WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Wilcze dziedzictwo: Przeznaczona |
Data wydania | 31 października 2008 |
Autor | Magda Parus |
Wydawca | RUNA |
Cykl | Wilcze dziedzictwo |
ISBN | 978-83-89595-48-5 |
Format | 504s. 125×195mm |
Cena | 29,50 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wilcze dziedzictwo: PrzeznaczonaMagda Parus
Magda ParusWilcze dziedzictwo: Przeznaczona– Wychował mnie – oznajmiła po chwili. Twardo, tonem wykluczającym dyskusję. – Jeśli ktokolwiek ma prawo pragnąć zemsty, to tylko ja. A ja rozumiem go, szanuję i kocham, jak ojca. Był łowcą, postąpił tak, jak uważał za słuszne. Mnie także mógł zabić, ale tego nie zrobił. Przeciwnie, zaopiekował się mną i pokochał jak własne dziecko. Colina zalała fala nienawiści do tego skurwysyna. Drań najpierw zastrzelił jej rodziców, a potem odgrywał troskliwego tatusia! Stłamsił Tin, uzależnił od siebie psychicznie, tak że wbrew rozsądkowi uważała go za swego dobroczyńcę. Colin zapragnął ją natychmiast wyzwolić, zatapiając zęby w tym cholernym… – Przestań! – rzuciła ostro. Także jej oczy się przebarwiły, tyle że, w przeciwieństwie do Colina, ona nie straciła panowania nad sobą – po prostu sądziła, że takie triki stosuje się w trakcie sporów między przedstawicielami jej rodzaju. – Cierpisz na syndrom sztokholmski – warknął Colin. – Nic nie wiesz o moim tacie! Jeśli spróbujesz go tknąć… – To co? – podchwycił, ponieważ się zawahała. Nigdy więcej się do niego nie odezwie? Jeszcze zanim wygłosiła to oświadczenie, pojęła, że nie zdoła dotrzymać obietnicy. – Zranisz mnie – powiedziała, odzyskując spokój. – A ja nigdy ci nie wybaczę. Przy każdym naszym spotkaniu będziesz czytał w moich myślach wyrzut. W tę zapowiedź Colin uwierzył. Zacisnął zęby. Musiał wrócić do salonu, usiąść naprzeciw tego skur… tego drania, słuchać, jak rozmawia z Albertem. – Właśnie tak – potwierdziła cicho. – Spuść wodę, zanim stąd wyjdziesz. W salonie to słychać. Odwróciła się i odeszła. No, super. Colin przymknął powieki, opierając się dłońmi o okienną framugę. Pierwsza ich rozmowa i od razu kłótnia. Nie chciał, żeby Tin zapamiętała go jako rzucającego mięsem raptusa, ale nie dała mu szansy na zatarcie złego wrażenia. Wszystko przez tego… Znów zacisnął zęby. Zamknął okno i kilka razy odetchnął głęboko. W ostatniej chwili przypomniał sobie o spuszczeniu wody. • • • Kiedy Colin wrócił do salonu, Alberto akurat relacjonował w skąpych słowach ich wspólną podróż w poszukiwaniu wieści od Dirka. Colin otworzył swoje piwo i usiadł na sofie obok Włocha. Chyba niewiele stracił z rozmowy. Jak długo go nie było? – Moim zdaniem Dirk nie żyje – obwieścił Alberto. – Przy czym albo sprawa tak go pochłonęła, że zaniedbał pozostawienie dla mnie wskazówek, albo po jego śmierci ktoś oczyścił skrzynki kontaktowe. Tym samym zostałeś ostatnią osobą, która może udzielić mi informacji na temat jego odkryć. Antoine zmierzył rozmówcę nieprzychylnym spojrzeniem. Wyraźnie cisnęło mu się na usta pytanie, jakim sposobem Alberto go odnalazł, ale nie chciał dawać przeciwnikowi okazji do wygłoszenia protekcjonalnego: „Mam swoje sposoby”. – Nie przyszło ci do głowy, że Dirk po prostu zapomniał zmienić datę wysłania tego SMS-a? – zapytał. – Ależ przyszło. – Alberto uśmiechnął się serdecznie. – Odrzuciłem jednak takie wyjaśnienie. Dirk nigdy o niczym nie zapominał. Francuz łyknął piwa. Sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał, czy nie powinien mimo wszystko udać się po pistolet, zastrzelić obu intruzów, a potem wziąć się do kopania dołów. Czy gdyby Colin zabił Antoine’a w samoobronie, Tin także miałaby mu to za złe? Ciągle czuł się oszołomiony rozmową z nią. Tak cudowną, że aż nierealną, jakby zdarzenie rozegrało się w jego wyobraźni. Nie, przecież sobie tego spotkania nie wymyślił. Zmusił się, żeby na powrót skupić się na wypowiedzi Włocha. Emily. Przyjechał do Europy, żeby odnaleźć siostrę, a nie oddawać się miłostkom. Porzucił obiecujący przypadek w Valmorel – pierwszą od wielu miesięcy sytuację rokującą nadzieję na spotkanie kogoś ze straży – ponieważ Alberto zdołał go przekonać, że wpadł na znacznie ciekawszy trop. Przypuszczalnie Colin dał się zwieść szaleńcowi, ale skoro stracił tamtą okazję, pozostawało mu skupić się na tajemniczym śledztwie, prowadzonym ponoć przez Dirka. Dirk, niemiecki łowca, podobnie jak Alberto skłaniający się ku tezie, że zwierzyna jest przeciwnikiem groźniejszym i lepiej zorganizowanym, niż się powszechnie przypuszcza w ich środowisku, zaginął bez wieści. Alberto otrzymał SMS-a, stanowiącego sygnał o kłopotach, automatycznie wysłanego ze strony internetowej. Gdyby sprawy układały się pomyślnie, Dirk po prostu przestawiłby na późniejszy termin datę wysłania wiadomości, jak to robił od lat. Po nadejściu SMS-a Włoch prezentował ekscytację i pewność siebie człowieka, który trafił na ważny ślad, dając do zrozumienia, że dotarcie do celu stanowi zaledwie formalność. A Colin złapał się na to niczym niedoświadczony szczeniak. W tydzień objechał z łowcą ćwierć Europy, grzecznie pilnując wozu Alberta, kiedy ten odwiedzał kolejne skrzynki kontaktowe. Za każdym razem miała to być właśnie ta, w której Dirk na sto procent zostawił wskazówki. Tymczasem Niemiec zapewne najzwyczajniej w świecie wpadł pod samochód, zamiast zginąć z rąk agentów wilkołaczej organizacji, jak zakładał Alberto. Prowadzone przez Dirka śledztwo stanowiło wyłącznie domniemanie Włocha. – Czy jeśli podzielę się z tobą informacjami, które powierzył mi Dirk, odjedziesz i nigdy nie wrócisz? – zapytał Antoine po dłuższej chwili pełnego wrogości milczenia. Zatem jednak śledztwo. Colin nadstawił uszu, zaciekawiony i jednocześnie odrobinę zły, że diabli wzięli efekty jego procesu dedukcji. Czuł się nieco poza nawiasem, kiedy tak tkwił na sofie, ignorowany przez obu rozmówców. Znienacka pojął, że Alberto przyciągnął go tu tylko po to, żeby uniemożliwić Francuzowi zastosowanie rozwiązania siłowego. Gdyby Włoch przyjechał sam, gospodarz uznałby, że ma szansę zastrzelić intruza z zaskoczenia. Z dwoma przeciwnikami nie mógł się mierzyć, zwłaszcza że nie znał umiejętności Colina ani zadań, jakie Alberto wyznaczył mu na czas tej wizyty. – Wszystko zależy od jakości tych informacji. – Alberto nadal się uśmiechał. – Jeśli okażą się cenne, naturalnie zostawimy twoje gniazdko w spokoju, ale w ciemno ci tego nie obiecam. Walczymy o zbyt ważną sprawę. Nie obawiaj się jednak, ja nie zdradzam przyjaciół. Ostatnie zdanie zabrzmiało jak groźba. Włoch może i nie zdradzał przyjaciół, lecz – jak wcześniej zauważył Antoine – ci dwaj nigdy nie pałali do siebie sympatią. Cisza w salonie się przedłużała. Włoch błądził leniwie wzrokiem po pokoju, skupiając na moment uwagę to na glinianym wazoniku na komodzie, to na portrecie kobiety, zdobiącym ścianę obok kominka. Oficjalnie przedstawiał on chyba matkę Tin, choć faktycznie pochodził z targu staroci. Francuz był w kropce. Na zabicie intruzów nie miał w tej chwili szans, a Włoch jasno dał mu do zrozumienia, że bez informacji stąd nie wyjedzie. Zatem nawet jeśli Antoine planował wykończyć ich obu przy dogodnej okazji, najpierw musiał im wyjaśnić, nad czym pracował Dirk. Dopiero po paru sekundach Colin uzmysłowił sobie, że właściwie Francuz chce im odpowiedzieć. Owszem, nie znosił Alberta, niemniej w wojnie przeciw zwierzynie walczyli obaj po tej samej stronie. Antoine wycofał się z zawodu ze względu na Tin i także z jej powodu wykluczał własne zaangażowanie w tajemnicze śledztwo Dirka, lecz gryzłoby go sumienie, gdyby cenne informacje pozostały niewykorzystane. W pewnym sensie Włoch stanowił dla niego wybawienie. Gdyby tylko Alberto okazał na wstępie nieco więcej serdeczności, ani chybi opuszczałby już dom dawnego kolegi po fachu, i to bogatszy o kilka wskazówek. Nieomylny Alberto źle ocenił sytuację. Colin poczuł z tego powodu głupią satysfakcję, po czym sklął się w duchu, gdyż ów błąd w ocenie wynikał przecież z przekonania Włocha, że Tin jest biologiczną córką Antoine’a, niemal dorosłą dziewczyną, która wkrótce opuści rodzinny dom – a wtedy jej ojciec zatęskni za dawnym życiem. Planując powrót do zawodu, Francuz pragnąłby osobiście podjąć przerwane przez niemieckiego kolegę śledztwo, w przekonaniu, że sam zrobi to najlepiej. Do zmiany zdania mogła go nakłonić tylko obawa przed reakcją ukochanej córki na wieść o dawnym zajęciu tatusia. I oby Włoch jak najdłużej pozostał przy takiej wizji relacji rodzinnych Antoine’a. Wprawdzie Tin rzeczywiście dorosła, niemniej Colin żywił dziwne przeświadczenie, że opuszczenie przez nią rodzinnego domu nie wchodzi w rachubę. Znów zalała go nienawiść do byłego łowcy. – Dirk trafił na ślad pewnej kliniki – powiedział z niechęcią Antoine. – Niemieckiej kliniki leczenia niepłodności. – Sztuczne zapłodnienie? – ożywił się Alberto. Z jego twarzy zniknął fałszywy uśmiech, a ton głosu i postawa tchnęły profesjonalizmem. – Wilkołaki używały kliniki, żeby rozmnażać najcenniejsze okazy, wykorzystując do tego ludzkie matki? |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wilcze dziedzictwo: Przeznaczona – rozdział 2
— Magda Parus
Powieść środka
— Michał R. Wiśniewski
Odtrutka na zmierzchomanię
— Beatrycze Nowicka
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o wilkołakach
— Michał R. Wiśniewski