Spośród polskich opowiadań fantasy najbardziej rozpoznawalne stały się utwory Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie. Ale przecież w żadnym razie nie wyczerpują one tematu. Przedstawiam trzy, moim zdaniem najlepsze obok wiedźmińskich zbiory opowiadań rodzimych autorów.
Po trzy: Nie tylko wiedźmin
Spośród polskich opowiadań fantasy najbardziej rozpoznawalne stały się utwory Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie. Ale przecież w żadnym razie nie wyczerpują one tematu. Przedstawiam trzy, moim zdaniem najlepsze obok wiedźmińskich zbiory opowiadań rodzimych autorów.
Nie tak dawno temu przeczytałam artykuł, którego autor narzekał na, jego zdaniem, zbyt małe zainteresowanie rodzimych prozaików krótką formą. Rzecz jednak dotyczyła głównego nurtu, jak sądzę, czytelnicy fantastyki nie mają na co się skarżyć. Choć trzeba zauważyć, że najlepsze (do tej pory oczywiście, bo zawsze można mieć nadzieję na przyszłość) lata są już za nami. Mam na myśli okres świetności czasopism, które młodym autorom umożliwiały debiut, a uznanym – regularne publikacje. Obecnie ostała się jedynie Nowa Fantastyka, podczas gdy Fenix i Science Fiction przestały być wydawane lata temu. Zanim to jednak nastąpiło, przyczyniły się do sukcesu niejednego autora i popularności opowiadania jako gatunku. Jeśli rzucić hasło „polskie opowiadania fantasy”, zapewne dla bardzo wielu czytelników pierwszym skojarzeniem będą te o wiedźminie. Mamy jednak to szczęście, że oprócz Andrzeja Sapkowskiego znaleźli się inni twórcy, tak samo zasługujący na uznanie. To właśnie im poświęcam niniejszy artykuł.
Feliks W. Kres
‹Piekło i szpada›
Nie wierz nigdy kobiecie
Sześć opowiadań składających się na „Piekło i szpadę” pojawiło się najpierw w czasopismach – Feniksie i Nowej Fantastyce. Ja jednak zetknęłam się z nimi po raz pierwszy już w formie tomiku pożyczonego mi przez kolegę kilkanaście lat temu. Zbiór bardzo mi się spodobał i jakiś czas później kupiłam sobie własny, jednak po raz drugi przeczytałam go dopiero przed paroma dniami. Dlaczego o tym piszę? Przede wszystkim po to, by podkreślić, że ponowna lektura nie przyniosła rozczarowania. Co ważniejsze – zapamiętałam „Piekło i szpadę” jako rzecz oryginalną, a teraz, po latach, w czasie których przeczytałam kilkaset powieści fantastycznych i około stu zbiorów opowiadań, swoją opinię podtrzymuję. Co ciekawe, powieść pt. „Klejnot i wachlarz”, w której autor kontynuuje niektóre z wątków zadzierzgniętych w opowiadaniach nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia. Jednak samo „Piekło i szpada” jest ze wszech miar godne uznania.
Mroczne moce, przeklęte artefakty i występni arystokraci pojawiali się w wielu innych utworach, ale Kres, korzystając z tych motywów, stworzył teksty jedyne w swoim rodzaju. Tym, co zwraca uwagę już na samym początku i co pozostaje w pamięci, jest niezwykły klimat zebranych opowieści, zawikłanych historii o mocy, miłości i zdradzie, których akcja rozgrywa się w świecie inspirowanym „naszym” XVII wiekiem. Ich bohaterowie nie są źli na modłę tych z najnowszej fantasy w wydaniu ponurym, gdzie autorzy nie omieszkują na każdym kroku podkreślać niegodziwości swoich postaci. Nie, oni po prostu są bezwzględni i egoistyczni. Kres zadbał o to, by poglądy i reakcje jego postaci odpowiadały epoce – szlachta przedstawiona na kartach „Piekła i szpady” zwraca baczną uwagę na konwenanse i formy, ceni sobie honor oraz więzy rodowe, natomiast życie ludzi z gminu uważa za tanie. Wrażenie odmienności realiów uwypukla udana, lekka stylizacja językowa tekstu.
Na pochwałę zasługuje także nietypowa konstrukcja fabuły. Kres nie bawi się we wprowadzenia, przedstawia czytelnikowi właściwie same punkty kulminacyjne swoich historii, prowadzące do nich wydarzenia i motywy postaci prezentując jedynie w rozsądnie, a czasem wręcz oszczędnie dawkowanych retrospekcjach i wyjaśnieniach. Gra z oczekiwaniami odbiorcy, wybierając niespodziewane zakończenia, a w przypadku opowiadań o arystokratach z Valaquet snuje skomplikowane fabuły, splata węzły sprzecznych interesów, intryg i namiętności. Poszczególne opowiadania łączą się ze sobą poprzez niektóre wątki i postaci, choć nie są to związki ścisłe, a pisarz pozostawił wiele zagadek i niedopowiedzeń. Nasunęło mi się skojarzenie z barokowym obrazem, którego autor wykorzystał technikę chiaroscuro. Jaskrawo oświetlone fragmenty wyłaniają się z mroku, jednak większość płótna tonie w ciemnych barwach.
Moim ulubionym utworem z tego zbioru pozostaje „Bez słońca (Sen o miłości i śniegu)” – i jeśli na hasło „miłość” ktoś obawia się tekstu ckliwego i sentymentalnego, śpieszę z zapewnieniem, że u Kresa tak nie jest. Bardzo zdecydowanie polecam, warto poszukać!
Anna Brzezińska
‹Wody głębokie jak niebo›
Żarna niebios
Jeśli „Piekło i szpadę” porównać do olejnego obrazu w stylu Caravaggia, „Wody głębokie jak niebo” to barwny, misterny, renesansowy gobelin. Oto opowiadania tak piękne jak okrutne i tak okrutne, jak piękne. Przy tym także oryginalne, bo połączenie inspiracji Italią sprzed wieków z magią, polegającą na pętaniu demonów przyzywanych z kolejnych sfer niebios dało świat interesujący, wyjątkowy i kompletny.
Anna Brzezińska zasługuje na miano Anny Bezwzględnej, nie ma bowiem chyba bardziej bezlitosnego autora rodzimej fantastyki. Można by sądzić, że pisarzowi powinno choć trochę zależeć na stworzonych przez siebie bohaterach tak, że może czasem poświęcić niektórych, jednak przynajmniej część z nich obdarzy szczęśliwym zakończeniem. U Brzezińskiej (zwłaszcza w tym zbiorze) nie ma szczęśliwych zakończeń, a jeśli komuś udaje się osiągnąć swój cel, to zazwyczaj prędzej lub później gorzko tego pożałuje. Myślę, że uprawianie określonej gałęzi nauki zmienia osobę się nią zajmującą. Anna Brzezińska jest historykiem i może stąd wynika to spojrzenie z dystansu, gdzie indywidualne losy okazują się tylko drobnym elementem całości. Gdzie nie jest powiedziane, że czyjeś wieloletnie starania przyniosą pożądany efekt, gdzie niefortunne przypadki przekreślają czyjeś życie, gdzie nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwość dziejowa, a ci, którzy dokonali czegoś znaczącego, nie mogą być pewni, że prawda o ich życiu i czynach przetrwa.
Odkąd pamiętam, jeden z motywów (częściej spotykałam się z nim w filmach) straszliwie mnie drażnił – mianowicie ten, gdy bohaterowie odkrywają na przykład starą bibliotekę, skarb, czy tajemnicze urządzenia lub ich plany i albo wkrótce potem wydarza się jakaś katastrofa, albo sami protagoniści niszczą swoje znalezisko. Obraz unicestwianej wiedzy i zapominanych prawd był dla mnie zawsze bolesny. W „Wodach głębokich jak niebo” Brzezińska przedstawia kilka stuleci dziejów Półwyspu. W ich czasie powstają i upadają potęgi, a ponieważ historię opowiadają zwycięzcy, dawne wydarzenia i czyny osuwają się w niepamięć lub są haniebnie przekłamywane. Miasta-państwa Półwyspu wzrastają w siłę, kwitną, słabną i marnieją, podobnie dzieje się z magią tego świata. Zmiany te odzwierciedla charakter kolejnych historii od pierwszej baśniowej, po ostatnią dość naturalistyczną.
Uroda stylu, obfitującego w charakterystyczne wyliczenia, malarskość wizji (scena, w której Sirocco kroczy przez rozpadającą się Brionię, grając na flecie, a uwalniające się demony ulatują w niebo jest jedną z najlepiej zapamiętanych przeze mnie scen literackich) i siła wywoływanych uczuć (co najmniej kilka razy zdarzyło mi się zapłakać nad fra Gioele, choć podczas ostatniej lektury opowiadania o nim doszłam do cynicznego wniosku, że jednak mógł uniknąć swojego losu na tej samej zasadzie, na jakiej Antygona mogła wykraść zwłoki brata i zakopać je ukradkiem, zamiast jak głupia wracać w to samo miejsce mimo postawionej straży) sprawiły, iż uznałam teksty z tego zbioru za jedne z najlepszych opowiadań fantasy, jakie znam.
Anna Brzezińska uderza w tony mitologiczno-tragiczne, opowiada o miłości i władzy, ambicji i zagładzie. Dotyczy to zwłaszcza pierwszych tekstów, bo już ostatnie są znacznie bardziej przyziemne i zamiast o potężnych magach opowiadają o ubogich ludziach, wiodących proste życie i cierpiących na inny sposób (co absolutnie nie oznacza, że cierpią mniej, lub że ich ból jest mniej ważny).
Dla porządku napiszę, że zbiór mieści siedem opowiadań, z czego pięć pojawiło się wcześniej na łamach czasopism (Science Fiction, Super Fantastyka Powieść, Nowa Fantastyka), a dwa („Jej cień”, „Filary nieba”) zostały napisane już na potrzeby zbioru. Przyznam, że akurat one spodobały mi się najmniej, podczas, gdy najbardziej przypadły mi do gustu „Róże dla Sirocco”, a najsilniejsze emocje wywołała „Śmierć czarnoksiężnika”. To pierwsze budzi we mnie skojarzenia z greckim mitem o kobiecie, która wyśniwszy proroczy sen wyciągnęła z ognia i ukryła płonące polano – kto zna, ten zrozumie dlaczego, bo choć różny jest związek pomiędzy bohaterami, chodzi o ten sam wybór.
Pierwsze wydanie Runy opatrzono także nader udanymi ilustracjami, niedawno ukazało się wznowienie w ramach kolekcji „Światy Równoległe” Wydawnictwa Literackiego. Również zachęcam, jeśli ktoś nie miał jeszcze okazji przeczytać.
Robert M. Wegner
‹Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ – Południe›
Wznieś miecz
Obecnie Robert M. Wegner jest najważniejszym polskim autorem, broniącym honoru klasycznej fantasy. Jego „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” to dwa tomy opowiadań (po osiem tekstów każdy), z których kilka było wcześniej publikowane w Science Fiction, gdzie Wegner debiutował. O części drugiej („Wschód-zachód”) pisałam dość obszernie już
wcześniej. Podobnie, jak w przypadku cyklu wiedźmińskiego, po zbiorach krótkich tekstów ich autor rozpoczął cykl powieści, którego akcja rozgrywa się w tym samym uniwersum. Na razie ukazały się dwa tomy.
W porównaniu z utworami Kresa i Brzezińskiej teksty Wegnera są prostsze pod względem formy – przede wszystkim stylu, ale też w większości przypadków ich fabuła nie jest skomplikowana. Podobnie świat wykreowany w „Opowieściach…” jest bliższy temu, co kojarzy nam się z „typowym uniwersum fantasy”, choć należy docenić dbałość autora o szczegóły.
Niewątpliwą zaletą utworów Wegnera jest natomiast siła emocjonalnego oddziaływania. Najlepsze z „Opowieści…” potrafią naprawdę poruszyć czytelnika - np. za każdym razem lekturę „Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami” kończę dosłownie z wypiekami na twarzy i walącym sercem. To najbardziej epicki utwór, jaki znam. Choć jednocześnie jakaś część mnie uważa za rzecz niemoralną pisać w ten sposób o wojnie, nawet obronnej - wierzy, że wojnę należy przedstawiać wyłącznie jako głupie, straszne i bezsensowne szaleństwo ludzkości. Niemniej, w głowie odzywa się także kolejny głosik – że dopóki miażdżąca większość nie skłania się ku wyżej przedstawionemu poglądowi, lepiej jednak nie przestawać pisać o odwadze i poświęceniu na polach bitwy.
Doceniam różnorodność tekstów zebranych w „Północy-Południu”. W „Honorze górala” wydarzenia toczą się na niewielką skalę, we „Wszyscy jesteśmy…” znalazł się opis wielkiej bitwy, zaś w „Szkarłacie na płaszczu” – rozgrywek dyplomatycznych. Z kolei „Krew naszych ojców” to bardziej kryminał spleciony z horrorem. Z części „południowej” na uwagę zasługują przede wszystkim dwa pierwsze opowiadania, gdyż ostatnie nie bronią się jako osobne całości, powinny być raczej rozdziałami powieści. Z tych dwóch zdecydowanie lepsze jest „Gdybym miała brata”. To przykład utworu, gdzie wszystko „zagrało” – ciekawy temat, wyraziści bohaterowie, umiejętnie wplecione retrospekcje oraz informacje wprowadzone w taki sposób, że nie trzeba znać innych tekstów z tego uniwersum, by odnieść wrażenie kompletnego świata, a nie ledwie wycinka. Historię Deany uważam za jedno z najlepszych polskich opowiadań fantasy.
Uczciwie przyznam, że „Niebo ze stali”, czyli pierwsza powieść meekhańskiego cyklu nieco mnie znudziła. Miałam też inne oczekiwania odnośnie rozwoju fabuły. Koniec końców, po tom kolejny nie sięgnęłam. Niezależnie od tego, czy uczynię to w przyszłości, zbiory opowiadań będę wspominać dobrze.
Na koniec chciałabym podkreślić, że wyżej przedstawione książki uważam za świetne nie tylko w kontekście rodzimej twórczości fantastycznej, ale i fantasy w ogóle.

Ktoś zapomniał, że są jeszcze portale internetowe o dużych zasługach dla polskiej literatury, gdzie dalej są publikowane opowiadania. Mówię tu o takich jak: Carpe Noctem, Fahrenheit, Krakowskie Smoki i (last but not least) nasza/wasza Esensja ;-o