To żadna nowość, że fantastyka naukowa często więcej mówi o teraźniejszości niż postulowanej przyszłości. W „Szklanym domu” Charles Stross pod płaszczykiem wizjonerskiej futurologii przemyca znacznie trywialniejsze obserwacje o naszej niedalekiej przeszłości.
My jako eksperyment społeczny
[Charles Stross „Szklany dom” - recenzja]
To żadna nowość, że fantastyka naukowa często więcej mówi o teraźniejszości niż postulowanej przyszłości. W „Szklanym domu” Charles Stross pod płaszczykiem wizjonerskiej futurologii przemyca znacznie trywialniejsze obserwacje o naszej niedalekiej przeszłości.
Charles Stross
‹Szklany dom›
„Szklany dom” to luźna kontynuacja znakomitego i dobrze przyjętego (również na polskim rynku) „Accelerando”, przy czym wewnątrztekstowe odniesienia tyczą się nie tyle fabuły, co kreacji samego (wszech)świata, będącego rozwinięciem unikatowej w skali gatunku, futurologicznej wizji autora. W ostatnim rozdziale „Accelerando”, sumującym niejako wcześniejsze rewolucje transhumanistycznego postępu rozrysowane przez Strossa, rozwarstwiona poprzez „akcelerację” ludzkość rozniosła się po wszechświecie. Za sprawą wynalezienia tzw. bramek T (teleporterów) oraz A (asemblerów) pokonano fizyczne bariery podróżowania w kosmosie oraz śmiertelności ciała. Nowe szczepy postludzi skolonizowały międzygwiezdną pustkę, tworząc nowe odłamy cywilizacji, prowadząc nowe wojny i żyjąc w nowych ciałach-nieciałach. Wpisując się w popularny w ostatnich latach nurt fantastyki transhumanistycznej, w oryginalnie wydanym w 2006 roku „Szklanym domu” Stross nie eksploruje jednak konsekwencji złożonej ewolucji/rewolucji – zamiast pogłębić naszkicowany dość powściągliwie obraz, czego być może oczekiwali miłośnicy „Accelerando”, zdecydował się opowiedzieć inną historię; odchodząc od wydarzeń w skali wszechświata, skupił się na mikroświecie garstki postludzkich bohaterów.
Protagonista powieści to klasyczny typ „bohatera bez pamięci”, który pewnego dnia budzi się w ciele białego mężczyzny o imieniu Robin, posiadając jedynie niejasne wspomnienia dawnego życia, rozbitego na kilka nieprzystających do siebie egzystencji (podczas tajemniczych wojen cenzorskich funkcjonował choćby pod postacią bojowego czołgu). W wyniku operacji przeprowadzonej przez chirurgów-spowiedników utracił swoją dawną tożsamość – stał się dosłownie rozumianą tabula rasa. Jego poprzednie „ja” pozostawiło jedynie lakoniczny list, częściowo wyjaśniający powody swojej decyzji. W ramach bolesnego i niełatwego procesu rehabilitacji tożsamości Robin zgadza się uczestniczyć w intrygującym eksperymencie: na okres 300 megasekund (trzech ziemskich lat) zostaje królikiem doświadczalnym testującym warunki życia w historycznej epoce zwanej wiekami ciemnymi, o której z powodu niedostatku źródeł wiadomo niewiele.
Eksperyment ma na celu odtworzenie warunków życia na dawnej, zapomnianej Ziemi. Otrzymawszy nowe orto-ciała, uczestnicy zostają przeniesieni do sztucznie wygenerowanej przestrzeni niewielkiego miasteczka z początków lat 50. XX wieku. Historyczna inscenizacja oparta na skąpych źródłach dość prędko przemienia się w specyficzny rodzaj reality show, sterowany odgórnie i nadzorowany zarówno przez samych eksperymentatorów, jak i przez ściśle opracowany system nagród i kar. Wedle niego każdej społecznej interakcji (płacenie kartą kredytową, odpowiedni ubiór, zachowanie w miejscu publicznym itd.) odpowiada określona liczba punktów. Jak nietrudno się domyślić, idealistyczne założenia projektu dość prędko okażą się kłamliwe, a określenie sukcesu bądź porażki (oraz, co gorsza, planowanego terminu zakończenia) eksperymentu prawie niemożliwe. W dodatku kiełkujące zaczątki dwudziestowiecznego (dodajmy: amerykańskiego) społeczeństwa z biegiem czasu coraz silniej przypominają grupę pozostawionych samych sobie dzieci z „Władcy much” Goldinga. Jak widać - teza niezbyt rewolucjonizująca.
Dużym atutem pisarstwa Strossa, obecnym również w „Accelerando”, jest bez wątpienia bezlik oryginalnych pomysłów. Przedstawiony na kartach „Szklanego domu” ekstrawagancki eksperyment – próba wyhodowania dawno wymarłego ziemskiego plemienia – służy jako wygodny literacki poligon do poruszania najróżniejszych i często fascynujących problemów z pogranicza socjologii i psychologii. Wydaje się jednak, że ta materia – w przeciwieństwie do wyekstrapolowanych praw ekonomii, stanowiących podwaliny świata poprzedniej powieści – nie leży Strossowi tak dobrze. Zbyt często poprzestaje on na dość powierzchownych obserwacjach, które nawet jeśli obiektywnie poprawne, nie oferują niczego więcej poza konstatację, że życie społeczne to obłudny teatr. Szkoda, bo sam pomysł przyjrzenia się współczesności z punktu widzenia rasy Obcych (którymi dla nas, śmiertelnych i biologicznych ludzi, jawi się cywilizacja transhumanistyczna) jest wyśmienity, a uzyskane w ten sposób poczucie dziwności oraz mentalnego dystansu, pozwala mocno skruszyć fundamenty życia społecznego, szczególnie w odniesieniu do uwarunkowanego przez płeć podziału ról społecznych. Tego typu spostrzeżeń jest w „Szklanym domu” sporo, choć nazbyt uproszczonych, czasem aż domagających się – przynajmniej fabularnego – rozwinięcia i pogłębienia, tym bardziej że już sam „zmiennopłciowy” narrator powieści, Robin/Reeve, mógłby stanowić przyczynek do ciekawych rozmyślań na temat cielesności i seksualności.
„Szklany dom” więcej obiecuje niż zapewnia. Być może część winy ponosi konstrukcja fabuły, która zdaje się być ściśle podporządkowana potrzebie jak najprecyzyjniejszego ukazania wadliwego sposobu funkcjonowania eksperymentu; okrywająca go tajemnica, którą stopniowo rozszyfrowuje bohater, wymaga by ten przynależał do irytującej (acz nierzadkiej dla science fiction) grupy postaci z niewiadomych względów lepszych od pozostałych. Oznacza to, że w odróżnieniu od innych uczestników, potulnie przyjmujących bezwzględne reguły i bezkrytycznie podporządkowujących się tyranii punktów, Robin/Reeve od samego początku czuje, że coś jest nie tak, i potrafi przejrzeć matactwa twórców projektu (i nawet odsłaniana etapami przeszłość bohatera nie jest wystarczającym tego uzasadnieniem). W wyniku tego cierpi akcja powieści: mało zajmująca z racji skonwencjonalizowania, a co gorsza, niepotrzebnie efekciarska w końcowych fragmentach.
Pomimo licznych mankamentów nie sposób całkowicie przekreślać „Szklanego domu”. Powieść Strossa to przyzwoita pozycja, sprawnie napisana (choć bez stylistycznych fajerwerków), z pewnością wyrastająca ponad przeciętność choćby z racji dobrze przemyślanego pomysłu fundującego (eksperymentu z zakresu historycznej rekonstrukcji czasów współczesnych). Pozostaje mieć nadzieję, że z biegiem lat stanie się zaledwie zastanawiającą ciekawostką w bibliografii pisarza o tak imponującej wyobraźni.
