WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Królewska krew. Wieża elfów |
Tytuł oryginalny | The Crown Conspiracy. Avempartha |
Data wydania | 18 października 2011 |
Autor | Michael J. Sullivan |
Przekład | Edward Szmigiel |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
Cykl | Odkrycia Riyrii |
ISBN | 978-83-7648-951-3 |
Format | 736s. 125×195mm |
Cena | 45,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Królewska krew. Wieża elfówMichael J. Sullivan
Michael J. SullivanKrólewska krew. Wieża elfówPłaskonosy znów spojrzał na nich krytycznie. – Dobra, ale skąd wiecie, że to są właśnie ci dwaj? Wierzycie im na słowo? Will skinął w kierunku Hadriana. – Popatrz na jego miecze. Człowiek z jednym mieczem może umieć się nim posługiwać, ale równie dobrze i nie. Z dwoma mieczami raczej nie ma pojęcia o sztuce walki, ale chce, żebyś myślał inaczej. Ale ktoś z trzema mieczami… To spory ciężar i nikt nie dźwiga z sobą tyle żelastwa, jeśli nie zarabia nim na życie. Hadrian zgrabnym ruchem dobył dwa miecze przypięte po swoich bokach. Obrócił rękojeść jednego w dłoni. – Muszę dać do wymiany uchwyt. Znów zaczyna się strzępić. – Spojrzał na Willa. – Możemy zaczynać? Zdaje mi się, że zamierzaliście nas obrabować. Rabusie spojrzeli niepewnie po sobie. – Will? – spytała dziewczyna wciąż z naciągniętym łukiem w dłoniach, ale teraz wyglądająca na znacznie mniej pewną siebie. – Usuńmy krzaki z drogi i dajmy im przejechać – postanowił Will. – Na pewno? – spytał Hadrian. – Ten miły jegomość z przetrąconym nosem wydaje się zdecydowany chwycić za miecz. – W porządku – zgodził się płaskonosy, spojrzawszy na klingi Hadriana, kiedy wypolerowana stal błysnęła w świetle księżyca. – Skoro jesteście pewni. Wszyscy rabusie skinęli głowami i Hadrian schował broń. Will wbił swój miecz w ziemię i idąc pospiesznie do tarasującej drogę zapory z gałęzi, przywołał skinieniem pozostałych. – Źle się do tego zabieracie – oznajmił głośno Royce. Złodzieje się zatrzymali i podnieśli z niepokojem głowy. – Nie chodzi o uprzątnięcie krzaków, tylko napad. Wybraliście ładne miejsce, przyznaję. Ale powinniście nas zajść z obu stron. – I, Williamie… bo masz na imię William, prawda? – spytał Hadrian. Mężczyzna skrzywił się i przytaknął. – Williamie, większość ludzi jest praworęczna, więc należy zachodzić ich z lewej strony. To postawiłoby nas w niekorzystnym położeniu, bo musielibyśmy uderzać w niewygodnej pozycji. A łucznicy powinni być z prawej strony. – I dlaczego tylko jeden łuk? – spytał Royce. – Mogłaby trafić tylko jednego z nas. – Nawet tego by nie mogła – zaprzeczył Hadrian. – Zauważyłeś, jak długo trzymała napiętą cięciwę? Albo jest niewiarygodnie silna – w co wątpię – albo to łuk własnej roboty, z lichego drewna i strzała z niego nie poleci nawet na metr. Robiła to tylko na pokaz. Wątpię, czy kiedykolwiek wypuściła z niego strzałę. – Właśnie że tak – odparła. – Świetnie strzelam. Hadrian pokręcił głową, patrząc na nią z uśmiechem. – Trzymałaś palec wskazujący na wierzchu promienia, słonko. Gdybyś puściła strzałę, lotki otarłyby ci się o niego i trafiłabyś wszędzie, tylko nie tam, gdzie celowałaś. Royce skinął głową. – Kupcie kusze. Następnym razem nie wychodźcie z ukrycia i wbijcie po kilka bełtów w pierś każdej z ofiar. Ta cała gadanina to głupota. – Royce! – skarcił go Hadrian. – No co? Zawsze powtarzasz, że powinienem być milszy dla ludzi. Staram się być pomocny. – Nie słuchajcie go. Jeżeli chcecie rady, to budujcie lepsze przeszkody. – Tak, następnym razem zatarasujcie drogę drzewem – potwierdził Royce i wskazując ręką gałęzie, dodał: – To jest żałosne. I na litość Maribora, zasłońcie twarze. Warric to niezbyt duże królestwo i ludzie mogą was zapamiętać. Być może Ballentyne nie pofatyguje się, żeby was ścigać za kilka drobnych rozbojów na gościńcu, ale pewnego dnia wejdziecie do gospody i ktoś wam wbije nóż w plecy. Byłeś w Szkarłatnej Ręce, prawda? – zwrócił się Royce do Williama. Ten drgnął zaskoczony i puścił gałąź, którą właśnie odciągał. – Nikt o tym nie wspominał – powiedział. – Nie było potrzeby. W Ręce każdy członek gildii musi obowiązkowo zrobić sobie ten głupi tatuaż na szyi. – Royce zwrócił się do Hadriana: – Mają przez to wyglądać na twardzieli, ale jedyny skutek jest taki, że łatwo rozpoznać w nich złodziei. Malowanie każdemu czerwonej ręki na szyi to głupota, jeśli się nad tym głębiej zastanowić. – To ma być wytatuowana ręka? – zdziwił się Hadrian. – Myślałem, że to czerwony kogucik. Ale skoro już o tym mowa, ręka ma większy sens. Royce spojrzał z powrotem na Willa i przechylił głowę na jedną stronę. – Faktycznie przypomina kogucika. Will zakrył dłonią szyję. Po usunięciu ostatniego krzaka spytał: – Kim wy naprawdę jesteście? Co to właściwie jest Riyria? W Ręce nigdy mi nie powiedzieli. Kazali tylko trzymać się z daleka. – Nie jesteśmy nikim niezwykłym – odparł Hadrian. – Ot, dwóch podróżnych rozkoszujących się przejażdżką w chłodny jesienny wieczór. – Ale mówiąc poważnie – dodał Royce – musicie nas posłuchać, jeśli zamierzacie dalej się tym zajmować. My skorzystamy z waszej rady. – Jakiej rady? Royce spiął lekko konia i ruszył naprzód drogą. – Zamierzamy złożyć wizytę hrabiemu Chadwick, ale nie martwcie się, nie wspomnimy o was. • • • Archibald Ballentyne trzymał w rękach klucz do wielkiego świata – piętnaście skradzionych listów. Każdy pergamin zapisany był z wielką starannością drobnym, ładnym pismem. Patrząc na nie, odnosił wrażenie, że dla ich autora słowa miały głęboki sens i przekazywały piękną prawdę. Archibald zaś uważał treść za bzdury, ale zgadzał się, że listy miały niezmierną wartość. Wziął łyk koniaku, przymknął oczy i się uśmiechnął. – Milordzie? Spojrzał chmurnie na zbrojnego. – O co chodzi, Bruce? – Przyjechał markiz. Na usta Archibalda wrócił uśmiech. Starannie złożył listy, obwiązał je niebieską wstążką i włożył do sejfu. Zamknął ciężkie żelazne drzwiczki, przekręcił klucz w zamku i dla pewności szarpnął dwukrotnie za uchwyt. Następnie ruszył na dół, aby przywitać gościa. W holu dostrzegł z daleka Wiktora Lanaklina. Przystanął i obserwował, jak stary człowiek chodzi tam i z powrotem. Sprawiało mu to satysfakcję. Choć markiz posiadał wyższy tytuł, nigdy mu nie imponował. Może kiedyś był dumnym, przerażającym czy nawet mężnym człowiekiem, ale ten czas dawno minął i przymioty te zastąpiły siwe włosy i przygarbione plecy. – Czy mogę zaproponować coś do picia waszej lordowskiej mości? – zapytał markiza nieśmiały majordomus, skłoniwszy się ceremonialnie. – Nie, ale możesz przyprowadzić swojego hrabiego – odparł władczym tonem markiz. – A może mam go sam poszukać? Majordomus aż się skulił. – Jestem pewien, że mój pan wkrótce tu przyjdzie, sir – odpowiedział na to i wyszedł pospiesznie przez drzwi po drugiej stronie holu. – Markizie! – zawołał Archibald uprzejmie, podchodząc do gościa. – Tak się cieszę, że przyjechałeś… I to tak szybko. – Wydajesz się zdziwiony – rzekł Wiktor ostrym tonem, po czym potrząsnął pięścią, w której trzymał zmięty pergamin, i dodał: – Przysyłasz mi taką wiadomość i sądzisz, że będę zwlekał? Archie, żądam, abyś mi wyjaśnił, co się dzieje. Archibald ukrył pogardę, jaką wywołał u niego przydomek z dzieciństwa. Wymyśliła go nieżyjąca już matka i nigdy jej tego nie wybaczy. W młodości tak się do niego zwracali wszyscy, od rycerzy po służących, i zawsze dotykało go takie spoufalenie się. Kiedy otrzymał godność hrabiego, ustanowił w Chadwick prawo, zgodnie z którym każdy, kto użyje tego przydomka, zostanie ukarany chłostą. Nie miał jednak takiej władzy, aby wyegzekwować je na markizie, i był pewny, że Wiktor celowo użył tego określenia. – Spróbuj się uspokoić, Wiktorze. – Przestań mnie uspokajać! – Głos markiza odbił się echem od kamiennych ścian. Podszedł bardzo blisko do hrabiego i spojrzał mu groźnie w oczy. – Napisałeś, że chodzi o przyszłość mojej córki Alendy, i wspomniałeś o dowodzie. Muszę wiedzieć, czy coś jej grozi, czy nie. – Niewątpliwie tak – odparł hrabia spokojnie – ale nie bezpośrednio. Nikt nie planuje porwania jej ani zabicia, jeżeli tego się obawiasz. – To po co przysłałeś mi tę wiadomość? Przez ciebie kazałem gnać stangretowi na złamanie karku. Jeżeli nie było ku temu powodu, pożałujesz… |
Michael J. Sullivan na pierwszy rzut oka nie stworzył niczego oryginalnego. Złodzieje na planie głównym, jako przebojowi bohaterowie, to już powszechny wzór w książkach fantastycznych, a jednak. Wchodząc głębiej w powieść czytelnik może się przekonać, że pozory często mylą, a to, co może się wydawać już przeżytkiem, zawsze przez kogoś o świeżym pomyśle zostanie wybite na wyższy poziom. Royce i Hadrian należą właśnie do takich postaci, które mimo powszechnego fachu są całkowicie oryginalne i mogą dla wielu być wzorem cnót. Dwaj bohaterowie zaskakują na każdym kroku swoją pomysłowością, dowcipem oraz inteligentnymi, przemyślanymi dialogami.
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Ich dwoje
— Beatrycze Nowicka
Las w podziemiach, w lesie lisz
— Beatrycze Nowicka
Rzuć przez okno sercem, gdy twoje złamane
— Beatrycze Nowicka
Przyczajony Hadrian, ukryty Royce
— Beatrycze Nowicka
Dziękuję za ten fragment. Dzięki niemu wiem od czego trzymać się z daleka.