Na początku wielomiesięcznej podróży człowiek podobno czuje się jak kot, który po raz pierwszy umarł i odkrył, że zostało mu jeszcze osiem żyć. Ale będąc urodzonym pod znakiem ryb, lepiej podróżować z przyjacielem, bo samemu zbyt łatwo popada się w melancholię.
Drugie życie kota
[Nicolas Bouvier „Oswajanie świata” - recenzja]
Na początku wielomiesięcznej podróży człowiek podobno czuje się jak kot, który po raz pierwszy umarł i odkrył, że zostało mu jeszcze osiem żyć. Ale będąc urodzonym pod znakiem ryb, lepiej podróżować z przyjacielem, bo samemu zbyt łatwo popada się w melancholię.
Nicolas Bouvier
‹Oswajanie świata›
Nicolas Bouvier urodził się w Genewie w 1929 roku i większość życia podróżował. Jako szesnastolatek wędrował po powojennej Francji i Włoszech, z braku gotówki sypiając nocami w kościołach, a rok później samodzielnie wyprawił się na koło podbiegunowe. To była jego pierwsza miłość. Drugą była literatura, więc po ukończeniu poświęconych jej studiów postanowił połączyć zainteresowania, wyjeżdżając na długo w nieznane i pisząc „Oswajanie świata”.
Ten klasyk literatury podróżniczej opowiada o wyprawie, jaką między czerwcem 1953 a grudniem 1954 Bouvier odbył razem z przyjacielem, rysownikiem Thierrym Vernetem. Podróż rozpoczęła się w Szwajcarii, prowadziła przez Bałkany i Bliski Wschód, a zakończyła na górskiej przełęczy u bram Indii. Miała w sobie wiele z przygody, bo Bouvier i Vermet całą drogę przejechali starym, dwuosobowym fiatem topolino, dysponując niemal zerową wiedzą o mijanych krajach i minimalnymi oszczędnościami, które szybko się skończyły. Jak wspominał autor, „program był mglisty, ale w podobnych przypadkach najważniejsze to wyjechać”.
Środki do życia próbowali zdobywać na miejscu. W Belgradzie mieszkali w artystycznej komunie, na bałkańskiej prowincji nagrywali nocą muzykę w cygańskich obozach, w Teheranie uczyli francuskiego i urządzali wykłady z filozofii. Miewali też gorsze momenty, omal nie umierając z głodu w Stambule, albo gubiąc się na azjatyckiej pustyni. Ostatecznie jednak przeżyli, wrócili do Europy i – przynajmniej na pewien czas – ukształtowali postrzeganie zjawiska podróży wśród zachodnich czytelników.
Od ich wyprawy minęło ponad pół wieku i przez ten czas wiele się zmieniło. Świat, jaki opisywał Bouvier, w dużej mierze już nie istnieje. Pomijając różnice wynikające z postępu technologicznego, dziś prawdopodobnie nie powędrujemy już tak bezpiecznie nocną porą przez bałkańskie wioski z akordeonem i gitarą na plecach, ani nie przejedziemy swobodnie samochodem przez Afganistan. Mimo to sama natura podróżowania, w takim sensie, jak rozumiał je Bouvier, niekoniecznie musiała się zmienić.
Bo czym właściwie jest podróż? Dla Bouviera nie była zwiedzaniem, lecz sposobem na poznanie siebie w stanie prawdziwym. To znaczy bez tego, co zazwyczaj uważamy w życiu za konieczne, a co w rzeczywistości jest dobrowolne lub przypadkowe. Gdy wyruszamy w długą drogę, której końca nie widać na horyzoncie, znika większość dopełnień naszej osobowości: rodzina, znajomi, praca, domowe obowiązki i nawyki. Wśród tego, co zostanie, musi się kryć prawda o nas samych.
Tak to przynajmniej brzmi w najbardziej prymitywnym zarysie. Próbę ujęcia tego głębiej, precyzyjniej i w dużo ładniejszych słowach stanowi cała książka. Przy okazji jest też literackim przewodnikiem po wielu wschodnich miastach i miasteczkach z połowy XX wieku, czasem pełnym pochwał, czasem krytycznym. Na przykład o stolicy Jugosławii, wówczas akurat przechodzącej gwałtowny rozrost, Bouvier pisał: „Wszystko odbywało się zbyt szybko, by Belgrad mógł zająć się szczegółami, które stanowią o finezji życia miejskiego. Ulice wydawały się raczej zajęte niż zamieszkane; splot zdarzeń, rozmów, spotkań był nieskomplikowany. Żadnych zacisznych ciemnych zaułków, które każde miasto z prawdziwego zdarzenia przeznacza dla miłości lub medytacji”.
Wspomnienia z wyprawy Bouvier spisywał przez sześć lat, następne kilka poprawiał i nawet po wydaniu nadal był niezadowolony, że jego słowa nie oddają tego, co wcześniej siedziało mu w głowie. W Szwajcarii uznano go jednak jednym z najlepiej piszących rodzimych autorów, a „Oswajanie świata” trafiło do kanonu literatury podróżniczej. Później odbył jeszcze wiele wypraw i napisał wiele książek, ale to chyba ta stanowi jego opus vitae.
Nie jest to lekki kawałek literatury. Czasem błyskotliwa, czasem potrafi też być ciężka i trudna. Najlepiej czyta się ją późno w nocy, albo tuż przed świtem, gdy śpią wszyscy dookoła. Wtedy też najlepiej planuje się podróże.
