Nie odważyłbym się tej tezy przedstawić w gazecie papierowej – przynajmniej nie przed starannym przemyśleniem jej oraz obudowaniem solidniejszą argumentacją – z tym większą przyjemnością przedstawię ją jednak tutaj. Teza brzmi: tylko literatura fantastyczna schyłkowego PRL trafnie diagnozowała istotę totalitaryzmu, której ważnych szczegółów nie chciała dostrzegać literatura głównego nurtu.
Wojciech Orliński
Realizm fantastyczny
[Edmund Wnuk-Lipiński „Apostezjon” - recenzja]
Nie odważyłbym się tej tezy przedstawić w gazecie papierowej – przynajmniej nie przed starannym przemyśleniem jej oraz obudowaniem solidniejszą argumentacją – z tym większą przyjemnością przedstawię ją jednak tutaj. Teza brzmi: tylko literatura fantastyczna schyłkowego PRL trafnie diagnozowała istotę totalitaryzmu, której ważnych szczegółów nie chciała dostrzegać literatura głównego nurtu.
Edmund Wnuk-Lipiński
‹Apostezjon›
Doskonałym przykładem dla tej tezy jest dla mnie właśnie trylogia o Apostezjonie Wnuka-Lipińskiego, jedna z trzech-czterech polskich książek, które będę podsuwać swoim dzieciom wyjaśniając im na czym polegał ten ustrój. Jedyna książka pisarza głównonurtowego w tym zestawie to właśnie książka fantastyczna – myślę o „Małej Apokalipsie” Konwickiego. Poza tym zestaw ten będzie się składać z „Limes inferior”, „Profesora A. Dońdy”, „Paradyzji” i może jeszcze fakultatywnie „Twarzą ku ziemi”.
Dlaczego właśnie fantastyka nadawała się najlepiej do opisywania PRL? Przyjrzyjmy się bliżej temu, czym był PRL. Był to system narzucony nam przez przedstawicieli odmiennej cywilizacji, wyznającej inny system wartości (kiedy się rozmawia z Rosjaninem o demokracji czy wolności to prawie jak rozmowa z Marsjaninem – nawet jeśli to jest człowiek inteligentny i oczytany, a takich tam nie brakuje, od razu widać, że dla niego oczywiste są pewne rzeczy dla nas wcale nie oczywiste, i vice versa). Dlaczego ta cywilizacja narzuciła nam swój system? Cholera ich wie, wędrują po prostu od układu planetarnego do układu planetarnego i uważają, że zbawiają w ten sposób galaktykę (patrz: „Limes inferior”).
Naród to nie plastelina, totalitaryzm po polsku też zawsze będzie czymś innym niż ten sam totalitaryzm po czesku, chińsku czy rosyjsku. Chociaż system ten narzucili nam Obcy, my jednak wypełniliśmy go własną treścią. Mnóstwo ludzi zbudowało swoją pozycję życiową na różnych formach mniej lub bardziej bezpośredniej zależności od Obcych, lub od ludźi zależnymi od Obcych, lub od ludźi zależnych od ludzi zależnych od Obcych. Dopóki ten system nie zaczął w końcu robić bokami, z tej zależności można było całkiem nieźle wyżyć.
Pierwsza część – „Wir pamięci” – pokazuje model społeczeństwa daleki od schematu ciemiężyciele/ciemiężeni. Apostezjon w tej książce to społeczeństwo ludzi zadowolonych ze swojego zniewolenia (którego zresztą wcale nie chcą nazywać zniewoleniem). Wszelkie emocje uważane są za stan chorobowy, leczony odpowiednimi „koktajlami psychaktywnymi”, które sprowadzają każdego do nastroju biernego zadowolenia.
Według wszystkich znanych mi relacji (sam byłem wtedy dzieckiem) – tak właśnie wyglądał stan psychiczny większości obywateli PRL w pierwszych latach dekady gierkowskiej. Raty na malucha, pomarańcze w sklepach, wolne soboty – wszystko to wprawiało w stan „biernego zadowolenia”. Strach pomyśleć, co by było, gdyby… ten system naprawdę mógł wydajnie dostarczać pomarańczy i maluchów. Pewnie trwałby do dzisiaj, a na nielicznych niezadowolonych spoglądano by tak, jak w Apostezjonie patrzono na temporystów. Ze zdziwieniem, odrazą i potępieniem.
Na szczęście – system tego nie potrafił. W Apostezjonie pojawia się frustracja, a razem z nią bunt. Tak jak „Wir pamięci” odpowiada latom gierkowskim, „Rozpad połowiczny„ odpowiada z grubsza „Solidarności” i stanowi wojennemu a „Mord założycielski„ – schyłkowej komunie i jej upadkowi.
Muszę teraz odpowiedzieć na najważniejsze dla mnie pytanie, właśnie to, na które jeszcze chyba nie umiem odpowiedzieć – co takiego o PRL mówiła fantastyka, czego nie umiała powiedzieć literatura głównego nurtu. Łatwo wykazać – szkic tego wywodu zamieściłem zresztą powyżej – że Wnuk-Lipiński trafnie opisuje historię PRL. Trudniej wykazać, że opisuje ją trafniej od innych.
Prostą odpowiedzią może być to, że fantastykę tradycyjne cenzurowano łagodniej od głównego nurtu, mogła więc po prostu więcej powiedzieć. W głównym nurcie cenzor raczej nie puściłby żarcików takich, jak choćby tebecy (technicy bezpieczeństwa). Ta odpowiedź jest jednak za prosta – „Mała apokalipsa” Konwickiego ukazała się przecież w ogóle poza cenzurą, a mimo to wydaje mi się wygrywać trafnością diagnoz również z innymi powieściami drukowanymi w drugim obiegu i na emigracji.
Daruję sobie na razie dowodzenie swej tezy o wyższości fantastyki nad głównym nurtem – do licha, Framzeta to nie jest chyba gazeta głównonurtowa, mogę więc tu chyba liczyć na przyjęcie owego lematu na razie bez dowodzenia. Bo mam już gotową odpowiedź na pytanie o to, dlaczego tak było. PRL to po prostu była czysta fantastyka. Realistyczne opisywanie tego ustroju nie ma sensu, bo on sam nie był realistyczny – nawet w głównym nurcie popularnie nazywano go „księżycowym”. System, będący dysfunkcjonalną utopią, najtrafiniej opisać dystopią.
