Przy herbacie: Książki, które przydarzyły się za późnoFelieton o tym, jaką krzywdę może człowiekowi zrobić czytanie Lema, o ustach Old Shatterhanda oraz wpływie pisania fanfików na odbiór książek o wampirach-komandosach.
Agnieszka ‘Achika’ SzadyPrzy herbacie: Książki, które przydarzyły się za późnoFelieton o tym, jaką krzywdę może człowiekowi zrobić czytanie Lema, o ustach Old Shatterhanda oraz wpływie pisania fanfików na odbiór książek o wampirach-komandosach. Istnieją dzieła, które powinno się poznawać na określonym etapie życia. „Powrót Jedi” dla widza w wieku sześciu lat będzie niezbyt zrozumiały, dla dwunastolatka ma szanse stać się filmem kultowym, u dwudziestolatka wywoła wzruszenie ramionami. „Władca pierścieni” przeczytany w wieku czternastu lat zachwyci, dziesięć lat później najprawdopodobniej znudzi. Od tej reguły są, rzecz jasna, liczne wyjątki: znam wielu fanów książek Tolkiena czy Rowling, którzy zaczęli je czytać po trzydziestce, w redakcji Esensji jest wielu dorosłych wielbicieli „Toy Story” czy kreskówek Disneya. Jednak nie ulega wątpliwości, że z przygodami Winnetou, Pana Samochodzika czy Idy Borejko najlepiej jest zapoznawać się w wieku szkolnym. Co ciekawe, podobnie rzecz ma się z niektórymi powieściami Dumasa czy Sienkiewicza, w założeniu pisanymi zdecydowanie dla odbiorców pełnoletnich. W czym tkwi sekret tego, że niektóre książki dziecięco-młodzieżowe szturmem zdobywają czytelnika dorosłego, a u innych działa to dokładnie odwrotnie i z dzieł dla dorosłych stają się literaturą młodzieżową? Czasem szkodliwe bywa wpisanie na listę lektur: „Potop” omawiało się w moich czasach w wieku jakichś czternastu lat, za to przeznaczone pierwotnie dla czternastolatków „W pustyni i w puszczy” to dziś lektura dzieci mniej więcej dziesięcioletnich (zresztą niektóre wybryki układaczy programu szkolnego powinny być karalne – całe tabuny ludzi do końca życia nie dotkną fantastyki nawet metrowym kijem po tym, jak w czwartej klasie podstawówki zmuszono ich do przeczytania „Bajek robotów” Lema). Jednak takie na przykład przygody muszkieterów nigdy lekturą szkolną nie były, a już pół wieku temu czytali je głównie nastoletni chłopcy – Dumas zapewne zdziwiłby się nieco… Czyżby społeczeństwo jako całość stało się bardziej dojrzałe, a może to skutek upadania pewnych tabu – wszak książki zawierające jakikolwiek wątek romansowy w bardziej purytańskich czasach uznawano za nieodpowiednie dla młodego czytelnika (urocza jest scena w „I ja, i Franuś” Grzybowskiej, kiedy to trzynastoletnia bohaterka przeżywa moralne męczarnie, że nie wyspowiadała się z lektury książki w której jest mowa o miłości, jak w prawdziwych książkach dla dorosłych! – a tą książką jest „Słoneczko”, cukierkowa powiastka w naszych obecnych kategoriach odpowiednia dla ośmiolatków). Truizmem jest stwierdzenie, że idealna książka dorasta wraz z czytelnikiem; mistrzostwem w tej dziedzinie są „Muminki” Tove Jansson. Zdarzają się powieści dla nastolatków zawierające jakieś zalety (język, obserwacje obyczajowe czy psychologiczne) wartościowe także dla dorosłego czytelnika: jeżycjadowym cyklem Musierowicz zaczytywał się ponoć sam Czesław Miłosz. Nic dziwnego zresztą, bo książki tej autorki powstałe w latach 70. i wczesnych 80. to prawdziwe perełki literackiego stylu połączone z celnymi obserwacjami życia codziennego. Głównym powodem wyrastania z pewnych książek jest fakt, że każdy człowiek z wiekiem gromadzi doświadczenia zarówno życiowe jak i czytelnicze. Powrót do bestsellerów dzieciństwa bywa rozczarowujący: nagle okazuje się, że przygody Old Shatterhanda urągają zdrowemu rozsądkowi (na przykład scena, w której bohater ukradkiem przepływa rzekę, wystawiając nad powierzchnię wody wyłącznie usta), Tomek i Smuga zamiast rozmawiać wygłaszają nudne referaty, zaś Oleńka i Ligia są wycięte z papieru. Doświadczenia czytelnicze powodują, że fabuła, pomysł na świat i bohaterów, który byłby dla nas odkrywczy kilka lat wcześniej, teraz po prostu wpisuje się w konwencję – inaczej odbiera się świat Tolkiena nie znając żadnych innych powieści fantasy, inaczej, jeśli się już przeczytało Jordana, Eddingsa, Sapkowskiego i Martina. Doświadczenia życiowe powodują zaś, że większość przeżyć i rozterek nastoletnich bohaterów wydaje się dorosłemu naiwna i błaha… choć różnie bywa, są osoby, które dla odprężenia chętnie zanurzą się w bezpiecznym mikroświecie bez prawdziwych problemów. Byle tylko poziom językowy był zachowany, a fabuła nie obrażała inteligencji czytelnika zbyt mocno. A czasami trafiają się książki, przy których lekturze wzdychamy: „Co za szkoda, że nie wpadło mi to w ręce dziesięć (piętnaście, dwadzieścia itp.) lat temu!”. Mnie się to przydarzyło przy lekturze nocarskiego cyklu Magdaleny Kozak. Dosłownie palcem mogę pokazać konkretne fragmenty, które wywołałyby u mnie wzruszenie, zachwyt, fascynację… gdybym tylko miała osiemnaście-dwadzieścia lat. Opisy w rodzaju I był głęboko przekonany, że jeżeli poczuje kiedyś, że może zdradzić, sam pójdzie do Lorda Ultora i nadstawi szyję pod jego miecz. Nie zostanie renegatem. Nigdy. Popatrzył na Nidora spokojnie, nie okazując nawet cienia wahania wtedy wydałyby mi się wspaniałe, romantyczne, podniosłe. Dziś – cóż, kiedy samemu napisało się opowiadanie zawierające podobne sceny, jakoś inaczej się na nie patrzy. Trochę żal wzruszeń, których już się nie przeżyje… Drugą książką, która przydarzyła mi się za późno, był „Poniedziałek zaczyna się w sobotę” Strugackich. Słyszałam o tym utworze jako o klasyce fantastyki, dziele przy tym niezwykle humorystycznym i z tego powodu budzącym powszechny zachwyt. Czytam, czytam… no dobra, są nawiązania do rosyjskich baśni, jest parodystyczne przedstawienie funkcjonowania instytutu badawczego, ale kiedy tam się wreszcie zacznie jakaś akcja? Humorystyczną fantastykę stanowiącą ciąg gagów luźno powiązanych osobą głównego bohatera przerobiłam już w „Kolorze magii” i „Blasku fantastycznym” Pratchetta. Magia badana naukowo i traktowana w sposób biurokratyczny, czarodziejskie różdżki wciągnięte na listę inwentaryzacyjną magazynu, przewożenie smoka na poligon doświadczalny – to wszystko bawiłoby mnie znacznie bardziej, gdybym nie znała „Podatku” Mileny Wójtowicz, „Słodkiego srebrnego bluesa” Cooka czy nawet „Harry’ego Pottera”. Oczywiście, powieść Arkadija i Borysa jest od tych książek dużo starsza i w swoim czasie pewnie była odkrywcza oraz wnosiła powiew świeżości (zyskując dodatkowe punkty prestiżu za obśmiewanie radzieckiej biurokracji), ale teraz czyta się ją z wrażeniem, że pomysły są straszliwie banalne. ![]() 10 października 2010 |
"Poniedziałek zaczyna się w sobotę" autorka przeczytała zbyt późno?
Coś mi się zdaje, że zbyt wcześnie:)
Proszę mi wybaczyć tę małą złośliwość, ale kiedy czytam, że po "Harym Potterze" pewne pomysły wydają się banalne, no to co tu dużo mówić...
Najczęściej zresztą nie w pomyśle wartość utworu, a w wykonaniu. Czy czytalibyśmy książki o miłości w przeciwnym razie?
pozdrawia (podrwiwa) wierny czytelnik
A co takiego zasługującego na uwagę jest w wykonaniu "Poniedziałku"? Pytam poważnie.
A mnie "Bajki robotów" nie odstraszyły od fantastyki. Ale Lema to niestety nawet kijem... ;)
Jakoś mi nieswojo pisać per ty do autorki artykułu, ale inaczej też jakoś niewygodnie. Ewentualną reprymendę w tej sprawie przyjmę z pokorą. W innych niekoniecznie.
"Poniedziałek" to nie jest po prostu "ciąg gagów". Jest tam przewodnia myśl: człowiek realizuje swoje człowieczeństwo poprzez pracę i to dodajmy pracę bezinteresowną, twórczą. Przykładem ma być praca naukowa. I tę tezę podbudowuje zarówno cała historia głównego bohatera, jak i wątki poboczne, co nadaje całości spójność.
Jeszcze pierwszą z trzech części można nazwać "ciągiem gagów", chociaż raczej jest to nawiązanie do "Alicji w Krainie Czarów". Dodajmy, że polemiczne, bo wszystko okazuje się wynikiem zamieszania służbowego i racjonalizm (swoisty) triumfuje. Jednak kolejne dwie części to są już odrębne historie i o brak powiązania ze sobą owych gagów nie można ich oskarżać. Historie absurdalne rzecz jasna, ale w ramach tej absurdalności logiczne i powiązane ze sobą jak w porządnej kryminalnej powieści.
Weźmy dla przykładu historię wybuchu na poligonie. Przykład sama przywołałaś, nieco się przy tym myląc, bo nie smok spowodował wybuch, a prototyp idealnego człowieka. Jest to kpina z prymitywnego marksizmu: człowiek marksistowski ma zaspokajać swoje potrzeby materialne, dzięki czemu będzie mógł rozwinąć i zaspokoić potrzeby duchowe. Tak z robotników artyści nam powstaną. Wobec czego człowiek idealny ma mieć nieskończone potrzeby materialne, żeby po ich zaspokojeniu wykształcił nieskończone potrzeby duchowe. Po narodzinach ideał ściąga dobra materialne z okolicy z siłą huraganu, ze szczególnym uwzględnieniem zegarków i odzieży wierzchniej obserwatorów (slapstick, ale zabawny przecież). Powstaje przy tym zakrzywienie czasoprzestrzeni, spowodowane olbrzymim przyciąganiem materii, na szczęście ideał ginie po wciągnięciu butelki z Dżinem, bo ta pęka i uwalnia zawartość. To jest konsekwentne rozwinięcie pomysłu, za które gdzie indziej Dukaj dostałby pochwałę. To jest także rozwinięcie pomysłu po coś - tu dla zakpienia z marksizmu i szarlatanerii niektórych profesorów. Wspomniany Dżin to rekwizyt wymieniony wcześniej przy przypadkowym zdawałoby się opisie Departamentu Magii Obronnej Instytutu. W ogóle w tej książce rekwizyty i koncepty grają. Jest ich mnóstwo, ale nie znikają po tym, gdy się pojawią i rozśmieszą. Pojawiają się raz drugi i trzeci, jeśli nie w akcji, to chociaż w dialogach. Ta pozorna rupieciarnia pomysłów tylko wydaje się chaosem.
Przy tym język opowieści pozostaje zwięzły - w końcu to opowieść w pierwszej osobie o codziennym życiu w instytucie naukowym, więc nie miejsce na zawijasy - wobec czego stosunek treści do objętości pozostaje bardzo wysoki. Osobiście uważam to za zaletę.
Powiedziałaś, że "Poniedziałek" dostaje punkty za kpiny z sowieckiej biurokracji. Słusznie. Powinien dostać jeszcze punkty za kpiny z każdej biurokracji, z pseudo-naukowców i pseudo-teorii, ze słabej literatury s-f, z życia towarzyskiego, itd.
Z drugiej strony przewodnią myśl książki wyciągnięto żywcem z marksizmu (tyle, że wczesnego raczej). W marksistowskich terminach: człowiek realizuje swoją istotę gatunkową poprzez pracę niewyalienowaną. Mam nadzieję, że za to nie będzie punktów ujemnych, marksizm ostatnio nie sprzedaje się dobrze.
Spodziewałbym się zresztą, że podróż wehikułem czasoprzestrzeni będzie fragmentem, który spodoba się szczególnie komuś, kto jak Ty, na literaturze zęby zjadł (mleczne już na pewno).
No ale to wszystko mało ważne w porównaniu z poczuciem humoru braci Strugackich. Przy pierwszej lekturze spadłem z krzesła i skończyłem czytać na podłodze. No, prawie. Każdy oczywiście ma nieco inne poczucie humoru, czasami nawet całkiem inne, a tłumaczenie żartów to wyszukana tortura. Dlatego przytoczę z mojego zbiorku z cytatami:
motto jednego z rozdziałów
"- A pan, czy wierzy w duchy? - spytał prelegenta jeden ze słuchaczy.
- Oczywiście, że nie - odparł prelegent,
po czym z wolna rozpłynął się w powietrzu.
Historia autentyczna"
napis na teczce
“Ściśle tajne. Spalić przed odczytaniem".
"mokre włosy oblepiały niskie czoło, na którym płonął czynny wulkaniczny pryszcz"
Rozrósł mi się ten post okropnie, już wiem, co pisarze mają na myśli mówiąc, że im sie książka wymyka spod kontroli:)
No i nie umieściłem konkluzji. Być może rzecz w odmiennym poczuciu humoru, a nie w tym, że przeczytałaś książkę za wcześnie, za późno, czy w sam raz.
Hmmm, pozwolę się wtrącić, czasem jest też tak, że książka musi trafić "w odpowiedni moment" - nie wiem do końca na czym to polega.
Nie bez znaczenia ma też kolejność. Tak już jakoś jest, że szczególnie ciepło podchodzimy do książek, które czytaliśmy najpierw.
Tu pojawia się pewien paradoks, bo wtórna może nam się wydać książka, która eksploatowała dany pomysł jako pierwsza, lub przynajmniej wcześniej. A czasem, nawet jeśli sobie sprawdzimy daty wydania i tak ta książka, którą poznaliśmy wcześniej wyda nam się znacznie lepsza (czasem może być to też prawda, bo niektóre pomysły zyskiwały coraz ciekawsze wykonania w miarę rozwoju np. fantastyki).
Większość czytelników fantastyki zna takie powieści H. G. Wellsa jak „Wojna światów” czy „Wehikuł czasu”. Ojciec science fiction napisał jednak o wiele więcej znaczących książek, z których nie każda została dotychczas przetłumaczona na polski. Przyjrzyjmy się jednej z takich prac mistrza.
więcej »W Polsce zwykło się określać policjantów „glinami” lub pogardliwie „psami”. W krajach anglojęzycznych to „pigs”, czyli po prostu „świnie”. Określenie to sugeruje oczywiście niechęć, odrazę i ma być z założenia obraźliwe. Nazwanie „świnią” Bruce’a Robertsona, głównego bohatera „Brudu”, jest też obraźliwe – tylko, że dla świń. Policjant z edynburskiego posterunku, zajmujący się sprawami kryminalnymi, jest jednym z najbardziej odrażających protagonistów w historii literatury (i filmu). Kim jest ta (...)
więcej »Irvine Welsh, Szkot z Edynburga, zadebiutował dokładnie trzydzieści lat temu powieścią opartą bardzo mocno na swoim własnym życiu. Czyli na wspomnieniach z końca lat siedemdziesiątych, kiedy to heroina była „naturalnym elementem jego otoczenia” i sposobem na życie w Leith, jego rodzimej dzielnicy. Powieść ta, napisana po angielsku, szkocku i miejscami twardą miejscową gwarą z Leith, kojarzona jest u nas przede wszystkim z jej kinową ekranizacją. Mocną i nie pozostawiającą obojętnym.
więcej »Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Refleksje zajdlowe
— Agnieszka Szady
Bohater sponiewierany
— Agnieszka Szady
Zawartość cukru w cukrze
— Agnieszka Szady
Jak mieć Saurona za szefa i przeżyć
— Agnieszka Szady
Jak pisać nie o seksie
— Agnieszka Szady
Nie mirmiłuj, kasztelanie, czyli jak pisać o rzeczach strasznych
— Agnieszka Szady
Dla dorosłych o dzieciach
— Agnieszka Szady
Bycie szczurem zmienia punkt widzenia
— Agnieszka Szady
Wolnoć Tomku w swoim opku
— Agnieszka Szady
Moja sąsiadka hoduje smoki
— Agnieszka Szady
Krótko o filmach: Porozmawiajmy z innym mną
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Po komiks marsz: Listopad 2022
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Coperdzikon
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Krótko o filmach: Thor to imię czy stanowisko?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Krótko o filmach: Znałem twoją babcię
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Oko podarowane przez wilka
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Dżungla w browarze i burza w bramie…
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Malarka na walizkach
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
10 naj… : 10 roztańczonych kadrów
— Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Krótko o filmach: Kieślowszczyzna w pelerynce
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Achiko, pomogłaś mi zwerbalizować to, co zawsze myślałem o "Muminkach"! Dziękuję