Czy na podstawie matematyki historii Józefa Hoene-Wrońskiego można kontrolować przyszłość? Czy nauka jest w stanie udowodnić życie po śmierci? Czy rozwój kapitalizmu doprowadzi cywilizację do nagłego przewrotu i… Rewolucji? U Protasiuka problemy natury filozoficznej i ekonomicznej idą pod rękę z sensacyjną fabułą, wartką akcją i niewymuszonym humorem – w tym tkwi moc tej książki.
Czeka nas rewolucja?
[Michał Protasiuk „Święto rewolucji” - recenzja]
Czy na podstawie matematyki historii Józefa Hoene-Wrońskiego można kontrolować przyszłość? Czy nauka jest w stanie udowodnić życie po śmierci? Czy rozwój kapitalizmu doprowadzi cywilizację do nagłego przewrotu i… Rewolucji? U Protasiuka problemy natury filozoficznej i ekonomicznej idą pod rękę z sensacyjną fabułą, wartką akcją i niewymuszonym humorem – w tym tkwi moc tej książki.
Michał Protasiuk
‹Święto rewolucji›
Marcin to człowiek sukcesu, rekin kapitalistycznego rynku. Jako konsultant marketingowy zarabia pięć razy więcej niż przeciętny Polak. Będąc jeszcze nastolatkiem zauważył, że ludzie zachowują się według pewnych schematów i wyprodukowanych przez kulturę struktur zachowań. Chcąc być ponad szarą masą, postanowił, że karierę poświęci badaniu, wzbudzaniu i zaspokajaniu pragnień konsumentów. Jego usystematyzowane życie i analityczne widzenie świata zaczyna się zmieniać, gdy poznaje Agnieszkę. Dziewczyna wymyka się wszelkim równaniom, szybko więc wzbudza zainteresowanie Marcina. Ich znajomość najpewniej zakończyłaby się na jednej imprezie, gdyby nie wydarzenia, których są świadkami. Wróciwszy do domu Agnieszki, przypadkiem natykają się na przestępców, którzy obrabowali mieszkanie zmarłego niedawno Sebastiana Lisieckiego – poznańskiego pisarza (postać, rzecz jasna, fikcyjna; uosabiająca pragnienia każdego lokalnego patrioty – mieć w swoim mieście wielką gwiazdę literatury). Okazuje się, że samochód, jakim uciekli złodzieje należy do enigmatycznej agencji Yellow Umbrella; enigmatycznej, bo tak naprawdę… nieistniejącej. Od tej pory Marcin i Agnieszka zostają wciągnięci w wir śmiertelnie niebezpiecznych wydarzeń.
Drugą parę głównych bohaterów stanowi Marek i Dorota. Pierwszy dobija do czterdziestki i przeżywa kryzys wieku średniego; sukcesy w pracy nie potrafią zagłuszyć w nim świadomości upływającego czasu, ani tęsknoty za zmarłą przyjaciółką, Lidką. Gdy więc tylko nadarza się okazja, by wziąć udział w teście mającym naukowo udowodnić życie pośmiertne, zgadza się bez wahania. Poznaje Japończyka Takeru, wraz z którym odkrywa przekręty skandynawskich inicjatorów owego testu. Niedługo potem obaj cudem uchodzą śmierci i próbują odkryć, kto i dlaczego chciał zafałszować wyniki eksperymentu. Historia Doroty również jest niezwykła – bałkański pisarz, Boris Djoković napisał książkę, zawierającą szczegóły dotyczące jej życia. Kobieta wszczyna swoje śledztwo, które naprowadza ją na trop spółki… Yellow Umbrella.
Agencja „Żółtej Parasolki” i tajemnicza powieść serbskiego pisarza to nie jedyne kluczowe punkty „Święta rewolucji”. Jest tu znacznie więcej. Mesjasz narodzony w poznańskiej dzielnicy Dębiec. Zaginiony doktor Lochsen, który być może trzyma klucz do testu potwierdzającego życie wieczne. Piękna i niebezpieczna Evy z mroźnej północy. Prace Józefa Marii Hoene-Wrońskiego o matematyce historii. No i oczywiście rewolucja, czy raczej: Rewolucja; zmiana, na jaką czeka się przez dekady i wieki; przełom wyprorokowany przez giełdowych analityków i profesorów ekonomii, z niecierpliwością wypatrywany przez bezdomnych, bezrobotnych i biedaków. Wszystkie te elementy należą do jednej układanki, którą czwórka głównych bohaterów próbuje poskładać w jedną całość.
Nie bez powodu mottem książki jest wiersz Rimbauda „Samogłoski”, wiersz, który przecież dla najgenialniejszych interpretatorów był i nadal jest wyzwaniem. W „Święcie rewolucji” wiele zagadek wiąże się z powieściami Sebastiana Lisieckiego i Borisa Djokovicia. Znajdziemy sfingowane recenzje i teksty krytyczne dotyczące dwu fikcyjnych twórców; teksty, dodajmy, które nieraz wybebeszają ich powieści i odnajdują sensy nawet w rozkładzie przecinków oraz doboru liter w poszczególnych akapitach (Lisiecki jako taki poznański Joyce? Każde porównanie do dublińczyka jest na wyrost, ale to chyba dobry trop). Motyw prozy Lisieckiego i Djokovicia pełni różne funkcje fabularne, ale także ma swoje drugie dno; czytelnik zaczyna patrzeć na książkę Protasiuka przez pryzmat… książki Lisieckiego i po przeczytaniu kilkudziesięciu stron dopadają go pytania: „a nuż w «Święcie rewolucji» także zaszyfrowana jest jakaś wiadomość?”.
Prócz deszyfracji fikcyjnych książek, Protasiuk oprowadza czytelnika po świecie postglobalizmu i hiperkapitalizmu. W przedstawionych realiach właściwie wszystko wymknęło się spod kontroli. Na skutek ciągłego mnożenia informacji, przedsiębiorstwa, firmy i spółki giełdowe nie są już kontrolowane przez ludzi, ale żyją własnym życiem. Przyrost informacji nie może trwać w nieskończoność. I to nie dlatego, że system nie jest w stanie wyprodukować ich, osiągnąwszy pełen pułap, ale przeciwnie – nie jest w stanie przemielić, przyjąć, przetrawić takiej liczby danych. W tym punkcie gospodarka wolnorynkowa dochodzi do punktu krytycznego, musi więc zajść zmiana, musi wybuchnąć rewolucja.
W Poznaniu, przy trasie szybkiego tramwaju PST, na jednym z obskurnych murów widnieje niewielkie graffiti: „My też chcemy strajków”. Jeśli prognozy Michała Protasiuka się sprawdzą, to nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.
