Wydane łącznie pierwszych pięć tomów „Kronik Amberu” Zelazny’ego jest pozycją, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. To nie tylko klasyka, ale też rzecz wciąż oryginalna, pokazująca jak wielki potencjał tkwi w fantastyce.
Przeczytaj to jeszcze raz: Muza w bursztynie
[Roger Zelazny „Kroniki Amberu. Tom 1” - recenzja]
Wydane łącznie pierwszych pięć tomów „Kronik Amberu” Zelazny’ego jest pozycją, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. To nie tylko klasyka, ale też rzecz wciąż oryginalna, pokazująca jak wielki potencjał tkwi w fantastyce.
Roger Zelazny
‹Kroniki Amberu. Tom 1›
Takie utwory nie zdarzają się często. Nie można stwierdzić, by regularnie powstawały pod piórem uznanych pisarzy. Wyróżniają się na tle innych, przykuwają uwagę bogactwem wizji, narzucają czytelnikom własne warunki. Ich lektura skłania do refleksji nad naturą pisarskiego natchnienia, każe zastanowić się nad czynnikiem, który sprawił, że w danym tekście widać przebłysk twórczego geniuszu. Pierwszy pięcioksiąg „Kronik Amberu” zalicza się w poczet tego rodzaju dzieł. Zelazny wytyczył nim nowe granice konwencji.
Za największy atut powieści uważam udane połączenie fantastyki opartej na koncepcie z ciekawą intrygą i wyrazistymi bohaterami. Zazwyczaj autorzy tworzący skomplikowane, barwne uniwersa zaludniają je mniej wyrazistymi postaciami a z fabuły czynią pretekst do odsłaniania kolejnych tajemnic wykreowanej rzeczywistości. Z kolei pisarze, którym szczególnie udają się postaci i relacje pomiędzy nimi, niejednokrotnie traktują świat przedstawiony po macoszemu, jako arenę działań protagonistów. Do tej pory wydawało mi się, że wiąże się to z osobowością autora (głównie z tym, jak bardzo jest introwertyczny) oraz jest niejako wymuszone samą strukturą utworów (jeśli dużo miejsca przeznaczyć na opisy miejsc, mało zostanie na dialogi oraz przedstawianie przemyśleń postaci i vice versa), przez co osiągnięcie równowagi jest niemożliwe. W „Kronikach Amberu” Zelazny udowadnia, że może być inaczej. Jest to pierwszy utwór, z jakim się spotkałam, w którym oszałamiający obraz świata nie przyćmiewa postaci, a przy tym całość ani przez chwilę nie nuży.
Niezmiernie podoba mi się pomysł wyjściowy na Amber i Światy-Cienie, kolejne warstwy rzeczywistości, rozpięte pomiędzy dziedziną Oberona a Dworcami Chaosu. Zelazny kreśli swoją wizję z ogromnym rozmachem. Urzekające są zwłaszcza liczne opisy podróży pomiędzy światami, w czasie których przemiany dokonują się stopniowo – kolejne Cienie przechodzą w siebie, przy czym charakter owych krain zależy od ich położenia między ośrodkami porządku i chaosu
1). Autor nie doprecyzowuje szczegółów w rodzaju geografii i topologii swoich rzeczywistości, ale przepych tworzonych przez niego obrazów usuwa wszelkie wątpliwości w cień. Ziemia również jest jedynie dalekim odbiciem Prawdziwego Świata i – co ciekawe – Zelazny’emu udało się ją opisać tak, by faktycznie taka się wydawała czytelnikowi. Jest to tym trudniejsze, że akcja rozpoczyna się w rzeczywistości nam znanej, potem jednak to Amber jawi się jako bardziej „realny” a „nasz” świat bywa dla głównego bohatera tylko przystankiem w podróży. Powieściowe uniwersum ma też swoją mechanikę, którą znają i wykorzystują krewni króla Oberona. Jest ona także przyczynkiem do rozważań filozoficznych, podanych, co warto zaznaczyć, w wyjątkowo przystępnej formie i nie spowalniających akcji.
Jeśli o postaci chodzi, najwięcej dowiadujemy się o Corwinie, lecz reszta jego rodziny w większości również zapada w pamięć. Już na samym początku pisarzowi udaje się niezwykła sztuczka – jego bohater ma amnezję, a jednak w przeciwieństwie do wielu innych protagonistów dotkniętych tą przypadłością ma wyrazisty charakter. Do tego czytelnik może obserwować, jak kolejne doświadczenia zmieniają księcia Amberu. Najpierw jest on zdezorientowanym, ale też zdeterminowanym i bezwzględnym mężczyzną. Potem, gdy odzyskuje pamięć, wychodzi z niego próżny choć nie pozbawiony poczucia honoru paniczyk, przekonany, że tysiącom istot, które za jego przyczyną zginęły, odwdzięczy się w wolnej chwili układając o nich pieśń. Jeszcze później jednak Corwin dojrzewa do odpowiedzialności, budzi się też w nim więcej ludzkich uczuć. Pozostaje przy tym postacią niejednoznaczną, targaną wewnętrznymi sprzecznościami. Ciekawie nakreśleni zostali także niektórzy bracia i siostry księcia oraz król Oberon. Pisząc krótko – odróżniają się od siebie i jest w nich życie
2).
Równie interesująco przedstawia się fabuła. Nareszcie, czytając powieść fantastyczną opartą o dworsko-kryminalne intrygi mam poczucie, że wyszła spod pióra błyskotliwego autora, została starannie przemyślana i skomponowana. Wątki rozgrywek pomiędzy rodzeństwem zaskakują nagłymi zmianami frontów, roszadami i przetasowaniami. Zmieniają się interpretacje, nowe fakty odwracają znany obraz o sto osiemdziesiąt stopni. Na szczególną pochwałę zasługują dialogi i towarzyszące im przemyślenia postaci, roztrząsających nieustannie, co komu mogą powiedzieć, w jakim stopniu zaufać aktualnemu sojusznikowi, które fakty lepiej zachować dla siebie. W pamięć zapadł mi zwłaszcza blef, do jakiego ucieka się nie pamiętający wiele ze swojej przeszłości Corwin, rozmawiając ze swoją siostrą. Do tego, podczas lektury wyczuwa się napięcie między bohaterami prowadzącymi ze sobą nieustanną grę. Zelazny’emu udało się znakomicie oddać uczucia pomiędzy rodzeństwem, żądzę mordu przemieszaną z troską, zawiść i nienawiść połączone z poczuciem solidarności w obliczu zagrożenia z zewnątrz.
Żeby wszystko powyższe mogło ukazać się w pełnej krasie niezbędna była także odpowiednia forma. Styl Zelazny’ego jest przejrzysty, zwięzły i nośny a przy tym bardzo obrazowy. Nie męczy, nie sprawia wrażenia przegadania. Idealnie pasuje do treści. Czuje się także wyraźne autorskie piętno. Jako że osobiście lubię opisy miejsc i zjawisk pogodowych, pozwolę sobie przytoczyć kilka: „Trawa była srebrzysta i połyskująca. Noc przekomarzała się niemrawo ze świtem”, „Cienie pogłębiały się, a ponad konarami drzew rozkwitały gromady gwiazd. Wciągnąłem w płuca potężną porcję nocy (…) Znów byłem sobą i było to przyjemne uczucie”, „Na szczycie obejrzałem się. Dom jakby zmalał w ciemności, stał się cząstką pustki, niby rzucona na pobocze puszka po piwie”, „Słońce rozrzuciło po oceanie krople światła, a potem całym ich wiadrem chlusnęło na niebo”, „Wzgórza coraz wyższe, słońce toczy się w dół, ciągnąc za sobą ciemność…”. A żeby nie pozostawać monotematycznym, na deser kilka innych: „Na ogół za dnia trzymam swoje wspomnienia w bezpiecznym kątku, lecz nocą, czasami, uwalniają się, tańczą w przejściach i szaleją wokół stoiska wyobraźni, raz, dwa, trzy”, „Wciąż przyglądał mi się w skupieniu, a coś wewnątrz mnie szukało słów, które mogłoby przywdziać. Nie znalazło i nago pobiegło w noc”, „Nikt nie kradnie książek oprócz przyjaciół”, „Cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych”.
Warto też zwrócić uwagę na grę literackimi motywami – w pięcioksięgu pojawiają się liczne nawiązania. Mimo to, zarówno świat, jak i fabuła są oryginalne. Czytelnikom, którzy nie mieli jeszcze okazji odwiedzić Amberu szczerze polecam lekturę. Dodam też, że pierwsze pięć tomów zostało zebrane razem nieprzypadkowo – główne wątki znajdują bowiem w nich swoje rozwinięcie i zakończenie, stąd stanowią całość i można czytać je jak jedną powieść dzieloną na części.

1) Bardzo ciekawie prezentuje się zwłaszcza wędrówka Corwina w stronę Dworców Chaosu – w miarę zbliżania się do nich rzeczywistość coraz bardziej się deformuje.
2) Dodam, że w internecie można znaleźć całkiem sporo bardziej lub mniej udanych portretów książąt i księżniczek Amberu.
w skali od 1 do 10 daje 11
Opus magnum (obok Pana Swiatla) Zelaznego. Zeby bylo smieszniej za komuny wydano tylko 2 pierwsze tomy (w wydaniu zbiorczym) i dlugo bylem przekonany ze na tym cykl o Corwinie Krulu sie urywa. Zreszta nie tylko ja - taka praktyka w demoludach byla popularna chyba, bo jakis fan z Rumunii mial identyczne doswiadczenie (to byla epoka przed internetem/schylkowa komuna wiec przeplyw informacji byl znikomy).
PS. Tak samo bylo z Duna - ale tu akurat kolejne czesci mozna sobie swobodnie darowac:-)