Zakręty życiowe Philipa Dicka zawsze stanowiły dla niego świetną pożywkę literacką. Pisarz często wykorzystywał w swoich powieściach wątki autobiograficzne, zaludniając je postaciami znanymi z realnego życia. Znajomość z biskupem episkopalnym Kalifornii Jamesem A. Pike’em, datująca się od roku 1964, zaowocowała już rok później książką „Wbrew wskazówkom zegara”.
Od śmierci aż do narodzin
[Philip K. Dick „Wbrew wskazówkom zegara” - recenzja]
Zakręty życiowe Philipa Dicka zawsze stanowiły dla niego świetną pożywkę literacką. Pisarz często wykorzystywał w swoich powieściach wątki autobiograficzne, zaludniając je postaciami znanymi z realnego życia. Znajomość z biskupem episkopalnym Kalifornii Jamesem A. Pike’em, datująca się od roku 1964, zaowocowała już rok później książką „Wbrew wskazówkom zegara”.
Philip K. Dick
‹Wbrew wskazówkom zegara›
Dick, tworząc bohaterów swoich powieści, bardzo często wzorował się na osobach z najbliższego otoczenia. W wielu jego książkach można odnaleźć postacie wzorowane na kolejnych żonach pisarza, przyjaciołach, niekiedy także wrogach (za których nierzadko uważał swoich wydawców). Jedna z ostatnich jego powieści – „Transmigracja Timothy’ego Archera” (zamykająca tzw. trylogię „Valis”) – przedstawia historię autentycznego kalifornijskiego biskupa Jamesa A. Pike’a. Ów kościelny oligarcha, skłócony ze swoimi przełożonymi, którzy wytoczyli mu nawet proces o herezję, często wybierał się na izraelską pustynię w poszukiwaniu historycznego Jezusa. Znajomym, a później także przyjacielem Dicka był od roku 1964 i miał wpływ na powstanie kilku jego powieści, m.in. „Labiryntu śmierci”, jak również „Wbrew wskazówkom zegara” (gdzie pisarz po raz pierwszy odmalował jego – mocno jeszcze zniekształcony w stosunku do „Transmigracji…” – portret). W powieści tej biskup wcielił się w postać staronarodzonego religijnego przywódcy murzyńskiego Anarcha Thomasa Peaka.
Punkt wyjściowy powieści jest znakomity: zgodnie z teorią fizyka Hobarta, co kilka miliardów lat – nie tylko na Ziemi, ale w całym Wszechświecie – czas zaczyna płynąć wartkim strumieniem w drugą stronę. Ludzie, którzy zmarli, zaczynają wstawać z grobu i stopniowo młodnieją, potem dziecinnieją, by w końcu z powrotem trafić do kobiecego łona. Rzeczywistość ta stawia jednak przed ludźmi niespotykaną ilość problemów, z którymi trzeba sobie za wszelką cenę radzić, chcąc zachować spójność świata. Przede wszystkim jak grzyby po deszczu wyrastają vitaria, czyli firmy zawodowo zajmujące się przyjmowaniem na świat staronarodzonych. Wykopują one przywróconych do życia nieboszczyków z grobów, otaczają ich w pierwszych dniach po zmartwychwstaniu troskliwą opieką lekarską, aby następnie wystawić na licytację. Chętnych na kupno nie brakuje; najczęściej są to członkowie najbliższej rodziny, cieszący się z powrotu do świata żywych zmarłych przed kilkunastu czy też nawet kilkudziesięciu laty krewnych. Kto zaś nie zostanie wykupiony, trafia pod opiekę państwa.
W tym nierzeczywistym świecie jedną z najważniejszych ról odgrywa instytucja o niewinnie brzmiącej nazwie – Ludowa Biblioteka Miejska, którą zarządza tzw. Rada Eradów. I to właśnie na barkach Biblioteki spoczywa zachowanie światowego status quo. Jej funkcjonariusze odpowiedzialni są m.in. za zbieranie i niszczenie książek, które – zgodnie z zasadą cofającego się czasu – powinny w odpowiednim momencie zniknąć z powierzchni Ziemi. A wraz z książkami znikają prądy filozoficzne, teorie naukowe, ideologie. Jednak nie bezpowrotnie, bo przecież kiedyś – jeśli już wcześniej zmarli – powstaną z grobów ci, którzy je stworzyli. Jednym z bardzo wyczekiwanych staronarodzonych jest murzyński przywódca religijny Thomas Peak. Możliwość jego odrodzenia elektryzuje wszystkich, zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Wszyscy będą się starać roztoczyć nad nim opiekę, aby wykorzystać go dla własnych celów. Problem jednak w tym, że nikt nie wie, gdzie Anarcha Peak został pochowany. Nikt, poza Sebastianem Hermesem – właścicielem malutkiego vitarium „Flaszka Hermesa”, który na grób proroka trafił zupełnie przypadkowo, udzielając pomocy innemu staronarodzonemu.
Zdawać by się mogło, że ta właśnie powieść Dicka powinna być na wskroś przesycona treściami religijnymi, teologicznymi. Nic jednak bardziej mylnego. Owszem, autor odnosi się w niej miejscami i do katolicyzmu, i do zdobywających w tamtym okresie znaczną popularność murzyńskich ugrupowań paramilitarno-religijnych (jak np. „czarni muzułmanie”), ale jedynie prześlizguje się po temacie, unikając głębszej analizy filozoficznej. Może nie czuł się jeszcze na siłach do podjęcia takiego dyskursu, a może po prostu miał zupełnie inne założenia i chciał jedynie, posiłkując się kostiumem science fiction, stworzyć atrakcyjną powieść sensacyjną. Bo tym właśnie jest ta książka – czystą sensacją. Przy odrobinie dobrej woli moglibyśmy nawet, odzierając ją z całej fantastycznej otoczki, uznać za typowe political fiction. Bo tak przecież jawi się nam cały wątek walki o odrodzonego Thomasa Peaka, do której przystępują trzy nie przebierające w środkach ugrupowania: funkcjonariusze Biblioteki, tajemniczy syndykat z Włoch (zapewne powiązany z Watykanem) oraz Raymond Roberts, następca Anarcha i przywódca powstałej po jego śmierci Gminy Wolnych Murzynów. W bezpardonową walkę trzech wywiadów wmieszany zostaje oczywiście Sebastian Hermes i to jemu, jak się zdaje, przychodzi zapłacić najwyższą cenę. Scenariusz jak z powieści Colina Forbesa, Roberta Ludluma, czy Toma Clancy’ego – tyle że Dick pisał „Wbrew wskazówkom zegara” w połowie lat sześćdziesiątych…
Niestety, jest to książka bardzo nierówna. Na dodatek – przegadana. Dick, często operujący symbolami, skrótami myślowymi, tym razem przeżywał swoisty słowotok, starał się być – w miarę możliwości – dosadny i realistyczny aż do bólu. To zdecydowanie zakłóciło mu perspektywę spojrzenia i zapewne dlatego nie zdołał wykorzystać potencjału, jaki krył się w pomyśle odwrócenia biegu czasu. A i bohaterowie, jakich stworzył, nie wzbudzają sympatii, czytelnik nie odczuwa większej potrzeby obcowania z nimi. Może poza jednym, policjantem Josephem Tinbane’em, który jednak dość szybko zostaje przez pisarza wyeliminowany. Sebastian Hermes – jeden ze staronarodzonych, którego misją staje się udzielanie pomocy innym zmartwychwstałym – stara się pod wieloma względami dorównać Tinbane’owi, pod jego wpływem przechodzi nawet poważną przemianę wewnętrzną. Tyle że ukazane zostało to przez Dicka w sposób dla niego zaskakująco nieprzekonywający. To co z kolei może zaskakiwać, to portrety kobiet – wszystkie odmalowane w sposób jednoznacznie negatywny i odpychający: począwszy od żony Sebastiana, nieco zdziecinniałej, przysłowiowej „głupiej blondynki”, Lotty Hermes, poprzez jej całkowite zaprzeczenie, córkę dyrektorki Biblioteki, modliszkowatą i bezwzględną Ann McGuire, w końcu – na samej dyrektorce, Mavis McGuire, skończywszy. Dwie pierwsze, jak dowodzi Lawrence Sutin, autor „Bożych inwazji” (biografii pisarza), wzorowane były na dwóch kolejnych, trzeciej i czwartej, żonach Dicka. Jeśli to prawda, można mu – nawet w ponad dwadzieścia lat po jego śmierci – współczuć. Czytając „Wbrew wskazówkom zegara” można odnieść wrażenie, że pisząc tę powieść autor „Ubika” zbyt mocno stał na ziemi, za bardzo ciążyła mu grawitacja i otaczający go świat, by zdołał wznieść się ponad przytłaczające go przyziemne problemy.
