kubeł”. Zupełnie niepotrzebnie – „Yoel” powinien bronić się sam, bez takich ostrzegawczych filipik wymierzonych w potencjalnych złośliwców. Na szczęście się broni, ale niesmak po lekturze takiego tekstu jednak pozostaje. Mnie naprawdę niewiele obchodzi, ile czasu spędził autor nad oryginalną numeracją stron i pomysłowym kolorowaniem – to tylko i wyłącznie sprawa jego i jego własnej efektywności. Ja dostaję do ręki gotowy produkt, którego pewne niedociągnięcia jednak dostrzegam już na pierwszy rzut oka. Toteż mam prawo się o nich wypowiedzieć jako, było nie było, konsument tego dobra. Czyli jako czytelnik.
No, wyrzuciłem to z siebie.

Yoel by Tomasz ‘Asu’ Pastuszka
Zakończę jednak w bardziej optymistycznym tonie. „Yoel” to przykład świetnej zabawy komiksem, radosnego mieszania różnych komiksowych archetypów w twórczym tyglu. I oryginalnych, rzadko spotykanych w polskich albumach pomysłów, jak całkowicie nowa, demoniczna numeracja stron, różne style graficzne w ramach jednej historii itd. To robi wrażenie i budzi szacunek. Kawałek solidnej komiksowej roboty, przede wszystkim graficznej. Bez wahania polecam lekturę, bo to naprawdę niezwykły album, chociaż pewnie nie każdemu podejdzie tematyka i sposób prowadzonej w nim narracji.
