Pisanie o pisaniu czyli warsztaty literackie dla początkującychAgnieszka ‘Achika’ SzadyPisanie o pisaniu czyli warsztaty literackie dla początkującychZmorą tekstów pisanych przez początkujących autorów jest ciągłe wyjaśnianie czytelnikowi, co postać robi, po co to robi i co w danej chwili czuje; w skrajnych przypadkach – również tego, co wydarzy się za chwilę. Innego rodzaju zmorą jest ciągłe przypominanie czytelnikowi, kim jest i co robi bohater lub osoby przez niego spotkane. Jeżeli przez sto stron piszemy o tym, jak to pogrążona w śpiączce bohaterka przeniosła się duchem do zaczarowanej krainy, aby tam szukać swojego zaginionego dziecka, to ogłaszanie co jakiś czas tonem rewelacji „Ach, jakie to dziwne, że podróżuję przez ten tajemniczy, obcy świat szukając mojego syna, a tymczasem w rzeczywistości moje ciało leży bez świadomości w szpitalu. Mam nadzieję, że zdążę go odnaleźć i wrócić, zanim odłączą mnie od respiratora!” czytelnika zdenerwuje, bo poczuje się on potraktowany jak idiota lub pacjent cierpiący na zaniki pamięci.1) Przykład: Pirx długimi krokami przemierzał wypolerowaną płytę hali odlotów. Zerknął na tablicę świetlną: „Mars 14:45, przez: Księżyc, Stacja Pabieda, Phobos”. Czuł się nieco dziwnie: po raz pierwszy w życiu miał lecieć statkiem kosmicznym jako pasażer, nie członek załogi. Nagle jakaś starsza pani wlokąca wielką walizę na kółkach niemal wpadła mu pod nogi, podniosła na niego wzrok i przeprosiny zamarły jej na ustach: – Kłapouszku! To ty? Ależ wyrosłeś! Pomóż mi z tym bagażem, dobrze? Pirx jęknął w duchu. To była pani Cornelius, jego matematyczka z podstawówki. Posłusznie ujął rączkę walizy i zaczął ciągnąć ją we wskazanym kierunku. […i, powiedzmy, trzy strony dalej:] Jedzenie na statku było niezbyt smaczne. Pirx ze wzrokiem wbitym w talerz przeżuwał właśnie kotlet o konsystencji podeszwy, kiedy ktoś usiadł przy jego stoliku. Podniósł wzrok. No tak – to była pani Cornelius, jego dawna nauczycielka matematyki, którą przypadkiem spotkał na lądowisku tuż przed odlotem. I teraz pytanie z gatunku retorycznych: dlaczego tak wielu początkujących autorów uznałoby zdanie brzmiące po prostu: No tak – to była pani Cornelius za niewystarczające…? Czyżby czytelnik przez rzeczone trzy strony tekstu miał doznać tak całkowitej amnezji, żeby trzeba mu było przypominać zawód kobiety i okoliczności spotkania…? Większość czytelników nie lubi również, kiedy autor w upojeniu powtarza w kółko te same informacje w jednym akapicie, jak w poniższym fragmencie, będącym przerobionym cytatem z pewnego opowiadania: Grima uśmiechnął się do swoich myśli. Już za parę chwil Eowina, którą kochał bez wzajemności tyle lat, będzie na zawsze jego. Za kilka godzin otworzy drzwi jej komnaty, a ona zobaczy go i pokocha. Eliksir, który ukradkiem podał jej w jedzeniu, sprawi, że dziewczyna po przebudzeniu pokocha pierwszego ujrzanego mężczyznę. Teraz już nic nie mogło pokrzyżować mu planów, przyjdzie pierwszy rano i ona pokocha go ślepą miłością. Niczym kwiat pragnący wody zwróci się w jego stronę i pozostanie na zawsze jego. „Moja własność!” – już oddawał się marzeniom, wiedział, że podstęp się udał, a plan się ziści. Zdarza się, że autorzy popadają w drugą skrajność i opisują miejsca i wydarzenia tak ogólnikowo i takimi skrótami myślowymi, że czytelnik zaczyna się gubić. I wtedy występuje: Antyłopatologia, czyli ściemnianie: Kmicic jak wicher pędził konno po gościńcu. Zemsta, zemsta, zemsta! Wpadł do komnaty Radziwiłła z rapierem w ręku i wystrzelił. Po przeczytaniu takiego fragmentu czytelnik obśmieje się jak norka z ignorancji autora i na nic zdadzą się tłumaczenia: „jeżeli napisałem, że bohater wystrzelił, to chyba jasne, że w drugim ręku miał krócicę” i „przecież to oczywiste, że konno się do komnaty nie wjedzie, więc po co mam pisać, że zsiadł”. Inny przykład: Książę Kaspian biegł ulicą. Wyminął kamerdynera niosącego mu śniadanie i otworzył drzwi do swojej komnaty. Pierwsze skojarzenie czytelnika: po cholerę kamerdyner idzie ulicą? Aha, książę otworzył drzwi do komnaty, czyli w międzyczasie wbiegł do pałacu – szkoda, że autorowi nie chciało się o tym napomknąć. Czytelnik oczywiście pewnych rzeczy się domyśli, ale nie można go zmuszać do ciągłego rozwiązywania zagadek logicznych, bo się w końcu zirytuje. Swoistym podgatunkiem ściemniania jest wprowadzanie na początku tekstu danych o postaci, które sugerują, że mowa jest o jeszcze innej osobie. Popatrzmy na początek hipotetycznego opowiadania: W sali tronowej zgromadzili się wszyscy dostojnicy królestwa. Atmosfera była napięta. – Mości panowie, uważam, że powinniśmy wysłać poselstwo do władcy Lailonii – oznajmił król. – Nie zaszkodzi też zwrócić się o pomoc do czarodziejów. – Sytuacja na granicach nie jest aż tak groźna – zaoponował kanclerz. W tym samym momencie na korytarzu rozległ się jakiś hałas, drzwi sali otworzyły się i do środka wpadł młody chorąży kawalerii, bez przekonania zatrzymywany przez halabardników. Jego ubranie pokryte było zaschniętym błotem i krwią. – Królu! Zdrada! Twierdza Kozic padła! – zawołał bez tchu. Kanclerz zerwał się z miejsca. – Panie, nie wierz mu! To podstęp! – Podstęp?! Cały mój oddział zginął, zaatakowany znienacka przez trolle, cudem przeżyłem – chorąży wskazał na swój poszarpany kaftan. – Królu, nie słuchaj go! – kanclerz starał się przekrzyczeć podnoszący się w sali szum. – Południowcy go przekupili! – Trolle są naszymi sojusznikami – wtrącił się królewski astrolog. – On kłamie! – wykrzyknął Marcus. Pytanie za sto punktów: czy Marcus jest: a) porucznikiem, b) kanclerzem, c) jakąś inną osobą? Dość często zdarza się początkującym autorom wprowadzanie nowych określeń poszczególnych postaci znienacka, w taki sposób, że czytelnik gubi się i nie wie, czy chodzi o osoby, które już zna, czy też na scenie pojawiła się jakaś nowa postać. Oczywiście, błąd ten może funkcjonować rozmaicie – w podanym przykładzie znienacka pojawia się imię jednej z postaci, lecz może się też zdarzyć odwrotnie: zaczyna się opowiadanie, wszystkie postacie są przedstawiane z imienia, nic o nich nie wiemy i nagle bez żadnego kontekstu pada określenie typu „profesor spojrzał na zebranych” czy „porucznik powiedział” – no i zagwozdka, bo przy tekście tak lakonicznie pisanym, jak powyższy, czytelnik nie ma szans wywnioskować z kontekstu, kto jest kim. Oczywiście nie chodzi też o to, żeby przy każdej funkcji nowo wprowadzanej postaci dodawać na siłę jej imię (lub odwrotnie – do imienia funkcję), bo tekst brzmiący …oznajmił król Dobromir, na co kanclerz Ścichapęk odparł… wyglądałby jak bajka dla dzieci. Sprawny autor umie znaleźć taki sposób wprowadzania nowych postaci, aby nie robić z tekstu spisu powszechnego, a jednocześnie nie skazuje czytelnika na zgadywanie, czy Marcus i chorąży to jedna i ta sama osoba, czy może jednak dwie. Część 5. „Tako rzecze Zaratustra”, czyli dialogi na cztery nogi Jeśli chodzi o dialogi, w twórczości początkujących pisarzy często występują dwie skrajności: albo w kilometrowych dyskusjach w ogóle nie używają „didaskaliów” (tak dla wygody zwykłam nazywać frazy określające, kto co powiedział lub co w trakcie tego mówienia zrobił), albo wstawiają je dosłownie po każdej wypowiedzi. Pierwsze rozwiązanie sprawia, że czytelnik szybko może pogubić się w rozmowie2), drugie na dłuższą metę daje wrażenie monotonii, tak jak w poniższym przykładzie, w którym w dodatku zbyt często powtarzają się imiona bohaterów. Trzy postacie powoli przedzierały się przez dżunglę, pokonując błotniste wykroty i przełażąc przez spróchniałe pnie. Nagle zza ściany zieleni pojawił się wysoki, na wpół rozwalony mur. Był ozdobiony rzeźbami skrzydlatych tygrysów. – Ciekawe, co to może być – zastanowił się Romek. – Tytus pójdzie na zwiady – oznajmił A’Tomek. – Ja?! Nigdzie nie pójdę – powiedział Tytus. – To może być jakaś pułapka – dodał. – Masz rację, Romek będzie cię ubezpieczał, a ja się zdrze… to jest, zostanę na straży – stwierdził A’Tomek. – O nie, spryciarzu, jak mamy iść, to wszyscy trzej – zaprotestował Romek. – No dobra – zgodził się niechętnie A’Tomek. Typowym przykładem „naddidaskaliozy” jest linijka, w której autor po drugiej części wypowiedzi Tytusa musi jeszcze koniecznie wstawić „dodał”, jakby bojąc się, że czytelnik nie odgadnie, że powiedziała to ta sama osoba… |
Jeśli o opisy postaci rzecz idzie, to w obie strony nie można przeginać. Na przykład wczesny Parnicki (późny opisy darował sobie w ogóle, konstruując powieści wyłącznie z dialogów) potrafił przez 20 stron trzymać w tajemnicy wiek bohatera, by po kolejnych pięćdziesięciu poinformować, że jest np. rudy (a dodajmy, że bynajmniej nie chował on przez ten cały czas głowy pod czapką). Nieco to denerwujące dla czytelnika, który sobie już zdążył powoli wyrobić w wyobraźni jakiś wizerunek postaci. Więc o ile nie nie należy przesadzać z rozbudowanymi opisami, to lepiej wszelkie najważniejsze informacje rzucić w miarę od razu.
@Wołodyjowski
Dlaczego ci się nie podoba krytyka? Szczególnie, że jest to konstruktywna krytyka. Osobiście chciałbym mieć kogoś, kto mógłby mi po prostu palcem wskazać i powiedzieć 'o, tutaj to zmaściłeś', prosto z mostu, bo wiem, że to dobre. Poradnik ciekawy, dopiero zacząłem czytać i już wiem, że mi da mi do myślenia i pomoże. Co najważniejsze z rzeczywistymi przykładami.
Szukałam czegoś, z kim mogłabym się podzielić swoją wiedzą i umiejętnościami w prozie poetyckiej, opowiadaniach itp. Od początkującej do coraz głębszej wiedzy. Długo myślałam co mam zrobić z moim talentem i pasją. Szukam jakiś rad na temat gdzie mogłabym poszerzać swoją wiedze. Jakaś srona internetowa, kółko poza wychodzeniem z domu. Jeśli ktoś jest zainteresowany proszę pisać na onet.poczta, e-mail: * kamila.boruslawska615@vp.pl * .
Nie twierdzę, że to jest złe, wręcz przeciwnie, ale jak dla mnie to trochę za ostro.
Czy ja wiem... Nie wydawało mi się, gdy czytałam. Zapada w pamięć, a przykłady są obrazowe.
Większość czytelników fantastyki zna takie powieści H. G. Wellsa jak „Wojna światów” czy „Wehikuł czasu”. Ojciec science fiction napisał jednak o wiele więcej znaczących książek, z których nie każda została dotychczas przetłumaczona na polski. Przyjrzyjmy się jednej z takich prac mistrza.
więcej »W Polsce zwykło się określać policjantów „glinami” lub pogardliwie „psami”. W krajach anglojęzycznych to „pigs”, czyli po prostu „świnie”. Określenie to sugeruje oczywiście niechęć, odrazę i ma być z założenia obraźliwe. Nazwanie „świnią” Bruce’a Robertsona, głównego bohatera „Brudu”, jest też obraźliwe – tylko, że dla świń. Policjant z edynburskiego posterunku, zajmujący się sprawami kryminalnymi, jest jednym z najbardziej odrażających protagonistów w historii literatury (i filmu). Kim jest ta (...)
więcej »Irvine Welsh, Szkot z Edynburga, zadebiutował dokładnie trzydzieści lat temu powieścią opartą bardzo mocno na swoim własnym życiu. Czyli na wspomnieniach z końca lat siedemdziesiątych, kiedy to heroina była „naturalnym elementem jego otoczenia” i sposobem na życie w Leith, jego rodzimej dzielnicy. Powieść ta, napisana po angielsku, szkocku i miejscami twardą miejscową gwarą z Leith, kojarzona jest u nas przede wszystkim z jej kinową ekranizacją. Mocną i nie pozostawiającą obojętnym.
więcej »Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Coperdzikon
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Oko podarowane przez wilka
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Dżungla w browarze i burza w bramie…
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Malarka na walizkach
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Stawka większa niż qilin
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
„Patrzcie! On ma głowę pana Mifune!”
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Piękna-chan i Bestia-kun
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Hej ho, przez dżunglę by się szło
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Osobno, ale razem
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Magiczny matriarchat małomiasteczkowy
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Bardzo fajny, pomocny poradnik, ale nie podoba mi się ta twoja krytyka pod każdym tekstem innych autorów. Pomijając bardzo przydatny i chyba najlepszy poradnik jaki znalazłem.