Zbrodnia na planecie robotów
[Isaac Asimov „Nagie słońce” - recenzja]
„Nagie słońce” ukazało się pierwotnie krótko po znakomitym
„Pozytonowym detektywie” i choć ma pewne wady, w dużej mierze trzyma wysoki poziom poprzedniej powieści Asimova.
Isaac Asimov
‹Nagie słońce›
Isaac Asimov należy do tego grona klasycznych dla fantastyki naukowej pisarzy, którym można zaufać, wierząc, iż opisywane przez niego koncepty są całkowicie przemyślane i spójne. Tak było w pierwszych opowiadaniach o robotach, tak też było w powieści
„Pozytonowy detektyw”. Koncepcje dotyczące rozwoju nauki, futurystyczne wizje cywilizacji, pomysł na pozytonowe mózgi, na bazie których buduje się urządzenia nie mają zbyt wielu luk, a przy tym są opisane w sposób nader przyjazny dla czytelnika: możliwie rzeczowo, krótko i konkretnie.
Pod względem fabularnym „Nagie słońce” jest prostą kontynuacją
„Pozytonowego detektywa”. Tym razem ziemski detektyw Elijah Bayley zostaje jednak wysłany z misją na odległą Solarię, aby wyjaśnić zagadkę śmierci pewnego naukowca, Rikaine`a Delmarre`a. Sprawa jest o tyle dziwna, że na Solarii przestępstwa do tej pory nie były znane, wszelkie patologie bowiem usuwane są za pomocą inżynierii genetycznej już w okresie życia płodowego. A jednak dochodzi do precedensu i jedynym ratunkiem wydaje się przenikliwy umysł Bayleya, który do pomocy dostaje ponownie robota Daneela Olivawa. Ten drugi znów będzie ukrywał swą prawdziwą naturę, udając mieszkańca stolicy Światów Zaziemskich – Autory.
Solaria jest planetą zamieszkałą przez niedużą liczbę Przestrzeńców, czyli potomków dawnych ziemskich osadników oraz przez ogromną liczbę robotów. Tubylcy są bowiem największymi w galaktyce specjalistami od ich produkcji. Solarianie wiodą życie niemal pustelnicze, żyją nie wchodząc sobie nawzajem w drogę. Poszczególne domy oddalone są od siebie o dziesiątki, a może nawet setki kilometrów, a do „spotkań” dochodzi wyłącznie poprzez aparaturę służącą transmisji wizji. W rzeczywistości mieszkańcy planety nie stykają się praktycznie nigdy – pomysł w swej istocie interesujący, ale niestety potwornie trudny do wiarygodnego przedstawienia. Bo przecież ludzie nie spotykający się ze sobą w żadnych okolicznościach, nawet nie zmuszani do rozmowy (robot to nie partner do dyskusji) muszą komunikować się inaczej od nas, używać innych pojęć, w odmienny sposób myśleć. Asimov próbuje oddać te różnice, udaje mu się nieźle, ale można go złapać na potknięciach. Jak wtedy, gdy Bayley rozmawia z miejscowym szefem bezpieczeństwa Gruerem o możliwym przebiegu morderstwa: ten drugi w autorytatywny sposób stwierdza, „że ogarnięta furią kobieta zdolna jest do zdumiewających wyczynów”, sugerując, że Delmarre`a zamordowała jego żona. W jakich jednak okolicznościach Gruer mógł być świadkiem kobiecej czy czyjejkolwiek furii, skoro Solarianie żyją w ogromnym oddaleniu od siebie? Co więcej, zabójstwo naukowca jest pierwszą zbrodnią popełnioną na zasiedlonej trzysta lat wcześniej planecie. Skąd więc wiedza Gruera na temat „narzędzi zbrodni”, „motywów” itp.? Książkowa teoria? Nie wiadomo.
Skutkiem rozproszenia jest oczywiście specyficzna obyczajowość tubylców, dla Bayleya jako przedstawiciela Ziemi zupełnie niezrozumiała. Otóż Solarianie wchodzą tylko w aranżowane związki małżeńskie, a sfera seksualności jest dla nich źródłem niewysłowionego cierpienia. Popęd seksualny został niemal wyrugowany z ich życia, sprowadzony do poziomu niezbędnej, ale wyjątkowo uciążliwej, wręcz obrzydliwej czynności. Nie ma oczywiście mowy o miłości czy uczuciach innych niż jakiś rodzaj przywiązania czy może wzajemnej odpowiedzialności. Małżonkowie żyją i pracują jako byty całkowicie osobne, otoczone wykonującymi za nich wszystkie czynności robotami. Detektyw Bayley z najwyższym trudem zbiera informacje dotyczące prywatności Solarian, mieszkańcy chętnie opowiadają o swojej pracy, ustroju i historii planety, lecz o swej intymności milczą jak zaklęci. Nawet potomstwo otoczone jest potężnym tabu. Dzieci nie rodzą się, lecz już jako zarodki wyciągane są operacyjnie z ciał matek i przenoszone do specjalnej przestrzeni, gdzie poddawane sztucznemu wzrostowi, rozwijają się praktycznie aż do osiągnięcia wieku dorosłego. Po drodze zaś usuwane są z ich ciał wszelkie genetyczne usterki. Dla autochtonów Solaria jest idealnym wcieleniem w życie utopijnych wizji, dla Bayleya – raczej krainą z koszmaru.
Dokąd by się nie udał, Ziemianin napotyka na mur. Raz są to obwarowania związane z tabu dotyczącym potomstwa, innym razem niezrozumiałe dla niego zachowania seksualne, dziwaczne podejście do spraw naukowych (jedyny na Solarii socjolog nie zna żadnych klasycznych dzieł tej nauki, ponieważ sam praktycznie stworzył ją od podstaw i wymyślił dla niej ramy) bądź wrogość niektórych tubylców. Co gorsza powierzchnia planety jest tak inna od jedynej znanej mu przestrzeni, czyli gigantycznych ziemskich miast przypominających mrówcze kopce, że odczuwa nieustanne problemy adaptacyjne. Solaria przeraża go ogromem wolnej przestrzeni, zjawiska nieznanego w metropoliach przykrytych szklanymi kopułami, wskutek czego Bayley co jakiś czas dostaje ataku agorafobii. Z równowagi wyprowadzają go również wszechobecne roboty, których jest na planecie dziesięć tysięcy razy więcej niż ludzi. W prowadzeniu śledztwa pomagają mu jednak doskonały zmysł obserwacji, zdolność do adaptacji do nowych warunków, umiejętność wysnuwania wniosków – to cechy najwybitniejszych literackich detektywów i Bayley na tym polu nie odstaje od nikogo. Trudno go przy tym nie lubić. Asimov nie szczędzi mu trudności na drodze do rozwiązania zagadki, zwodzi go przy pomocy przeróżnych środków, ukazując tym samym potęgę przyzwyczajonego do trudności umysłu Ziemianina na tle zblazowanych Przestrzeńców, żyjących w kompletnie nie stymulującym środowisku.
Charakterystyczna dla całego cyklu o robotach jest hermetyczność poszczególnych scen. Ten zabieg z całą pewnością ułatwił Asimovowi prowadzenie narracji, ale jednocześnie jest jedną z największych słabości serii, ponieważ powoduje wrażenie sztuczności. To oderwanie od czynników zewnętrznych znajduje uzasadnienie w specyficznej kulturze życia na Solarii (w kolejnym tomie – na Aurorze), mimo tego czasem razi, a z całą pewnością jest bardzo przewidywalne. Bayley porusza się po obcej planecie jak pionek w grze planszowej: od jednego punktu do drugiego, wyabstrahowany z otoczenia i zawsze napotykający tylko określone, w jakiś sposób przewidywalne przeszkody.
Czytana zaraz po
„Pozytonowym detektywie” książka może lekko rozczarować, bo powiela sporo schematów z tomu otwierającego historię Bayleya. Znów mamy do czynienia ze zbrodnią na Przestrzeńcu, który zabity został w miejscu odosobnionym. Znów zapewne jakąś rolę odegrały w zbrodni roboty. Znów kobieta wykorzystana zostaje przez autora jako swego rodzaju narzędzie rozpraszające detektywa i podsuwające mu mylne tropy przed nos. Ponownie Daneela Olivawa nikt nie podejrzewa o bycie robotem, co Bayley postanawia w pewnym momencie wykorzystać jako atut. Raz jeszcze Ziemianin musi zmierzyć się z pewnymi wzajemnymi animozjami i różnicami wśród napotykanych ludzi, a ostatecznie uratować całą rasę. Bo nie ulega wątpliwości – sprawa, którą się zajmuje nie jest błaha, lecz zależy od niej przetrwanie wielu światów.
Czasem bardziej nachalnie, czasem mimochodem Asimov przemyca interesujące przemyślenia związane z rozwojem cywilizacyjnym i technologicznym. Solaria może służyć jako sztandarowy przykład utopii w rozumieniu jej mieszkańców – to kraina, z której usunięto na stałe choroby, patologie, zbędne uczucia, przymus pracy, jak również zbrodnię, choć tę ostatnią niestety nie do końca. Można powiedzieć: wzór do naśladowania dla Ziemi i propozycja ścieżki, którą mogliby podążać jej mieszkańcy, przynajmniej pod pewnymi względami. My wprawdzie nie osiągnęliśmy jeszcze poziomu powszechnego szczęścia, wręcz przeciwnie, gdy powiększa się spektrum możliwych wyborów, zwiększa się poziom stresu i niepewności. Za to prawdą jest, że otacza nas coraz większa liczba robotów – tu Asimov trafił w sedno, zauważając, iż proces ten towarzyszy rozwojowi społecznemu. Znów jednak, inaczej niż w powieści, nie powoduje to jednocześnie, iż ludzie mają mniej pracy.
Asimov przewidział niezwykle celnie, choć akurat ta myśl pojawia się na marginesie innych rozważań, jak zgubnie wpłynie rozwój narzędzi komunikacyjnych na częstotliwość i jakość spotkań w rzeczywistości. Solarianom całkowicie wystarcza komunikacja zapośredniczona przez maszyny wizyjne, a spotkanie z innym człowiekiem uważają za coś nie tyle niedorzecznego, co skrajnie perwersyjnego. Bayley z trudem przełamuje to tabu, ale przy tym musi się napatrzeć na najdziwaczniejsze sceny.
Podobnie jak w poprzedniej powieści, tak i tu wyjaśnienie zagadki stanowi rzecz drugorzędną. Po lekturze pamięta się raczej interesującą wizję społeczną, technologiczną, osobowość Bayleya i jego sposoby dociekania do sedna sprawy, rozważania na temat przyszłości robotyki niż kryminalną intrygę. Bo choć interesująca, stanowi raczej tło dla dociekań o naturze ludzi i ich tworów, całych społeczeństw, planet wraz z ich historią itp. Niezależnie od tego, wraz z
„Pozytonowym detektywem” „Nagie słońce” tworzy mocny duet i stanowi jedno z największych pisarskich osiągnięć Asimova.

ciekawa recenzja, Asimov to jeden z moich ulubionych autorów...