Tym razem Jacek Hugo-Bader wybrał się w podróż na Kołymę, szlakiem łagrów i złotych żył, w najzimniejsze zamieszkane przez człowieka miejsce na świecie. „Dzienniki kołymskie” to przede wszystkim zapis niezwykłych historii ludzi, których na szlaku spotkał autor. Ci, którzy zgodzili się opowiedzieć o sobie i zrobić zdjęcie, zostali uwiecznieni na kartach książki.
To nie jest kraj dla wesołych ludzi
[Jacek Hugo-Bader „Dzienniki kołymskie” - recenzja]
Tym razem Jacek Hugo-Bader wybrał się w podróż na Kołymę, szlakiem łagrów i złotych żył, w najzimniejsze zamieszkane przez człowieka miejsce na świecie. „Dzienniki kołymskie” to przede wszystkim zapis niezwykłych historii ludzi, których na szlaku spotkał autor. Ci, którzy zgodzili się opowiedzieć o sobie i zrobić zdjęcie, zostali uwiecznieni na kartach książki.
Jacek Hugo-Bader
‹Dzienniki kołymskie›
Już na samym początku autor zarzeka się, że w książce nie będzie słowa o Gułagu, o łagrach, czasach okrutnych zbrodni, które odcisnęły na Kołymie trwałe piętno. Szybko jednak okazuje się, że w krainie nazywanej największym cmentarzem świata nie można inaczej. Tu ciała ludzi zmarłych przy budowie dróg, mostów, poszukiwaniu złota, rozstrzelanych, ofiar głodu i wycieńczenia, leżą tuż pod powierzchnią ziemi, a prawie każdy mieszkaniec miał w obozach kogoś bliskiego. Zatem siłą rzeczy opowieść o współczesności przeplata się ze skomplikowaną, krwawą historią.
„Dzienniki kołymskie” podzielone są na dwie części, występujące naprzemiennie od początku do końca. Pierwsza, to czysto kronikarski zapis podróży wraz z krótkimi adnotacjami o miejscach i osobach napotkanych po drodze, połączona często z krótkim rysem historycznym. Te fragmenty ukazywały się każdego dnia podróży na stronie internetowej Gazety Wyborczej. Druga, stanowiąca prawdziwą esencję, to rozmowy z autochtonami. A właściwie nie tyle rozmowy, co ich własne opowieści. Mamy tu poszukiwaczy złota, byłych wojskowych i agentów bezpieki, miejscowych oligarchów, kierowców, myśliwych, rybaków, lekarzy, najprawdziwszą hrabinę, a nawet córkę Nikołaja Jeżowa, zwanego „krwawym karłem”, w latach 30. ubiegłego wieku szefa NKWD. Pojawiają się Rosjanie, Ewenkowie, Eweni, Ingusze, Chińczycy, a nawet poszukiwacze złota z Japonii, geolodzy z Australii, myśliwi z Hiszpanii.
Wielu z nim Hugo-Bader oddaje głos. I to właśnie żywa opowieść stanowi największą zaletę „Dzienników”. Dla autora każdy dzień w Rosji to dzień zdziwienia. „(…) każda historia, którą słyszę na Kołymie, jest najbardziej. Bardziej niezwykła od poprzedniej”, jak sam pisze. A razem z nim przecierają oczy ze zdumienia czytelnicy, bo jak Polakowi przyjdzie uwierzyć, że w dalekiej Rosji żyją niedźwiedzie tak potężne, że łapą rozdzierają blachę samochodu, by posilić się ukrytym w środku człowiekiem? Jak wierzyć autorowi, gdy na swej drodze każdego dnia spotyka postaci jak nie z tego świata, o których można by całe tomy spisać, a nie tylko krótkie rozdzialiki, tak niesamowicie pokręcone są ich losy. Jak się nie wzruszać, czytając o miłości, tęsknocie, przywiązaniu do ziemi, nadziei, które biją z każdej tej historii? I jak się nie pukać w głowę, gdy mimo wszystkich przykrości, okrucieństw, ludzie mówią, że kochają swoją Rosję, że to wciąż ich mateczka i nigdzie indziej żyć by nie potrafili? Jak nie pomstować na tę charakterystyczną pobłażliwość: „Wystarczy, że władza daje żyć, i już ją lubią”. Jak się nie dziwić tej wszechobecności alkoholu, tej wręcz kulturze alkoholizmu, która Hugo-Badera zmusza do ciągłego picia z kolejnymi bohaterami? Kolejne opowieści czyta się jak najprawdziwsze baśnie, oczom i uszom się nie dowierza, że to wszystko było i jest możliwe. Czy więc Hugo-Bader zmyśla, sam fabrykuje te historie? Zapisuje baśń o współczesnej Kołymie, na której piętno historii jest tak silne, że nie pozwala ludziom na trzeźwe, dosłownie, patrzenie na świat?
Ten baśniowy rys jest tu nieustannie widoczny. W sieci spotkałem się ze sformułowaniem „pojechać Baderem”, co oznacza wzmocnić dramaturgię opisywanych wydarzeń, podkolorować fakty, by robiły większe wrażenie na czytelniku. Jak jest naprawdę? Przychodzą mi do głowy dwa możliwe wyjaśnienia. Albo Hugo-Bader rzeczywiście „jedzie Baderem” od początku do końca, albo to my nie zauważamy pasjonujących historii i niezwykłych bohaterów, jacy żyją wszędzie wokół nas. Może to właśnie jest największa sztuka reportażu? Zwolnić i uważnie się rozejrzeć? Jeśli tak, to Hugo-Bader jest w tym prawdziwym mistrzem.
Kołyma. Z jednej strony niemal niezmierzone bogactwa, złoto, diamenty, gigantyczne nadwyżki energii elektrycznej, a z drugiej niesamowita bieda, upadające, rozsypujące się miasta, ciągłe wyludnianie się siedzib ludzkich; z jednej piękne, mroźne, ponure krajobrazy tajgi, z drugiej totalna dewastacja środowiska przez poszukiwaczy złota (wraz, co najgorsze, z wodą we wszystkich strumieniach); z jednej weseli, szczerzy, pomocni ludzie, a z drugiej smutni, żyjący bez nadziei, bez uśmiechu; z jednej wyjątkowo okrutna i krwawa historia sprzed niecałego wieku, z drugiej całkowite o niej zapomnienie, wyparcie z pamięci. Energetyczne serce Rosji, z którym nie ma nawet połączenia drogą lądową. Taki paradoksalny obraz wyłania się z „Dzienników kołymskich”.
Mnie, jako etnologa z wykształcenia, szczególnie interesuje podejście badawcze Hugo-Badera, dziś chyba coraz rzadziej spotykane. Bo mamy tu do czynienia z czymś na kształt badań etnograficznych za pomocą najtrudniejszej techniki badawczej, czyli obserwacji uczestniczącej. Pozwala ona na poznanie kultury, wraz z jej kontekstem, ale i wystawia osobę badającą na różne niebezpieczeństwa. Autor nie stara się wcale odrzucać swojego punktu widzenia, specyficznie europejskiego, nie zabiega o to, by być postrzegany jako „swój”. Niezwykła swoboda, z jaką Hugo-Bader nawiązuje kontakty, ta łatwość wyciągania z ludzi strzępków ich życia, dzięki której powstała fascynująca książka, wprawia więc w zdumienie. Jak on to robi? Autor odnajduje się w każdej sytuacji, stara się być biografem każdej napotkanej postaci, wszędzie dostrzega materiał na niezwykłą opowieść. Ale przede wszystkim słucha, pije, zachowuje naiwną ciekawość i myśli jednocześnie po polsku, jak i po rosyjsku. To wszystko pozwala mu zbudować niesamowitą, mozaikową historię, nieco baśniową, a przez to bardziej niezwykłą.
Dziś Jacek Hugo-Bader jest dla Wydawnictwa Czarne samograjem, a jego książki sprzedają się znakomicie. „Dzienniki kołymskie”, jako jeden z niewielu tomów wydanych w serii „Reportaż”, zyskał twardą oprawę i solidne szycie, co świadczy o traktowaniu autora w sposób szczególny. Nie ma w tym niczego dziwnego, a najnowszą książkę autora mogę z czystym sercem polecić każdemu, bo obok funkcji czysto poznawczej jest też pasjonującą lekturą o kraju bliskim nam, a chyba kompletnie nieznanym.
