Wbrew rozpowszechnionym opiniom, „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” wydała mi się nudna, a fabuła – niezwykle sztampowa: zaczyna się od zebrania silnej grupy pod wezwaniem, która następnie dostaje do wykonania Niezwykle Ważne Zadanie, Od Którego Zależy Przyszłość Świata. I nie pisałbym tego tekstu, gdyby ten komiks pozostawiono na tej włałnie półce.
LXG: Komiks przereklamowany
[Alan Moore, Kevin O’Neill „Liga Niezwykłych Dżentelmenów #1” - recenzja]
Wbrew rozpowszechnionym opiniom, „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” wydała mi się nudna, a fabuła – niezwykle sztampowa: zaczyna się od zebrania silnej grupy pod wezwaniem, która następnie dostaje do wykonania Niezwykle Ważne Zadanie, Od Którego Zależy Przyszłość Świata. I nie pisałbym tego tekstu, gdyby ten komiks pozostawiono na tej włałnie półce.
Alan Moore, Kevin O’Neill
‹Liga Niezwykłych Dżentelmenów #1›
Kiedy słyszę, że jakiś komiks jest absolutnym hitem, a jego autor – geniuszem i jednym z najgłośniejszych scenarzystów w historii komiksu, z początku wywołuje to u mnie uśmiech. Jeśli jednak taką opinię powtarza szereg Wiodących Periodyków Komiksowych i potwierdzają ją znajomi, wzdycham, idę do księgarni i kupuję. Żeby dać szansę. I czasami okazuje się, że piewcy mieli trochę racji. Czasami się okazuje, że mieli jej niewiele. Tak właśnie było z „Ligą Niezwykłych Dżentelmenów”, którą uważam za mocno przereklamowaną (co nie znaczy że słabą).
Mówi się, że „Liga” to świetna rozrywka, przypominająca klimatem powieści Verne’a i innych pisarzy angielskich XIX wieku. Dla tych zaś, którzy są bardziej oczytani, komiks ten oferuje bogatą warstwę literackich odniesień. Do laurki wszyscy dorzucają świetny rysunek Kevina O’Neilla i wysmakowane kolory Benedicta Dimagmaliwa. Gdyby tak rzeczywiście było, komiks ten od razu wylądowałby na mojej top-liście. Gdyby…
Zacznijmy od „świetnej rozrywki”. Wbrew rozpowszechnionym opiniom, „Liga” wydała mi się nudna, a fabuła – niezwykle sztampowa: zaczyna się od zebrania silnej grupy pod wezwaniem, która następnie dostaje do wykonania Niezwykle Ważne Zadanie, Od Którego Zależy Przyszłość Świata. Grupa zadanie wykonuje, tropiąc i unieszkodliwiając Superprzeciwnika (a nawet dwóch). Oklaski, kurtyna. Wow! Taki pomysł faktycznie był świeży, ale w okresie międzywojennym. Od tamtej pory odmieniono go tyle razy przez wszystkie możliwe przypadki, że nie tylko tę świeżość całkiem stracił, ale zaczął brzydko pachnieć. Owszem, wciąż możliwe jest wykorzystanie go do opowiedzenia zajmującej historii, ale wymaga to kreatywności i nowatorstwa. Niestety, w fabule „Ligi” nie ma nic odkrywczego ani zaskakującego.
Klimat jak z Verne’a? Z tego, co pamiętam, Verne i jego pobratymcy pisali powieści spod znaku przygody, często dobrze przyprawionej szczerą fascynacją nauką. Ani Sherlock Holmes, ani Phileas Fogg nie stawali w szranki z Absolutnym Złem, bo nie takie było wyobrażenie ówczesnych o tym, czym jest przygoda. Nie ratowali świata, woleli go objeżdżać dookoła w 80 dni. Jeśli rozwiązywali zagadki, to siłą umysłu. Jeśli stwarzali potwory (Frankenstein), to przypadkiem i z dobrych pobudek. Znani z komiksów o superbohaterach superprzeciwnicy to wynalazek późniejszy i do Verne’a nie pasujący ani trochę. „Ligę” mogłaby uratować solidna dawka steampunku, ale wbrew temu, co twierdzą niektórzy, ten motyw nie jest zbytnio eksploatowany. Moore zafundował nam kolejną opowiastkę o superbohaterach, tyle że osadzoną w wiktoriańskiej Anglii.
Świetne rysunki? O’Neill włożył wiele pracy w swoje tła i świetnie oddał klimat londyńskich doków i biednych dzielnic. Do finezji XIX-wiecznych rycin mu jednak daleko, jego bohaterowie są czasami do siebie niepodobni, zaś Mr. Hyde nader często rysowany jest wyjątkowo niezgrabnie. Taki rysunek można określić mianem poprawnego. „Ligę” bardzo chwali się za kolory; rzeczywiście są one bardzo udane, ale daleko im do komiksów takich mistrzów koloru bezpośredniego jak
Nicolas de Crécy,
Mattotti,
Ian Miller albo
Dave McKean. Ale najbardziej chyba rozczarowuje – po raz drugi – zadziwiająco mała ilość akcentów steampunkowych. Nautilus przedstawiany jest zwykle z daleka, a poza nim mamy głównie latające machiny superłotrów. Najbardziej steampunkowe są chyba miejskie „odkurzacze” parowe – jeden malutki rysunek… Widać, że O’Neill skupił się na relacjonowaniu przygód bohaterów, a nie na budowanie porywającego graficznie świata. Jak ktoś chce pooglądać wspaniały wizualnie steampunk, może sięgnąć choćby po
„Samaris” Schuitena i Peetersa. Tam naprawdę jest na czym zawiesić oko…
Najpoważniejsze zarzuty, jakie można wytoczyć „Lidze”, dotyczą jednak owej warstwy dla odbiorców wnikliwych. Komiks ten to opowieść przepełniona cytatami z XIX-wiecznej literatury angielskiej, a bohaterowie są wybrani z czołówki postaci literackich tamtych czasów. Nie wątpię, że niejednemu czytelnikowi zakręciła się w oku łza – tyle ten komiks przywołuje wspomnień z dzieciństwa. Trzeba jednak pamiętać, że to nie ilość łez wylanych podczas lektury ani sama obecność odniesień intertekstualnych świadczy o wielkości dzieła, ale sposoby, w jakie zostały użyte i rola, jaką pełnią. Pomysł „Ligi” jest rewelacyjny – wziąć znane postacie literackie i stworzyć opowieść, która zaangażuje je wszystkie. Zaczęło się zresztą całkiem obiecująco: Alan Quartermain jako narkoman, Mr. Hyde jako erotoman, Griffin jako gwałciciel… Szkoda, że ten potencjał zaraz zaginął gdzieś w odmętach coraz szybszej akcji, psychologizm postaci został zrównany z ziemią, a ich indywidualność – podporządkowana grupie. Autor nie kontynuuje dyskusji z klasykami, nie rewiduje, nie zaskakuje, nie pozwala bohaterom odnaleźć się na nowo, nie stawia ich w zaskakujących sytuacjach, nie analizuje ich nieznanych cech charakteru. Po obiecującym wstępie stają się tylko marionetkami, posłusznie podrygującymi na sznurkach – posłużyły tylko jako pretekst, by opowiedzieć banalną historyjkę. Stosowanie odniesień w taki sposób, w jaki zrobił to Moore, to zwykła cytatologia i lep na muchy. Nie waham się stwierdzić, że Moore zmarnował naprawdę wyśmienity pomysł.
Na koniec chciałbym zastrzec, że „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” to rozsądnej jakości komiks przygodowy (według dzisiejszego pojmowania tego słowa) dla młodzieży, przy którym można się rozerwać (chyba że kogoś męczą zbyt sztampowe rozwiązania fabularne), a nawet pobawić w detektywa i śledzić odniesienia literackie i filmowe, których faktycznie jest niemało. I nie pisałbym tego tekstu, gdyby ten komiks pozostawiono na tej właśnie półce. Ale recenzenci zbyt często przyklejają mu nazbyt pochlebne etykiety i to pomimo tego, że miewają pod jego adresem uwagi krytyczne (czasami między wierszami): a to kogoś nie zachwycił scenariusz, a to rysunki pozostawiały do życzenia… Niezależnie od dostrzeganych wad wszyscy jednak bezapelacyjnie zaliczają ten komiks do arcydzieł, których kupno jest obowiązkiem prawdziwego fana obrazkowych opowieści. Tak jakby bali się napisać, że słynny komiks po prostu nie spełnia oczekiwań, jakie stawia się arcydziełom.
