To była końcówka lat osiemdziesiątych – 1988, choć raczej 1989 rok. Warszawa, Empik przy ul. Dąbrowskiego. Spotkanie poświęcone polskiej fantastyce socjologicznej, mającej najlepsze lata już za sobą, choć wtedy niewielu pewnie zdawało sobie z tego sprawę. Wśród prowadzących – On, redaktor działu prozy polskiej w miesięczniku „Fantastyka”, pisma, które zdobywało się wtedy spod lady, i to pomimo nakładu oscylującego w okolicy 150 tysięcy sztuk. Maciej Parowski, jeden z idoli mojej młodości.
Paweł Laudański
Wspomnienie o Maćku
To była końcówka lat osiemdziesiątych – 1988, choć raczej 1989 rok. Warszawa, Empik przy ul. Dąbrowskiego. Spotkanie poświęcone polskiej fantastyce socjologicznej, mającej najlepsze lata już za sobą, choć wtedy niewielu pewnie zdawało sobie z tego sprawę. Wśród prowadzących – On, redaktor działu prozy polskiej w miesięczniku „Fantastyka”, pisma, które zdobywało się wtedy spod lady, i to pomimo nakładu oscylującego w okolicy 150 tysięcy sztuk. Maciej Parowski, jeden z idoli mojej młodości.
Niewiele z tego spotkania pamiętam – ale wciąż mam przed oczyma Maćka, wymachującego numerem tygodnika „Polityka”, drukującego na fali pierestrojki teksty jeszcze do niedawna niepublikowalne, dowodzącego, że polscy fantaści, przede wszystkim Zajdel, Oramus czy Wnuk-Lipiński, pisali o tym w swych tekstach już kilka lat wcześniej. Pamiętam jeszcze wrażenie uczestniczenia w czymś prawdziwie mitycznym, w jakimś nieokreślonym, na wpół konspiracyjnym misterium, z Maciejem Parowskim jako jednym z głównych jego kapłanów.
To wtedy po raz pierwszy spotkałem Maćka, choć nie wykluczam, że mogliśmy minąć się na warszawskim Polconie 1987, moim pierwszym konwencie.
Potem były comiesięczne spotkania w domu kultury na Elektoralnej w Warszawie, organizowane przez redakcję NF, której wtedy przewodził Maciek. Byłem zaledwie na kilku z nich, choć raz w charakterze prelegenta (spotkanie, jakżeby inaczej, było poświęcone rosyjskiej fantastyce).
A potem przez kilkanaście lat miałem przyjemność pisać dla redagowanego przez Maćka „Czasu Fantastyki”. Z propozycją współpracy wyszedł Maciek, poszukiwał kogoś, kto będzie robił przeglądy „ze świata sf”, w stylu dawnej „Fantastyki” i początków „Nowej Fantastyki”, ja miałem odpowiadać za część rosyjskojęzyczną. Polecił mnie ponoć Jacek Dukaj, z którym znałem się wirtualnie z czasów świetności sławetnego pl.rec.fantastyka.sf-f. Maciek zaprosił mnie do siedziby redakcji przy ul. Garażowej w Warszawie, porozmawialiśmy o jego oczekiwaniach, o „Czasie fantastyki”, o fantastyce w ogólności… Maciek pokazał mi swoje miejsce pracy, przedstawił członkom redakcji. Potem byłem na Garażowej jeszcze kilkakrotnie, w różnych sprawach, zawsze serdecznie goszczony przez Maćka.
Tak zostałem stałym współpracownikiem „Czasu…”. Opuściłem bodaj trzy numery, w jednym zaś wystąpiłem w podwójnej roli – również jako rozmówca Borysa Strugackiego. Stałym, nie znaczy to jednak, że Maciek nie był zmuszony upominać się o kolejne teksty. Pamiętał o mnie i przypominał, co – w połączeniu z wyrzutami sumienia – w jakiś sposób mi schlebiało.
Maciek zawsze był ciekaw mojej opinii o piśmie, o poszczególnych artykułach, opowiadaniach i okładkach. Odnosiłem wrażenie, że jedną z ważniejszych dlań kwestii w przygotowaniu kolejnego numeru jest dobór odpowiedniej ilustracji na okładkę. Miałem i mam nadal skłonność do pisania długimi zdaniami (co chyba widać), Maciek kreślił je okrutnie, przesyłał mi je dla zajęcia stanowiska, a ja – co miałem robić? Cóż, poza kilkoma wyjątkami pokornie akceptowałem poprawki, by w kolejnym tekście popełniać te same błędy.
Kilkakrotnie nasze ścieżki przecinały się na różnych konwentach, choć poza nidzickim (albo nie-nidzickim) Festiwalem Fantastyki rzadko na nich bywam. Pamiętam, jak około 2005 roku, w Kalborni, przy ognisku, nieświadom, że stoję nieopodal siedzącego przy jednej z ław Maćka, zacząłem wołać swojego kilkuletniego wtedy syna (też zresztą Maćka): „Maciusiu!”, i gdy właśnie z tyłu dobiegł mnie głos Maćka Parowskiego: „Słucham!”, przekonanego święcie, że to jego wywołuję.
Po raz przedostatni widziałem się z Maćkiem w ubiegłym roku na FF w Mierkach; złożył mi wtedy piękną dedykację na swojej „Burzy”, po raz dziesiąty chyba pytając mnie, czy już ją przeczytałem. A ja po raz dziesiąty chyba ze wstydem przyznałem, że jeszcze tego nie uczyniłem.
A ostatnie nasze spotkanie miało miejsce w listopadzie – na szybko, przy wejściu do kina, bo przecież jeszcze będzie niejedna okazja, będzie jeszcze można pogadać, Maciek przekazał mi archiwum „Czasu fantastyki” na cd, o które prosił mój znajomy z Białorusi, dorzucił kilka ostatnich numerów NF („właśnie byłem w redakcji, to wziąłem”), pogadaliśmy chwilę na temat publikacji Jego opowiadania w Rosji, sam zaproponował w formie uzupełnienia dwa swoje teksty publicystyczne („może kogoś to zainteresuje”). Niestety, samej publikacji już nie doczeka…
Wiadomość o Jego śmierci spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nic nie wiedziałem o tym, że jest chory, o pobycie w szpitalu, że Jego stan jest aż tak poważny.
Coś się skończyło.
Nigdy już nie dostanę mejla, sprawiającego jak zwykle wrażenie pisanego w strasznym pośpiechu, zawsze jednak serdecznego i podpisanego „silne pozdro, maciejp”.
Żegnaj, Maćku. Silne pozdro.

Dzięki za to wspomnienie