Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 marca 2023
w Esensji w Esensjopedii

Philip K. Dick, Roger Zelazny
‹Deus Irae›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDeus Irae
Tytuł oryginalnyDeus Irae
Data wydania1996
Autorzy
PrzekładPaweł Kruk
Wydawca Zysk i S-ka
ISBN83-7150-132-3
Format224s. 115×183mm
Cena12,50
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Na rubieżach rzeczywistości: Las oblany słonecznym blaskiem

Esensja.pl
Esensja.pl
„Deus Irae” jest drugą, po „Inwazji z Ganimedesa”, powieścią, którą Philip K. Dick napisał w duecie z innym twórcą. Powstawała korespondencyjnie, przez dwanaście długich lat – w trakcie jej pisania ostateczna wizja mocno ewoluowała, choć jej podstawowa idea pozostała niezmieniona. Philip K. Dick i Roger Zelazny szukali Boga. Im bliżej było ku końcowi pisania, tym intensywniejsze były ich starania.

Marcin Knyszyński

Na rubieżach rzeczywistości: Las oblany słonecznym blaskiem

„Deus Irae” jest drugą, po „Inwazji z Ganimedesa”, powieścią, którą Philip K. Dick napisał w duecie z innym twórcą. Powstawała korespondencyjnie, przez dwanaście długich lat – w trakcie jej pisania ostateczna wizja mocno ewoluowała, choć jej podstawowa idea pozostała niezmieniona. Philip K. Dick i Roger Zelazny szukali Boga. Im bliżej było ku końcowi pisania, tym intensywniejsze były ich starania.

Philip K. Dick, Roger Zelazny
‹Deus Irae›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDeus Irae
Tytuł oryginalnyDeus Irae
Data wydania1996
Autorzy
PrzekładPaweł Kruk
Wydawca Zysk i S-ka
ISBN83-7150-132-3
Format224s. 115×183mm
Cena12,50
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Dick napisał konspekt powieści w 1964 roku, zaraz po ukończeniu „Doktora Bluthgelda”. Przesłał go potem do Teda White’a, jednego z zaprzyjaźnionych pisarzy science fiction i zaproponował mu wspólną pracę nad książką. White nawet nie zaczął pisać – z bliżej nieokreślonych powodów odmówił, ale pokazał manuskrypt innemu, młodemu twórcy – Rogerowi Zelaznemu, który dopiero brał potężny rozbieg do „Kronik Amberu” i pozostałych swoich dzieł. Dick potrzebował pomocy, bo jak sam przyznawał, miał zbyt małą wiedzę o chrześcijaństwie i jego dogmatach, aby sprostać temu zadaniu. Zelazny ochoczo wziął się do roboty – panowie pisali powieść przez długie lata, robiąc sobie niekontrolowane przerwy, wynikające między innymi z prac nad własnymi powieściami (Zelazny tematy religijne rozwinął na przykład w pisanym równolegle „Panu Światła”).
Powieść, którą roboczo nazwano „The Kneeling Legless Man”, wykorzystywała fabułę dwóch wczesnych opowiadań Philipa K. Dicka – „Wielkiego K” (znajdziemy je w zbiorze „Krótki, szczęśliwy żywot brązowego oksforda”) oraz „Przechodniej planety” (to z kolei zawarte jest w „Wariancie drugim”). W pierwszym ruszamy na spotkanie z oszalałą, zdegenerowaną sztuczną inteligencją, której chcemy zadać trzy ważne pytania, a w drugim obserwujemy świat po zagładzie nuklearnej, pełen groteskowych mutantów i odmieńców. Przede wszystkim jednak „Deus Irae” jest inną wersją wspominanego już „Doktora Bluthgelda” – podobieństw fabularnych jest aż nadto. Znajdziemy tu odpowiedniki samego Doktora (naukowca odpowiedzialnego za zagładę jądrową), bezrękiego i beznogiego fokomelika Hoppy’ego Harringtona, opowiedziane na nowo ostateczne starcie tych dwóch bohaterów i wreszcie sam świat, w którym ludzie żyją w odseparowanych od siebie i unikających kontaktu enklawach. Ostatnie słowo w powieści należało do Zelaznego – to on wysłał rękopis w ostatecznym kształcie do wydawcy (jedyną kopię obsikaną przez swojego własnego kota – ale co było robić, skoro wydawnictwo nie chciało zaakceptować nic innego, niż oryginał?). „Deus Irae” wyszło drukiem w roku 1976 pod egidą „Doubleday” – do Polski trafiło dwadzieścia lat później za sprawą wydawnictwa „Zysk i Spółka”.
W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku doszło do globalnego kataklizmu. Państwa, instytucje, systemy polityczne, władze, ideologie, wyznania i niepokoje społeczne – wszystko to przekroczyło w końcu masę krytyczną. Tam bowiem, gdzie dwie osoby, tam trzy zdania na jeden temat. Doktor Carlton Lufteufel (po niemiecku „Śmierć z powietrza”) stał wówczas na czele amerykańskiego Ministerstwa Rozwoju i Eksploatacji Energii – podobnie jak Doktor Bluthgeld postanowił zrobić z tym wszystkim porządek. Według opracowanego przez niego „Sofizmatu Liczbowego” o potędze kraju nie świadczy jego kapitał ludzki, lecz zgromadzone i odpowiednio zabezpieczone know-how. Zatem pewnego dnia wcisnął czerwony przycisk i uruchomił „Grudę” – gigantyczną bombę, która skaziła atmosferę i sprowadziła śmierć na całe miliardy. Ludzie umarli dzięki idiotom, których wynajęli, aby ich chronili i podejmowali w ich imieniu decyzje – teraz ich ocalała garstka ma w nosie całe magazyny ludzkiej wiedzy cywilizacyjnej. Najważniejsze, aby przetrwać kolejny dzień.

Philip K. Dick, Roger Zelazny
‹Deus Irae›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDeus Irae
Tytuł oryginalnyDeus Irae
Data wydania25 stycznia 2005
Autorzy
PrzekładPaweł Kruk
Wydawca Rebis
ISBN83-7301-647-3
Format220s. 110×180mm
Cena11,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Świat po apokalipsie przypomina ten, który znamy z „Doktora Bluthgelda”. Wielkie pustkowia, po których biegają zmutowani ludzie-robale, ludzie-kudłacze, ludzie-strusie, ludzie z własnymi mózgami w słojach albo porośnięci gadzią łuską – wszystkie istoty, jakie możemy sobie wyobrazić, oraz takie, które przekraczają wszelką wyobraźnię. Ci, którzy nie zostali dotknięci mutacjami popromiennymi (lub są one nieznaczne) utworzyli całe mnóstwo mini-społeczeństw, składających się na wielką zatomizowaną cywilizację. Nie ma łączności między poszczególnymi elementami, nie ma wspólnego pomysłu na przyszłość – jedno co przetrwało, to religia.
Nadal istnieje chrześcijaństwo, reprezentowane w powieści przez Kościół Ojca Abernathy’ego, choć odczuwa ono gwałtowny odpływ wiernych. Otóż, na gruzach starego świata, powstała zupełnie nowa religia, której wyznawcy nazywają siebie Sługami Gniewu. Ich bóstwem jest nikt inny jak Carl Lufteufel, Bóg Gniewu, Deus Irae. Jednym z wiernych jest Tibor McMasters, beznogi i bezręki „fokomelik” (tak, dokładnie taki jak Hoppy Harrington z „Doktora Bluthgelda”), artysta malujący freski w kościele Sług Gniewu za pomocą swych mechanicznych kończyn. Zwieńczeniem jego pracy ma być wizerunek samego Deus Irae – Tibor nie wyobraża sobie, aby mógł go namalować bez uprzedniego, bezpośredniego spotkania z żywym bóstwem. Wsiada zatem na swój mechaniczny wózek, zaprzęga do niego starą krowę i wyrusza na tak zwany „Pielg”, czyli pielgrzymkę do Deus Irae, który prawdopodobnie przebywa gdzieś w okolicy zrównanego z ziemią Los Angeles. W ślad za Tiborem podąża wysłannik kościoła chrześcijan – Pete Sands, który postawił sobie za cel dotarcie do swego Boga i poznanie jego prawdziwej natury. W tym celu zażywa całe kilogramy środków psychoaktywnych, gdyż uważa, że są one najlepszym sposobem na transcendencję (znamy już ten dickowy motyw bardzo dobrze). Pete chce powstrzymać Tibora – wszak spotkanie z Deus Irae i uwiecznienie go na fresku w kościele może umocnić w wierze wyznawców konkurencyjnej religii.
Kult Boga Gniewu utrzymuje, że „Dobry Bóg” Nowego Testamentu oszukiwał ludzkość przez cały czas i zwodził ją słodkimi słówkami. Prawdziwy Bóg jest pełen gniewu, to wszechmocna, bezlitosna istota, której ziemskim awatarem był Doktor Lufteufel. Lepsza najgorsza prawda, niż najmilsze kłamstwa – Deus Irae to złe bóstwo sprowadzające na swoje owieczki cierpienie i tylko śmierć jest tu wybawieniem. Każdy człowiek jest tylko maleńką cząstką kosmicznego planu, punktem w układzie tak rozległym, że jego wielkość przekracza wszelkie wyobrażenie. Celem życia każdego człowieka jest śmierć, a nie życie wieczne – tylko ona przynosi ukojenie. Niebyt jest bowiem ideałem, do którego należy dążyć – wedle doktryny Sług Gniewu ludzkość nie jest godna, aby istnieć.

Philip K. Dick, Roger Zelazny
‹Deus Irae›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDeus Irae
Tytuł oryginalnyDeus Irae
Data wydania16 września 2014
Autorzy
PrzekładPaweł Kruk
Wydawca Rebis
ISBN978-83-7818-622-9
Format272s. 150×225mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena47,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Dlaczego? Okazało się, że „Dobry Bóg” to złudzenie. Przecież to właśnie jego wyznawcy, potomkowie, tych, „którzy śpiewali pobożne hymny w luterańskich katedrach”, wymyślili w niemieckich kartelach zbrojeniowych machiny zła. Zło, według Sług Gniewu, pochodzi spoza człowieka – ten ulega mu poprzez własną słabość i ignorancję. Bóg ukrywający się pod postacią „Dobrego Boga” jest w rzeczywistości psychopatą, źródłem zła i cierpienia – dokładnie kimś takim, jak istota odpowiedzialna na tragedie i męki ludzkości w komiksie „Szninkiel” Jeana Van Hamme’a i Grzegorza Rosińskiego. Zmanipulowana i zaślepiona ludzkość czci teraz swego oprawcę – żyje w piekle już teraz, nie musi na nie czekać do życia pozagrobowego. To dlatego właśnie śmierć jest wybawieniem, to ona jest wartością najwyższą.
Tak kreowany Bóg to nic innego jak gnostyczny Demiurg, istota ułomna, która stworzyła świat z materii i przez to skazała przywiązane do niej dusze na wieczne cierpienia. To on jest całym złem, a jego awatarem, fizyczną reprezentacją jest Doktor Lufteufel – potwór, który nacisnął czerwony przycisk. On sam zresztą także cierpi niewysłowione katusze (zgodnie z gnostycką wykładnią) – widzimy jak w jednym z rozdziałów walczy o zdrowe zmysły w swoim rozpadającym się baraku. Jak wyrwać się z tej matni? Czy rzeczywiście tylko śmierć przyniesie ulgę?
Zarówno Tibor jak i Pete nie do końca chcą w to uwierzyć. Obaj postanowili dotrzeć do prawdy ostatecznej i poznać Boga – choć każdy na swój sposób. Tibor chce poznać jego materialną reprezentację, osobiście porozmawiać z Demiurgiem. Nie, tak Boga nie poznamy – istota materialna (co wiemy już z kilku powieści Philipa K. Dicka) może być co najwyżej „bogiem”, impostorem, fałszywym bożkiem. W przypadku drogi Tibora do poznania Boga mamy wręcz do czynienia z fałszem dwupoziomowym – przecież ostatecznie fresk, który czczono potem przez długie lata w Kościele Sług Gniewu, absolutnie nie przedstawiał Doktora Lufteufela. Jak widać, wystarczy wizerunek, symbol – nawet fałszywy – aby religia trwała. Pete wybiera drogę duchową, swego rodzaju „gnosis”, czyli gnostyczne oświecenie indukowane w jego przypadku całymi zestawami najróżniejszych prochów i narkotyków. Wierzy, że może poznać Boga w ten właśnie sposób – bez sakramentów, pośrednictwa duchowego, czy Kościoła. Pete czuje, że postępuje niewłaściwie, ale wierzy, że w ten sposób może odzyskać to, co kiedyś utracono – bezpośredni kontakt z Bogiem. Może wdrapie się w ten sposób znowu do Edenu, zjednoczy z Wszechmocnym, uratuje duszę i wróci do stanu sprzed eksplozji materii, czyli demiurgicznej kreacji świata. Innymi słowy – znajdzie ukojenie w ten właśnie, bardziej optymistyczny, sposób.
Ale – „Obaj – on i Tibor – wyczuwali to; prawda ostateczna, a mimo to dla obydwu – pogrążonych w poszukiwaniach i niewiedzy – pozostawała lasem oblanym słonecznym blaskiem. Była jak mieszanina życia i odchodzenia od życia, gdyż nie potrafili do końca jej zrozumieć; bali się, a jednak powracali do niej, ponieważ – może przede wszystkim dlatego, że nie mogli zrozumieć – stanowiła dla nich ukojenie, ocalenie”. Sens życiu w świecie po zagładzie, nadaje zatem sam fakt poszukiwań. Wiara w to, że Boga można poznać, przy jednoczesnym, nieuświadamianym do końca i mocno wypieranym, przeczuciu, że to niemożliwe. Lepiej gonić króliczka niż go złapać.
„Deus Irae” to powieść, którą napisało tak naprawdę czterech autorów. Zelazny i Dick z lat sześćdziesiątych oraz Zelazny i Dick z lat siedemdziesiątych. Pod koniec powieści mamy już Philipa K. Dicka po doświadczeniach z różowym promieniem, czuć gnostyczne zapędy i bardzo jednoznaczne zapowiedzi „trylogii Valis”. Omawiana dziś powieść nie powala może na kolana – czyta się ją ciężko, czasem bardziej niż wynika to z samej złożoności fabuły. No ale dobrze już, dotarliśmy w końcu do roku 1976. Przed nami już tylko same hity – cztery ostatnie powieści, wszystkie z najwyższej półki. Za miesiąc będziemy patrzeć „Przez ciemne zwierciadło”.
koniec
27 grudnia 2020

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Rynsztokowo: No to grzejemy…
Marcin Knyszyński

5 III 2023

Irvine Welsh, Szkot z Edynburga, zadebiutował dokładnie trzydzieści lat temu powieścią opartą bardzo mocno na swoim własnym życiu. Czyli na wspomnieniach z końca lat siedemdziesiątych, kiedy to heroina była „naturalnym elementem jego otoczenia” i sposobem na życie w Leith, jego rodzimej dzielnicy. Powieść ta, napisana po angielsku, szkocku i miejscami twardą miejscową gwarą z Leith, kojarzona jest u nas przede wszystkim z jej kinową ekranizacją. Mocną i nie pozostawiającą obojętnym.

więcej »

Odłóż telefon, sięgnij po książkę
Julia Krawiec

4 III 2023

Otaczają mnie ludzie twierdzący, że nikt już nie czyta tyle co kiedyś. Słysząc takie stwierdzenie raz po raz uświadamiam sobie, jak mało wiedzą oni o dzisiejszej społeczności czytelniczej, która oczywiście jest inna od tej, jaką pamiętają nasi rodzice czy dziadkowie, ale wciąż jest i działa… czasem nawet zbyt skutecznie.

więcej »

Nie przegap: Luty 2023
Esensja

28 II 2023

Może i luty jest najkrótszym miesiącem, ale to nie znaczy że nie było czego recenzować!

więcej »

Polecamy

Cyborg, czyli mózg w maszynie

Stare wspaniałe światy:

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Do księgarni marsz: Lipiec 2014
— Esensja

Z tego cyklu

Uwięzieni w słowach
— Marcin Knyszyński

„Sen bowiem jest istnością też…”
— Marcin Knyszyński

Imperium wcale się nie rozpadło
— Marcin Knyszyński

Lęk i odraza w Kalifornii
— Marcin Knyszyński

Dick jak Dickens
— Marcin Knyszyński

Kochać to nie znaczy zawsze to samo
— Marcin Knyszyński

Chorzy na życie
— Marcin Knyszyński

Dick w starym stylu
— Marcin Knyszyński

Faust musi przegrać
— Marcin Knyszyński

W poszukiwaniu rzeczywistości obiektywnej
— Marcin Knyszyński

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Dobry Czort
— Miłosz Cybowski

Narkotykowy trip z robalami w rolach głównych
— Sebastian Chosiński

Wasale i robale
— Katarzyna Piekarz

Wzloty i upadki
— Katarzyna Piekarz

Staronarodzeni i złowrodzy agenci Biblioteki
— Anna Nieznaj

Ziemia zginie. Na milion sposobów
— Jacek Jaciubek

Wyprawa poprzez umysły
— Jacek Jaciubek

Przeczytaj to jeszcze raz: Tasując światy
— Beatrycze Nowicka

Kopalnia pomysłów
— Jacek Jaciubek

Przeczytaj to jeszcze raz: Muza w bursztynie
— Beatrycze Nowicka

Tegoż autora

Dużo kobiet!
— Marcin Knyszyński

Niekoniecznie jasno pisane: Kurde blaszka!
— Marcin Knyszyński

Fantastyka w sepii
— Marcin Knyszyński

Za dużo bohaterów
— Marcin Knyszyński

Na początku był gotyk
— Marcin Knyszyński

Po komiks marsz: Marzec 2023
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

W dół, do ziemi
— Marcin Knyszyński

To nie są rzymskie wakacje
— Marcin Knyszyński

Jak wyjść z twarzą
— Marcin Knyszyński

Rynsztokowo: No to grzejemy…
— Marcin Knyszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.