Co by było, gdyby King chciał napisać kontynuację „Lśnienia”? I co by było, gdyby akurat miał w zanadrzu aż kilka średniej jakości pomysłów na powieść? I co by było, gdyby - jak często w swojej twórczości - zasiadł do spisywania opowieści przed zastanowieniem się, jak chce ją zakończyć?
Powstałby „Doktor Sen”.
Co by było, gdyby…
[Stephen King „Doktor Sen” - recenzja]
Co by było, gdyby King chciał napisać kontynuację „Lśnienia”? I co by było, gdyby akurat miał w zanadrzu aż kilka średniej jakości pomysłów na powieść? I co by było, gdyby - jak często w swojej twórczości - zasiadł do spisywania opowieści przed zastanowieniem się, jak chce ją zakończyć?
Powstałby „Doktor Sen”.
Dotychczas King stworzył tylko jedną pełnoprawną kontynuację swojej wcześniejszej powieści. Był to pisany do spółki z Peterem Straubem „Czarny Dom”. Opisywał kilkadziesiąt lat starszego dziecięcego bohatera „Talizmanu”, który musiał stawiać czoła absurdalnym pomysłom spółki pisarzy. Książka gubiła, czy nawet świadomie odrzucała, klimat pierwowzoru i okazała się tworem mało udanym.
Po blubrze zapowiadającym „Doktora Sen” można się było spodziewać powtórzenie schematu. Dorosły już dziecięcy bohater, który wyszedł cało z historii o nawiedzonym hotelu i opętanym ojcu, miał kontynuować przygody jako alkoholik i doktor śmierć w jednym walczący z przemierzającą kamperami Amerykę grupą wiecznych mentalnych wampirów.
Czy rzeczywiście o tym jest najnowsza powieść Kinga? Tak, a nawet więcej. I od razu należy powiedzieć, że powieść mimo mało zachęcającej zapowiedzi czyta się świetnie. Wiadomo, że King potrafi pisać przekonywająco dosłownie o czymkolwiek i łatwo się dać pochłonąć jego narracji. Dzięki temu „Doktor Sen” to szybka, rozrywkowa lektura – wciąga i emocjonuje, a pozornie wydumane pomysły, kupuje się w ślepo. Do czasu.
W trakcie lektury miejscami coś zazgrzyta. Zatrzymanie się w takich momentach i chwila zastanowienia mogą być dla przyjemności z dalszej lektury niebezpieczne. Ujawniają się niestety słabości książki, a „Doktor Sen” ciągnie za sobą cały ciężar wad pisarstwa Kinga.
„Doktor Sen” to kontynuacja „Lśnienia”, ale to dwie różne i napisane przez jakże różne osoby powieści. „Lśnienie” stworzył pełen pomysłów, początkujący i szukający wciąż swego stylu pisarz w szponach uzależnienia. „Doktora Sen” zaś kilkadziesiąt lat starszy światowej sławy autor ponad pięćdziesięciu bestsellerów, który pisać wciąż chce, ale nie bardzo ma o czym. Zniszczony został Hotel Panorama, nie ma już Jacka Torrance’a – nikt chyba nie spodziewał się, że „Doktor Sen” będzie dalszym ciągiem próbującym powtarzać fabularny koncept „Lśnienia”. Owa odmienność obu książek nie jest więc zarzutem. Zasadne jednak może być pytanie, czy w ogóle istnieje jakiś powód, aby „Doktor Sen” był kontynuacją. W powieści pojawiają się duchy z hotelu Panorama, wielokrotnie wspominane są wydarzenia i postaci, odwiedzimy ponownie miejsca z „Lśnienia”, ale nawiązania te mają dla fabuły znaczenie marginalne. Ważniejszy za to jest wpływ, jaki wywarły dawne wydarzenia na teraźniejszego Danny’ego. Pierwszy rozdział rozpoczyna się tuż po zakończeniu „Lśnienia”, a następne wyrywkowo doprowadzają nas aż do czasów współczesnych. Obserwujemy w nich Danny’ego, który ścigany wspomnieniami i demonami (dosłownie) przeszłości nie potrafi uporządkować swojego życia i, powtarzając historię swojego ojca, pogrąża się w alkoholizmie. W początkowej części powieści King poświęca kwestiom nałogów, spotkań i praktyk Anonimowych Alkoholików sporo miejsca, pragnąc podzielić się własnymi bogatymi doświadczeniami. Jak sam wspomina, w „Lśnieniu” pisał o alkoholizmie, aby udowodnić innym i przede wszystkim sobie, że tego problemu nie ma, w „Doktorze Śnie”, jak można się do niego przyznać i z nim żyć.
Drugim elementem, który silnie łączy obie powieści, jest dar samego lśnienia. W „Doktorze Śnie” dowiadujemy się, iż jest to umiejętność dość powszechna i o bardziej złożonej naturze. Wraz z wątkiem Danny’ego równolegle prowadzony jest wątek Abry Stone, u której już w okresie niemowlęctwa jaśnienie przejawia się wyjątkowo silnie. King opisuje próby rodziny poradzenia sobie z problematycznymi umiejętnościami dziewczynki, by w dalszych rozdziałach skupić się na samej kilkunastoletniej Abrze. Ta ni z tego, ni z owego nawiązuje mentalny kontakt z Dannym, by w chwili zagrożenia w końcu doprowadzić do spotkania.
Owym zagrożeniem jest Prawdziwy Węzeł. Grupa swego rodzaju wampirów, która pod przebraniem nieco wsiowych turystów przemierza Amerykę w wielkich kamperach. Aby zapewnić sobie długowieczność, członkowie Węzła muszą żerować na obdarzonych lśnieniem dzieciach. Torturując je, wydobywają z ofiar dodatkowe zapasy pokarmu, który wydobywa się z nich w postaci mgiełki, którą z kolei można przechowywać w specjalnych termosach (!). Każdy z członków grupy dodatkowo obdarzony jest różnymi zdolnościami, jak zdalne namierzanie jaśniejących ofiar, znikanie (wtapianie się w tło), usypianie sugestią i tym podobne sztuczki. Poczynania grupy i próby zlokalizowania Abry to trzeci z prowadzonych równolegle przez Kinga wątków.
Nie można jeszcze zapomnieć o tytule powieści. Tytułowy „doktor Sen” to Danny, który w trakcie tułaczki przez kraj, zatrudnia się w hospicjach i domach opieki, aby wykorzystać nieznany do tej pory aspekt swojego daru lśnienia. Posiada on umiejętność bezbolesnego przeprowadzania umierających osób na tamten świat.
King przyznaje, że proces powstawania każdej swojej powieści czy opowiadania zaczyna się od myśli „co by było, gdyby…”. Jeżeli zawarty w pytaniu pomysł wydaje mu się wystarczająco intrygujący po prostu siada i zaczyna pisać, rozwijając opowieść w trakcie. Czasem, gdy dochodzi do punktu, w którym trzeba odpowiedzieć na zadane na początku pytanie, nie potrafi znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi i manuskrypt ląduje w szufladzie. Gdyby do oceny, co ową satysfakcjonującą odpowiedzią jest a co nie, podchodził bardziej autokrytycznie, prawdopodobnie byłby niszowym autorem kilku dobrych książek, tak jest autorem niezliczonym bestsellerów słynącym z rozczarowujących finałów.
„Doktor Sen” to sztandarowy tego przykład. Mamy pytania, co by było, gdyby dorosły Danny ze „Lśnienia” popadł jak jego ojciec w alkoholizm, i co by było, gdyby ktoś miał umiejętność pomagania ludziom zasnąć po raz ostatni. Co by było, gdyby małe dziecko było obdarzone nadprzyrodzonymi zdolnościami (na to pytanie King odpowiadał już niezliczoną ilość razy). I wreszcie, co by było, gdyby okazało się, że turyści z kamperów, to tak naprawdę mordercy polujący na małe dzieci. King niespiesznie przedstawia i rozwija te pomysły ze znaną sobie lekkością pióra, a każdy z wątków jest na tyle zajmujący, że dwie trzecie powieści pochłonąć można jednym tchem.
Pytaniem, na którym King się wykłada, jest „jaki te wszystkie wątki mają ze sobą związek?”. I zdaje się, że nie ma pojęcia. Próbuje je powiązać nieprzekonywującym chwytem rodem z opery mydlanej i nadrobić brak pomysłów nagłym przeskokiem fabuły w długaśny dwustu stronicowy finał.
Danny wychodzi z alkohlizmu na długo, zanim opowieść zacznie się rozwijać i usuwany jest stopniowo z pola widzenia aż do epilogu. Jego zdolność pomagania umierającym jest dla reszty fabuły bez znaczenia. Nawiązania do „Lśnienia” są tylko wydarzeniami z przeszłości Danny’ego, który… zaraz, no właśnie, właściwie po co aż tyle o Dannym, skoro jest on tylko jednym z pomocników Abry w jej potyczce z Prawdziwym Węzłem. Czy walka Abry z wampirami to nie główny wątek książki? I czy z tym „Lśnieniem”, to aby nie zabieg marketingowy?
Po raz kolejny, to nie King kieruje opowieścią, to opowieść niesie Kinga. Na manowce.
Długi finał wypełniony jest ostatecznym starciem Abry i przyjaciół z Prawdziwym Węzłem, ale sceny akcji są niedorzeczne. Postacie tylko częściowo walczą fizycznie. Przemieszczają się pomiędzy swoimi ciałami (pożyczają je lub współdzielą), tworzą mentalne pułapki, potrafią więzić w umyśle w wyimaginowanych pojemnikach duchy i połykać dusze… King stara się stworzyć pełen fajerwerków finał, tuszując brak pomysłu na przemyślaną powieść, ale wypisuje, co mu akurat przyjdzie do głowy – rzeczywistość bez reguł, pozbawiając czytelnika możliwości oceny, czy to co czyta ma jakikolwiek sens.
Autor odgrażał się, że „Doktorem Snem” spróbuje powrócić do prawdziwego horroru i przerazić czytelników. Niestety i tu poległ. Nawet nie bardzo wiadomo, w których momentach próbuje nas straszyć. Bo chyba nie trzeba mu wytykać i uświadamiać, że nagle wyskakujące straszydła działają co najwyżej w filmach, gdy w zanadrzu ma się orkiestrę symfoniczną.
King nie schodzi poniżej pewnego, mimo wszystko wysokiego, poziomu i zawsze pisze zajmująco. I taki też jest „Doktor Sen”. To nie jest powieść zła. To powieść błaha, na tyle, że rozkładanie jej na części pierwsze jest zwyczajnie stratą czasu i energii. Lepiej dać się porwać narracji, przymknąć oko na niedorzeczne pomysły i cieszyć się sprawnym czytadłem. Takie przyjęcie i ocena powieści powinno być aż wystarczającą rekompensatą dla autora za ilość pracy koncepcyjnej, jaką w nią włożył.

Za dużo spoilerów. God, why? ;)