59 lat i 3 dni temu Ziemię zaczęła okrążać metalowa kula o półmetrowej średnicy. Z tej okazji w dzisiejszej „Piątce” pozwiedzamy sobie kosmos, ale… bezzałogowo.
59 lat i 3 dni temu Ziemię zaczęła okrążać metalowa kula o półmetrowej średnicy. Z tej okazji w dzisiejszej „Piątce” pozwiedzamy sobie kosmos, ale… bezzałogowo.
W sponsorowanym przez cyfrę pięć copiątkowym cyklu „Piątka na piątek” przedstawiamy pięć dzieł (pop)kultury nawiązujących tematycznie do wydarzeń, rocznic i temu podobnych przypadających w danym tygodniu.
Zastrzegamy sobie prawo do dowolnie luźnych skojarzeń zarówno tematów przewodnich z okazją jak i wybranych utworów z tematem.
Nie da się ukryć że Mark Watney przeżył na Marsie głównie dzięki własnej pomysłowości. Jednak sama pomysłowość nie wystarczyłaby do jego szczęśliwego powrotu. Do tego potrzebował pomocy z Ziemi, a tę mógł uzyskać dzięki Pathfinderowi – marsjańskiej sondzie, który w czasie akcji powieści miał już prawie czterdzieści lat. Na szczęście dla Marka okazało się że sonda była wykonana bardzo porządnie.
Zostajemy na Marsie, po którym od 12 lat jeździ sobie sonda Opportunity. Pierwotnie jej misja miała potrwać 90 dni marsjańskich (nieco ponad 92 ziemskie). Półtora roku temu niezwykła żytotność Opportunity zainspirowała Randalla Munroe, autora sieciowego komiksu xkcd. Mamy jednak nadzieję nadzieję że komiks ten nie okaże się proroczy…
Kolejna ziemska dluygowieczna sonda. Tym razem chodzi o Voyagera, który tak dobrze wypełniał swoje zadanie (z drobną pomocą obcej cywilizacji maszyn), że zyskał świadomość. Niestety, niejako przy okazji o mało co nie zniszczył Ziemi – na szczęście pod ręką był Enterprise, który temu zapobiegł. Powoli jednak skłaniamy się do zdania, że może na wszelki wypadek powinniśmy nie przesadzać z solidnością naszych sond.
Wracamy do poczatku – czyli do 4 października 1957 roku. Wszystko zaczęło się od niespodzianki, którą ZSSR zgotował światu. Zaniepokojonych uspokajamy, że ze strony Sputnika nic nam nie grozi – spłonął w atmosferze trzy miesiące po wystrzeleniu.
W grach mały trening dla zainteresowanych wysyłaniem własnych sond – zasady są banalne: trzeba tylko nie trafić kometą w planetę (jak wiadomo jest podstawowa zasada latania). Wprawdzie układ, w którym ćwiczymy jest trochę niestandardowy – zazwyczaj komety nie odbijają sie od krawędzi – ale daje nam pojęcie o trudności wyliczenia orbity dostarczającej bezpiecznie naszą sondę gdziekolwiek, a co dopiero tam, gdzie tego chcemy. A pomyślmy że w naturze planety i gwiazdy nie czekają aż do nich podlecimy, tylko się złośliwie przesuwają. Nadal chcecie coś sobie gdzieś wysłać?

Pathfinder to była sonda czy łazik?