S.O.D.: ŚlepoczytanieJacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit SzostakS.O.D.: ŚlepoczytanieOrbitowski: Jak mówiłem, nie umiem stwierdzić poziomu oryginalności Wattsa, jestem człowiekiem, który w tym wypadku ocenia książkę bez pełnej świadomości tradycji literackiej, z której ona wyrasta. Co może być w jakiś sposób cenne – przecież tak jak Ty zaczynałeś, Jacku, powiedzmy od Lema, to dzisiejszy czytelnik może rozpocząć swoją gatunkową przygodę od Wattsa. Tymczasem mnie przychodzi do głowy Lovecraft i jego próba opisania innej geometrii, architektury nieeuklidesowej, tych wszystkich stworów, które przywoływał. Oddał wrażenie, jakie wywołuje kontakt z takim kształtem, więcej nie mógł. Watts postępuje podobnie, czy idzie dalej? Nie sądzę. W pewien sposób zyskujemy nową metodę odczytania tej książki. Watts podejmuje temat poznawania niewyobrażalnego i sam wpada we własne sidła, bo tego zwyczajnie nie da się zrobić. Tak samo jak – w odniesieniu do książki – nie umiemy wyobrazić sobie siebie bez świadomości ani tego, co będzie, gdy nas nie będzie. Powstaje książka pułapka, dla czytelnika i dla autora. To działa na określonym poziomie, kiedy zostajemy w nią złapani, i zawodzi w próbach wyzwolenia się z tego wizyjnego wilczego dołu. Innymi słowy, pewnych rzeczy sztuka – w tym literatura – nie uniesie, oczywiście do czasu gdy przyjdzie taki, który mi udowodni, że się mylę. A Watts nim nie jest. Za to z samych założeń wynika, że w kontakcie ze „Ślepowidzenia” nie znajdę nic interesującego. Mamy bowiem do czynienia z opowieścią o spotkaniu w przyszłości, o statku pełnym bytów postludzkich, który natrafia na coś niezwykłego. I super. Istoty na Tezeuszu mają wszczepki, poprzemieniane ciała, poczwórne osobowości, jest wreszcie wampir, słowem: są w nich jakieś cienie człowiecze, ale z ludźmi, tymi, którzy teraz nas otaczają, nie mają za wiele wspólnego. Rorschach, wężydła są jeszcze dziwniejsze, ale co z tego? Otrzymuję opowieść o kontakcie dwóch obcych cywilizacji, naszej i nie naszej. I to ma być interesujące? Otóż, moim zdaniem, nie jest: równie dobrze mogłaby powstać książka o Indianinie próbującym porozumieć się z Japończykiem w X wieku – artystycznie zamysł jest może i wartościowy, poznawczo tym bardziej, ale całość zwyczajnie się nie broni. Nie mam się jak w to wczepić, bombardowany obcością, i chyba nigdy nie zdołam. Dwa kompletnie obce mi byty złażą się, próbują porozumieć, mają jakieś konflikty i tak dalej – puśćcie mi film po chińsku, doznam podobnego wrażenia. I nie mówię tutaj o prostym „mnie się nie podoba” – czuję się odrzucony poznawczo, intelektualnie, emocjonalnie. Dukaj: Rozumiem, o co Ci chodzi. Tu wyłazi na wierzch różnica naszych korzeni literackich, tego, co nas bawi, co uruchamia silnik wyobraźni. Bo dokładnie to, co Ty widzisz nieinteresującym, dla mnie jest fascynujące. Oglądasz film po chińsku – to dla Ciebie trująca dawka obcości, dziwności. Ale do takich nieszczęśników jak ja, którzy latami (dziesięcioleciami) zatruwali się systematycznie coraz silniejszymi obcościami – właśnie dopiero uderzenie o mocy Wattsowego dociera. Przeszliśmy wszystkie pośrednie etapy, nudzimy się na nich. A to jest bój na samej granicy, przesuwanie tej granicy. Wrzucisz filharmonicznego melomana na koncert thrash metalu i usłyszy tylko jednostajny łomot. Fan zaś będzie godzinami gadał o subtelnościach basu i perkusji. Tak to mniej więcej widzę. Orbitowski: Nie dostrzegam tej walki. To znaczy, widzę ją jeszcze u Wattsa, ale można ją łatwo przepchać jeszcze dalej. Idealna książka o obcości, o kontakcie z obcym będzie po prostu niezrozumiała w każdym calu, od części gramatyki nawet. Zwyczajnie, rzędy słów-nie słów złożonych w niby-paragrafy albo mieszanina scen, których nie sposób pojąć. Mało tego, gdy czytelnik zdoła stworzyć jakikolwiek logiczny ciąg interpretacyjny, nie pomijając żadnego kluczowego elementu, autor ponosi klęskę – wypowiedział się bowiem w znanym nam języku o sprawach, które jednak rozumiemy. Dukaj: Tak, to jest dokładnie ten paradoks. I cała sztuka w coraz bardziej wyrafinowanych próbach obejścia owej niemożliwości. Wiesz, zasadniczo każdą ambitniejszą literaturę można skwitować jako próbę czegoś niemożliwego: oddania życia w słowach, wejścia w głowę drugiego człowieka, zamrożenia emocji w statycznym opisie itd. Po co się porywać? Ano, cała frajda w próbowaniu. Orbitowski: Wydaje mi się, że trochę naginasz. Czym innym jest próba opisania czegoś nam znanego lub wyprowadzonego z tego, co jest znane, a czym innym – ta sama próba w odniesieniu do opisania nieopisywalnego. Tu paradoks zaczyna się na słowach. A konsekwencją jest Watts lub hiperWatts – im lepiej, tym mniej wiemy, najlepsza jest obcość totalna, niezrozumienie. Żeby przytulić się do Twojego muzycznego przykładu: docieramy w końcu na koncert, gdzie ludzie po prostu wrzeszczą, czymś się tłuką, a jeśli słuchacz rozpozna w tym harmidrze znane sobie tonacje i szkoły komponowania, powinien domagać się zwrotu za bilet. Zarazem obie wizje są znakomite: przyszłości ludzkości (oczywiście fantazyjnej, nie realnej, o czym świadczy motyw z wampirami) i Obcych, którzy są obcy naprawdę; kłopot w tym, że samo zderzenie zgrzyta. Watts wizje zderza i ponosi klęskę, łączy kabelki, ale zamiast wybuchu bomby pod samo niebo otrzymujemy głuchy trzask. Dwa świetne komponenty złożyły się na niewypał. Druga część, dziejąca się na Ziemi, powinna być wolna od tego błędu, bo nie mam wątpliwości co do talentu Wattsa i skali jego wyobraźni. Tu jednak zwyczajnie przeszarżował – miałem wrażenie, że obcuję z katalogiem pomysłów, próbą olśnienia mnie własną błyskotliwością. Być może z tego właśnie powodu najlepiej czytało mi się suplement. I masz rację, Jacku, to kosz pełen cukierków. Zjadłem go, bolą mnie zęby i ciut mdli. Wit Szostak: Na początek spojrzenie ogólne, które pozwoli mi uśpić czujność Jacka. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie na poziomie konceptów, choć miałem cały czas poczucie, że forma powieściowa raczej przeszkadza autorowi, niż pomaga. Znacznie lepiej wyszłoby to w innym gatunku literackim, jak np. „esej fantastyczny” czy coś takiego. Katalog pomysłów, które Watts jakby na siłę wtłacza w fabulację. Jak dla mnie zaowocowało to trudną do ukrycia pretekstowością postaci i wątków. Ale o tym później, bo sprawa wymaga gruntownego omówienia. Dukaj: No to żeby nie wyszło, że jako jedyny bezkrytycznie chwalę, dorzucę łyżkę dziegciu. Jak dla mnie, nie do końca sprawdza się styl narracji. To nie jest zarzut ani do autora, ani do tłumacza, ale konstatacja rozbieżności kulturowej. Większość współczesnej hard SF ma w genach stylistykę cyberpunkową – co więcej, język cyberpunka wszedł w ogóle do kultury informatyków, mediów elektronicznych, całego kulturotechu, ba, młodzi naukowcy z krajów anglojęzycznych piszą tak na swoich blogach; stąd idzie to już powrotną falą do SF. Po angielsku brzmią więc takie frazy naturalnie, wiarygodnie. Tymczasem w polskiej kulturze literackiej żargon naukowy przetykany wulgaryzmami, kolokwializmami, skrótami wziętymi z popkultury i subkultur nastolatków rzadko się sprawdza, trzeba tu wielkiego wyczucia i dodatkowego luzu, kreatywności językowej. A może to po prostu kwestia natężenia (Egan, Doctorow, Stross – oni wszyscy tak piszą). Inna rzecz, że tłumaczenie czasami gubi się w tych kolokwialnościach, nie łapie wszystkich znaczeń, zwłaszcza w szybkich dialogach. Przykładowo na stronie 261 „You?” Michelle nie odnosi się do Sarastiego (you = ty), ale do ludzkości z wypowiedzi Sarastiego (you = wy). Orbitowski: Wspominałem już o tym, wulgaryzmy odgrywają tutaj istotną rolę. W takim „kurwa mać” jest jakaś bezpośredniość, coś, co wyłazi z emocji człowieka. I właśnie przeklinanie, dosadność wypowiedzi odbieram jako echo człowieczeństwa… a także sympatyczne nawiązanie do postaci marynarzy, płynących ku nowym lądom. Szostak: Po wylaniu dziegciu czas na miód, którego z dziegciem lepiej nie mieszać. Na dziegieć czas jeszcze przyjdzie. Po pierwsze, genialna jest idea (i jej rozwinięcie) żargonauty. Z początku wygląda ona niewinnie, bo profesja Siriego sprawia wrażenie zwykłego, usługowego fachu. Jednak to, jak Watts rozwija ten koncept, budzi największy szacunek. Te rozmowy z Bandą, uwagi o tym, że z całej załogi tylko Susan stara się nie mówić we własnym języku, tylko dostosować się do rozmówcy, wreszcie rola Siriego jako łącznika wszystkich tych indywidualności z Tezeusza – duże brawa. Jak głęboko Watts wszedł w temat, widać choćby w momencie, kiedy Siri raportuje, że w swym opowiadaniu historii o Tezeuszu również pełni rolę syntetyka, tłumacząc żargony członków załogi na język ogólnie zrozumiały. Watts wspina się więc umiejętnie na poziom, gdzie może wprowadzać wątki dyskursu metaliterackiego, nie uciekając się jednocześnie do zgranych przez awangardę eksperymentów formalnych. Rola żargonauty nakreślona jest w złożony sposób, bo koniec końców syntetyk pokazany jest jako ubek raportujący na Ziemię, konieczny, choć uciążliwy element każdej misji. Wreszcie porywająca jest komplementarność, jaka pojawia się pomiędzy koncepcją żargonauty jako chińskiego pokoju a ideą kwestionującą samoświadomość. Dukaj: Żargonauta jest tu kolejnym w ciągu rozwiązań tego paradoksu SF o Kontakcie, o którym mówiłem Łukaszowi: opiszesz obcość – nie jest obca. Więc Łukasz ma absolutnie rację: oni wszyscy na Tezeuszu są wzajem dla siebie Obcymi. A my dostajemy już interpretację, tłumaczenie, wersję poskładaną we łbie żargonauty nie do końca przecież świadomego, co składa nawet z tych podsłuchiwanych rozmów. Widzę to jako stopień pośredni między literaturą – umownie mówiąc – solarisową, w której rozkładamy ręce przed Nieznanym i pozostaje nam podziwianie jego rozmaitych manifestacji oraz gry rorschachowe, freudowskie, z pełną świadomością, że to NASZE gry, a literaturą z tradycji egzystencjalistów: każdy człowiek to Obcy, twoja żona to Obcy, twoje dziecko to Obcy, spojrzysz z rana w lustro – i własne odbicie też podejrzane. Owo przeczucie rozgrywa od dawna literatura realistyczna. SF ma natomiast w arsenale chwyty, żeby ominąć żmudne metafory i sztuczne konstrukcje fabularne. |
Z lekką zgrozą przeczytałam zarzuty o obcości hybrydowych bohaterów "Ślepowidzenia". A to dlatego, że dla mnie są jak
najbardziej "swoi", "bliscy" i "zrozumiali" (oczywiście łącznie z zaakceptowanym przeze mnie faktem, że Siri ich nieco "przetłumaczył" na potrzeby osób z zewnątrz - niejednego IRL trzeba tłumaczyć).
Wszyscy mają swoje charaktery, wyraźne cechy, słabości, zalety, są pełnowymiarowi (również każda z osobowości Bandy
oddzielnie).
Powieść jest o naukowcach w akcji, no to się zajmują nauką! Oraz trudnymi relacjami międzyludzkimi (doprawdy trudno jest romansować z Michelle, kiedy susan się wpycha na interfejs, nieprawdaż?)
Strach się bać, najwyraźniej za bardzo jestem nerdem i za dużo czasu z nerdami spędzam, skoro nijak się tej obcości w załodze Tezeusza dopatrzeć nie mogę :D
A z Sirim to mam wręcz problem: zastanawiam się, na ile on miał być bardziej "inny", tylko autorowi nie bardzo wyszło, a na ile ja źle rozumiem. Bo dla mnie Siri nie jest "inny" na jakimś głębszym, patologicznym poziomie (czy już powinnam się niepokoić?...;) ) Nawet nie do końca przekonuje mnie wyjaśnienie autora, że Sarasti Siriego "zmienił", bo już Keeton, który nie oddzwania do umierającej Chelsea - to nie jest "idealnie imitujący zachowania odpowiednie" syntetyk tylko po prostu facet
sparaliżowany sytuacją, która go przerosła. Dla mnie psychikę Siriego da się wyjasnić nawet bardziej przez traumatyzującą i stygmatyzującą operację i reakcję rodziny (ojciec ucieka od problemu, matka piętnuje dziecko jako "nie takie", obwinia je i męża, bo tak naprawdę obwinia siebie) niż po prostu stwierdzeniem "operacja mechanicznie uszkodziła mu mózg, dając patologiczny efekt". Bo czegoś takiego nie uleczyłaby chyba terapia szokowa Sarastiego?
Siri zapewne odstaje nieco od "naszej" psychologicznej normy, ale w realiach SF chyba trzeba by czegoś więcej, żeby był aż tak "inny", jak usiłuje nas przekonać jego otoczenie i on sam.
Dla mnie język "Ślepowidzenia" nie jest "dziwny" w stopniu większym niż język, którym mówią istniejący specjaliści w
istniejącym świecie (wchodząc w rzeczywiste relacje między sobą). Być może język filozoficznych konstrukcji można obejść metaforą, ale języka przyrodniczego nie - bo on po prostu opisuje realnie istniejące obiekty i zjawiska. Trudno udawać, że ich nie ma, tylko dlatego, że mają "dziwne" nazwy.
Nie wydaje mi się, żeby przeszkodą w lekturze "Ślepowidzenia" mógł być brak oczytania w klasyce gatunku (SF). Ludzie latają w kosmos, może nie na spotkanie z Obcymi, ale to jednak jest dużo bardziej rzeczywista sytuacja niż "Byli sobie elf, krasnolud i czarodziej".
Natomiast na pewno były chwile, kiedy żałowałam, że moja wiedza na tematy przyrodnicze nie jest głębsza (nadal w zakresie popularnym, ale jednak na wyższym poziomie). To jest książka o przyrodnikach, więc siłą rzeczy, jak się nie nadąża za wywodem, to się nie wyłapie wszystkich smaczków. To jak czytać Parnickiego bez znajomości historii. Niby można, ale po co ;)
Irvine Welsh, Szkot z Edynburga, zadebiutował dokładnie trzydzieści lat temu powieścią opartą bardzo mocno na swoim własnym życiu. Czyli na wspomnieniach z końca lat siedemdziesiątych, kiedy to heroina była „naturalnym elementem jego otoczenia” i sposobem na życie w Leith, jego rodzimej dzielnicy. Powieść ta, napisana po angielsku, szkocku i miejscami twardą miejscową gwarą z Leith, kojarzona jest u nas przede wszystkim z jej kinową ekranizacją. Mocną i nie pozostawiającą obojętnym.
więcej »Otaczają mnie ludzie twierdzący, że nikt już nie czyta tyle co kiedyś. Słysząc takie stwierdzenie raz po raz uświadamiam sobie, jak mało wiedzą oni o dzisiejszej społeczności czytelniczej, która oczywiście jest inna od tej, jaką pamiętają nasi rodzice czy dziadkowie, ale wciąż jest i działa… czasem nawet zbyt skutecznie.
więcej »Może i luty jest najkrótszym miesiącem, ale to nie znaczy że nie było czego recenzować!
więcej »Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Okiem biologa
— Beatrycze Nowicka
Do księgarni marsz: Lipiec 2013
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Notowanie XXII – czerwiec 2012
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Propozycje – czerwiec 2012
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Notowanie XXI – maj 2012
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Propozycje – maj 2012
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Notowanie XX – kwiecień 2012
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Propozycje – kwiecień 2012
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Notowanie XIX – marzec 2012
— Esensja
Lista Przebojów Książkowych: Propozycje – marzec 2012
— Esensja
Ogród mąk nieziemskich
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Burza dziejów, ucieczka z powieści 2010
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Kołek w serce horroru
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Zagadka czy pułapka? „Ada” albo żart Nabokova.
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Na marginesie: Samoświadomość poza fikcją, czyli od Wattsa do Metzingera
— Jacek Dukaj, Wit Szostak
Bajka z garbem
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Krótko o książkach: W ciemnych barwach
— Miłosz Cybowski
Obcość jest w nas
— Miłosz Cybowski
Rozgrywki bogów
— Anna Kańtoch
Okiem biologa
— Beatrycze Nowicka
Ponurość w koncentracie
— Anna Kańtoch
Po sznurku
— Daniel Markiewicz
Wypełnianie wirem
— Daniel Markiewicz
Szlamowidzenie
— Daniel Markiewicz
Wszyscy jesteśmy dysfunkcyjni emocjonalnie
— Łukasz Orbitowski
Kanał
— Łukasz Orbitowski
Moc generowania sensów
— Jacek Dukaj
Miasto grobów. Uwertura
— Wit Szostak
MetaArabia
— Wit Szostak
Konsekwencje wyobraźni
— Jacek Dukaj
Kosmos obiecany
— Jacek Dukaj
Słowo dla narodu
— Jacek Dukaj
Córka łupieżcy
— Jacek Dukaj
Kilka uwag o wzlocie i upadku fantastyki naukowej
— Jacek Dukaj
" gospodarka drexlerowska (a zatem dzięki rewolucji nano większość ludzkości żyje w komforcie, nie pracując) " - eh , widać że urodziłem się za wcześnie ;-)