„Trojka” Stepana Chapmana, enigmatycznego pisarza o niezbyt pokaźnym dorobku, z pewnością wystawiła wiernych miłośników serii Uczta Wyobraźni na ciężką próbę. Książka to bowiem niełatwa, pogmatwana i dziwaczna, a przy tym nieprzystająca do czytelniczych przyzwyczajeń. Dobrze, że ukazała się na polskim rynku.
W tym szaleństwie nie ma metody
[Stepan Chapman „Trojka” - recenzja]
„Trojka” Stepana Chapmana, enigmatycznego pisarza o niezbyt pokaźnym dorobku, z pewnością wystawiła wiernych miłośników serii Uczta Wyobraźni na ciężką próbę. Książka to bowiem niełatwa, pogmatwana i dziwaczna, a przy tym nieprzystająca do czytelniczych przyzwyczajeń. Dobrze, że ukazała się na polskim rynku.
Dobrze, bo trudno szukać jakiejkolwiek innej powieści fantastycznej, która mogłaby równać się z „Trojką” – nawet jeśli niektóre jej elementy powiązać można ze stylem uznanych klasyków (zapewne nie bez powodu książka Chapmana otrzymała w 1997 roku nagrodę im. Philipa K. Dicka), pozostaje pozycją osobną, żeby nie powiedzieć – jedyną w swoim rodzaju. Stwarza jednak spore trudności w odbiorze, czego dowodem może być choćby chłodna – w najlepszym wypadku - reakcja znacznej części polskich czytelników i recenzentów. Być może wynika to z zaskoczenia; dotychczasowa oferta Uczty Wyobraźni, chociaż bogata pod względem tematycznym i stylistycznym, prezentowała w przeważającej części powieści o tradycyjnej konstrukcji fabularnej. „Trojka” jest temu daleka: w tym jej największa siła, ale i trudność, jaką sprawia czytającym.
Jest to opowieść o trójce niecodziennych bohaterów: starej meksykańskiej kobiecie, brontozaurze oraz samochodzie terenowym, którzy skazani są na niekończącą się tułaczkę po pustyni w przedziwnym, opustoszałym świecie-zmyśleniu, stanowiącym na poły więzienie, na poły czyściec. Nie wiadomo, czemu służy ani skąd wzięli się na nim bohaterowie. Jak się okazuje, przedziwne formy „cielesne” (człowieka, dinozaura i samochód) w istocie „zamieszkuje” trójka ludzi - Alex, Naomi i Eve, schizofreniczne osobowości, których niestabilne tożsamości przejawiają się w dwójnasób: po pierwsze, podczas burzy piaskowej losowo wymieniają się ciałami-wehikułami, a po drugie, snute przez nich opowieści o dawnym życiu zdają się nie mieć sensu, prędzej będąc wytworem chorobliwie kłamliwej wyobraźni. Wydaje się, że kiedyś – przed tym, jak znaleźli się na pustyni – wiedli „normalne” życie na Ziemi; narracja przeskakuje z jednej postaci na drugą, oddając im kolejno głos, by mogli zaprezentować swoje losy, niemożliwe do ocenienia z punktu widzenia logiki. Nic nie jest tym, czym się wydaje. Historie Alexa, Naomi i Eve mogą być opowiadanymi dla własnej przyjemności zmyśleniami, podkoloryzowanymi dykteryjkami zawierającymi czasem cząstkę prawdy, albo gorzej, fantazjami snutymi przez kontrolujących ich ni to aniołów, ni naukowców, którzy sterują wydarzeniami na pustyni w ramach bliżej nieznanego eksperymentu. Dominuje nastrój oniryczny przewlekający się stopniowo w osobliwe fantasmagorie, udatnie podkreślany stylowym piórem Chapmana, powołującym do życia pozornie nonsensowne rzeczywistości, które opisuje z brawurą, malując pełne szaleństwa obrazy. Niewiele z akcji jest czytelne od razu, zrozumienie treści – o ile istnieje jedno intencjonalne przesłanie płynące z powieści – wymaga zaiste tęgiej głowy. Chapman mnoży wskazówki i pozornie naprowadza na właściwy tor, by po chwili tym bardziej jeszcze zaciemnić horyzont zdarzeń; operuje wysublimowanym symbolizmem albo portretuje szaleństwo w stanie czystym, odpowiadające przecież stanowi bohaterów, którzy niby marionetki władani są przez siły poza ich wyobrażeniem. Wątpię, żeby możliwe było kompletnie rozsupłanie zagadek i znalezienie odpowiedzi na wszystkie pytania stawiane w powieści – może być przecież i tak, że cała historia jest jedynie bełkotliwą opowiastką snutą przez kłamliwego narratora albo męczącym koszmarem sennym, z natury wolnym od uwarunkowań logiki; wszystkie chwyty dozwolone.
„Trojka” to powieść na wskroś surrealistyczna. Na tym opiera się prawdopodobnie głęboki zawód czytelników krytykujących książkę Chapmana. Pomimo tego, że korzystają z podobnych rekwizytów warsztatowych, wątków i motywów, tropów literackich i symboliki mitologicznej, fantastyka (rozumiana jako nurt literacki) i surrealizm różnią się wielce. Kością niezgody są realia. O ile utwór fantasy opisywać może dowolnie ekstrawagancki i skrajnie absurdalny świat, w którym odwrócono wszystkie zasady rządzące rzeczywistością, o tyle niejako odgórnie wymaga się, żeby funkcjonował on podług jakiejś logiki wewnętrznej. Ratuje to (a przynajmniej powinno) powieści fantasy przed popadnięciem w bzdurność – można dyskutować nad szczegółami (tego nigdy dosyć), wytykać błędy bądź nie, ale podstawowy fundament musi pozostać nienaruszony; koniec końców fabuła może przyjąć najdziwniejszy obrót, ale musi być on wewnętrznie spójny i zgodny z zaproponowaną mechaniką świata. Surrealizm nie zapewnia tej kurtuazji. To, co wydaje się oczywiste w zetknięciu z malarstwem surrealistycznym – a więc zawieszenie wszelkiego prawdopodobieństwa i burzenie logicznego porządku rzeczywistości – stanowi o wiele trudniejsze wyzwanie w przypadku literatury, i to wyzwanie stawiane przede wszystkim odbiorcy. Nic dziwnego, że dla wielu „Trojka” to bełkot. Nie oznacza to jednak w żadnym razie, że jest to powieść nieudana. Nic z tych rzeczy! Jeśli jest się przygotowanym na literacką jazdę bez trzymanki, przynosi ona dużo radości; absurdalność niektórych scen zrównuje się z ich genialnością, granicząc z totalnym wariactwem. W pamięć zapadają fragmenty najbardziej odrzucające pokrętnością, a przy tym faktycznie poruszające wyobraźnię i przełamujące schematy, jak chociażby opowieść o klasztorze rybo-podobnych stworzeń o prążkowanej skórze, pragnących dokonać krwawego rytuału na jednej z bohaterek (w jednym z kilku wcieleń). Chapman hojnie obdziela najbardziej niesamowitymi pomysłami, nierzadko oszałamiając aż do poczucia rosnącej frustracji – ale czy fantastyka w założeniu nie powinna przekraczać ograniczeń wyobraźni, nawet jeśli skutkuje to wyprawieniem się w najosobliwsze terytoria? „Trojka” to skomplikowana powieść, cenna i wyjątkowa – choć w tym przypadku wytarte stwierdzenie, że „nie jest to książka dla każdego”, okazuje się najcelniejszym jej chyba podsumowaniem. Warto się z nią jednak zmierzyć.

Z podobnymi powieściami jest taka sprawa, że wskutek niemal maksymalnego stopnia odklejenia od wytłumaczalności (nawet wytłumaczalności fantazmatów) rozdwaja się, powiedzmy, rzecz na to co techniczne (język powieści, czytanie) i obrazowe (to co narzucone zmysłom) - i wówczas, mam wrażenie, to pierwsze musi ratować to drugie - czyli w zasadzie orzekać można tylko o tym, co dostępne doświadczeniem, czyli o języku, o tym, jak zostało napisane. A już CO – staje się tak dowolne, że śmiem twierdzić, że wizje t o t a l n i e oderwane od jakichkolwiek doświadczeń, w zasadzie luźne obrazy, mógłby sobie każdy powydumywać.
To jest duże niebezpieczeństwo, bo – eksperyment: wypisać 10 najdziwniejszych możliwie cudactw do odmalowania (najczęściej są to przecież konstrukty wizualne, jedynie opisane językiem, ale doświadczane wyobrażeniem wzroku) i zawsze znajdzie się jakiś prywatny wzór, który - można potem twierdzić - stanowi podskórny powód połączania tych absurdów.
Co czyni podobne eksperymenty co najmniej ryzykownymi i - jednak wydaje mi się - łatwymi (wystarczy pojechać po bandzie wyobraźni, a współczesnemu 2-30-40-latkowi, karmionemu komunikatem w formie mielonki z totalnego pan-wszystkiego, przyjdzie to dość łatwo).
innit?