Prezentujemy fragment objętej patronatem „Esensji” powieści Magdy Parus „Wilcze dziedzictwo. Przeznaczona”. Książka będąca drugim tomem cyklu ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.
Magda Parus
Wilcze dziedzictwo: Przeznaczona
Prezentujemy fragment objętej patronatem „Esensji” powieści Magdy Parus „Wilcze dziedzictwo. Przeznaczona”. Książka będąca drugim tomem cyklu ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.
Magda Parus
‹Wilcze dziedzictwo: Przeznaczona›
Kiedy otworzyła drzwi, Colin zrozumiał, że każda decyzja, jaką podjął do tej pory, przybliżała go do niej o krok. Zapatrzył się na dziewczynę jak na niespotykanie cudowne zjawisko, choć zarazem odnosił wrażenie, że doskonale zna każdy szczegół jej wyglądu.
Ona również wpatrywała się w Colina, jakby Alberto nie istniał – mimo że Włoch stał bliżej wejścia i zadawał jej pytanie, podczas gdy Colin po prostu biernie sterczał z tyłu.
– Panienko? – powtórzył odrobinę poirytowany Alberto.
Tylko on mógł we współczesnych czasach zwrócić się do dwudziestolatki per „panienko”. Dwudziestolatki. Colin nie pojmował, jakim sposobem ustalił jej wiek, ale z pewnością się nie mylił. Natychmiast też zastanowił się, czy nie wyda jej się za stary.
Dziewczyna spojrzała nieprzytomnie na pytającego, na co Włoch z politowaniem potrząsnął głową.
– Jesteś córką Antoine’a? – indagował. – Dobrze trafiliśmy? Tak, tak, nie wątpię, że dobrze. Kiedyś przyjaźniliśmy się blisko z twoim ojcem, ale potem, bywa, nasze drogi się rozeszły, aż niedawno pomyślałem sobie, że skoro zawędrowałem w te strony… Wiesz, sentymenty starych pryków, wszystko jeszcze przed tobą. Giacomo Pirelli – przedstawił się. – Jak te opony, ale nie łączy mnie z nimi najmniejsze pokrewieństwo, więc, niestety, nie dam ci kalendarza. – Z prędkością karabinu maszynowego wyrzucał z siebie mieszaninę francuskich i angielskich słów.
Dziewczyna zamrugała i popatrzyła na rozmówcę ze zdumieniem. Wydawało się, że z tej wypowiedzi przyswoiła niewiele poza informacją, że przybysz nie jest spokrewniony z oponami.
– Proszę? – zapytała po angielsku.
– Ach, porozumiewasz się w cywilizowanym języku! – ucieszył się teatralnie Alberto. – Obawiałem się, że, jak większość żabojadów, uznajesz wyłącznie rodzimą mowę.
Zmrużyła oczy. Należało Albertowi przyznać, że jeśli zechciał, w kilka sekund potrafił zrazić do siebie człowieka. No, w tym przypadku nie całkiem człowieka.
Colina ogarnęła na chwilę panika, czy przez nieuwagę nie zrzucił kamuflażu, jak mu się to zdarzyło w trakcie pierwszego po latach rozłąki spotkania z Emily. Jednakże siostrzyczka wyczuła jego drugą naturę dzięki swym nietypowym zdolnościom, a nie z powodu zaniedbania ze strony Colina. Maskował się odruchowo, zatem kamuflaż nie opadłby z niego tylko dlatego, że Colin ujrzał najpiękniejszą waderkę, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się spotkać.
Chociaż oddychał także odruchowo, a na jej widok…
Alberto powtórzył pytanie o Antoine’a, ale tym razem po angielsku. Mówił z silnym włoskim akcentem, znacznie wyraźniejszym niż ten, jakim posługiwał się w rozmowach z Colinem. Zresztą w Valmorel Colin mógł się także przekonać, że znajomość francuskiego u jego towarzysza bynajmniej nie kuleje. Widocznie Giacomo Pirelli miał być włoski do bólu – aż by się go chciało opisać jako okrąglutkiego, niskiego faceta, przyrządzającego wyśmienity makaron.
Wprawdzie Alberto nie był ani zbyt szczupły, ani przesadnie wysoki, a nawet dorobił się już łysiny na czubku głowy, lecz mimo to w jego jowialnej włoskości Ona niewątpliwie wychwyciła fałsz w zachowaniu Włocha, Colina jednak raczej nie rozszyfrowała.
– Tin?! – zawołał ktoś z domu. Na tyle cicho, że nie zareagowała: przed obcymi ukrywała swe zdolności.
Skąd, u diabła, wadera znalazła się w domu łowcy? Czy ten cały Antoine wiedział, że jego córka przynależy do wrogiego obozu? Bardzo inteligentne pytanie, cholera. Czy zatem Antoine był świadomym? Wtyczką organizacji w środowisku łowców, jak w Ameryce Gordon, a po nim, przez krótki okres, Colin? A potem porzucił tę funkcję, żeby wychować dziecko?
Tyle że ona dawno przestała być dzieckiem. W tym wieku powinna sama pracować na rzecz organizacji, umożliwiając ojcu powrót do służby, w dawnej lub nowej roli. Poza tym, dlaczego Antoine nie nauczył jej kamuflażu? Czyżby w Europie panowały w tym względzie inne zwyczaje?
Colin ponownie zastanowił się nad ostatnią kwestią. W gruncie rzeczy za oceanem nie każdy znany mu świadomy się maskował. Tylko inny członek społeczności zdoła rozpoznać pobratymcę po zapachu, a przecież, przynajmniej oficjalnie, wszyscy tworzą jedną wielką zgodną rodzinę. Po co mieliby zatajać swą drugą naturę przed krewnymi?
Co innego, kiedy w grę wchodzą sprawy zawodowe. Członkowie straży – czy choćby węszyciele – maskują się, żeby nie zdenerwować tropionego nieświadomego, nawet jeśli wydaje się wątpliwe, by zerówka się zorientowała, czyją wyczuwa woń. A że często biorą udział w akcjach, ten zawodowy kamuflaż wchodzi im w nawyk. Zresztą nie każdemu udaje się w pełni ukryć woń identyfikującą go jako świadomego, przeważnie zostaje ona tylko wytłumiona. Tak czy owak, wyłącznie osobnik ukrywający się przed organizacją maskowałby się na gruncie prywatnym.
Dlaczego zatem Colina zdziwił jej brak kamuflażu? Jakby z góry przyjął, że ona się ukrywa. Czy raczej: że powinna się ukrywać.
– Tin? Kto przyszedł?
Tym razem pytanie rozbrzmiało na tyle głośno, że dziewczyna powinna na nie zareagować. Włoch je usłyszał. Ona jednak stała nieruchomo, wpatrzona w Colina.
Pachniała świeżym mlekiem z nutką dzikości. Niewinna i drapieżna zarazem. Bardzo silna alfa.
Oderwała wzrok od Colina dopiero, gdy za jej plecami pojawił się mężczyzna, niewątpliwie Antoine. Mimo że sprawiał wrażenie zmęczonego życiem, podstarzałego gościa, to wyczuwało się, że potrzebowałby zaledwie tygodnia lub dwóch, żeby odzyskać swój normalny wygląd – budzącego respekt człowieka czynu.
Antoine odsunął dziewczynę na bok. Zdaniem Colina, zbyt bezpardonowo, niewykluczone jednak, że nawet gdyby Francuz poklepał ją po ramieniu pawim piórem i z ukłonem poprosił, by ustąpiła mu drogi, Colin odebrałby jego zachowanie jako obcesowe. Nie uznawał prawa Antoine’a do komenderowania dziewczyną. Czy zareagowałby tak, gdyby łowca faktycznie był jej ojcem? Facet nie nosił woni świadomego, a choć mógł się maskować z dawnego przyzwyczajenia, coś mówiło Colinowi, że stoi przed nim człowiek.
– Co tu robisz? – warknął Francuz, utkwiwszy wściekłe spojrzenie w Albercie.
– Antoine! Jak miło zastać cię w dobrym zdrowiu! Giacomo Pirelli! Nie poznałeś? Oczywiście, że nie, przecież mnie nie witałbyś w taki sposób! No? Giacomo! Pirelli! Mediolan? Jak w pysk strzelił, dwadzieścia lat temu? Ej, kolego, nie odjadę, dopóki nie przyznasz, że mnie z kimś pomyliłeś!
Alberto nadal wykrzykiwał kolejne zdania tak, jakby szył seriami z karabinu. Przy czym ewidentnie zależało mu na takim skojarzeniu: dawał Francuzowi do zrozumienia, że ten łatwo się go nie pozbędzie. A wręcz oberwie po pysku – nawet to banalne sformułowanie kryło drugie dno – jeśli odważy się spróbować.
Przesłanie Włocha zostało odczytane prawidłowo. Gospodarz dyskretnie omiótł spojrzeniem okolicę. Teoretycznie dom, stojący z dala od innych zabudowań, otoczony półtorametrowej wysokości murem z kamienia, wzdłuż którego posadzono tuje oraz inne zimozielone badyle, wydawał się dobrze osłonięty przed ewentualnymi wścibskimi spojrzeniami, jednakże Antoine raczej nie zdołałby dyskretnie zastrzelić i zakopać w ogródku obu przybyłych, pomijając już kwestię, czy popełniłby mord na oczach córki. A tylko tak zdołałby się pozbyć Alberta sprzed swych drzwi.
– Wejdźcie – warknął.
– Zaschło mi w gardle po podróży – zakomunikował Włoch meblom w salonie, do którego radośnie wkroczył jako pierwszy. – Masz może piwo w lodówce? – Obejrzał się na Antoine’a. – Och, czy popełniłem faux pas? Pewnie jako winnicznik… tak się mówi? No więc masz, winniczniku, piwo, czy też sfrancuziałeś do tego stopnia…?
– Jestem Francuzem – gniewnie wpadł mu słowo Antoine. – Gdybyś zapomniał. – Ostentacyjnie rozsiadł się w fotelu, dając do zrozumienia, że nie zamierza niczym częstować intruzów.
– Panienko? – Alberto spojrzał na dziewczynę, która bezwiednie przywędrowała za nimi. – Wnioskuję, że w kwestii zimnych napojów…
– Tin! – Francuz poderwał się z fotela. – Wracaj już do pracy. Mam z panami kilka spraw do omówienia. Zadzwonię przed szóstą.
Wydał jej rozkaz w najczystszej postaci. Colinowi poczerwieniało przed oczami na myśl, że plugawy łowca traktuje tę piękną waderkę jak swoją sukę. Zacisnął pięści, bliski urządzenia jatki.
Zreflektował się, dostrzegłszy na twarzy dziewczyny przelotny wyraz paniki. Jakimś sposobem miał pewność, że to nie słów Antoine’a tak się przestraszyła.
– Au revoir – rzuciła miękko, omijając wzrokiem Colina, po czym natychmiast się ulotniła.
Odniósł wrażenie, jakby wręcz prosiła go o zachowanie rozsądku. Bała się o Antoine’a. Psiakrew, Colin nie chciał, żeby myślała o nim jako o porywczym typie, który zagraża spokojowi jej domu. Gwałtownie usiadł na sofie, opierając łokcie na kolanach.
– Wpadła chłopakowi w oko ta twoja ślicznotka – rzucił Alberto, nie kryjąc irytacji.