Jeszcze do niedawna Jo Nesbø kojarzył się dorosłym czytelnikom z jedną tylko postacią literacką – Harrym Hole. Chcąc jednak uniknąć takiego zaszufladkowania, najpierw przed sześcioma laty opublikował „Łowców głów”, w tym zaś – powieść sensacyjną „Syn”. Problem tylko w tym, że obie książki sprawiają wrażenie, jakby były kolejnymi odcinkami sagi o komisarzu policji z Oslo, w których z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jego samego zabrakło.
Święta wojna w Oslo
[Jo Nesbø „Syn” - recenzja]
Jeszcze do niedawna Jo Nesbø kojarzył się dorosłym czytelnikom z jedną tylko postacią literacką – Harrym Hole. Chcąc jednak uniknąć takiego zaszufladkowania, najpierw przed sześcioma laty opublikował „Łowców głów”, w tym zaś – powieść sensacyjną „Syn”. Problem tylko w tym, że obie książki sprawiają wrażenie, jakby były kolejnymi odcinkami sagi o komisarzu policji z Oslo, w których z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jego samego zabrakło.
Jo Nesbø ma w Polsce od lat grono zaprzysięgłych wielbicieli, którzy na każdą kolejną jego powieść (wyłączamy te dla dzieci o szalonym wynalazcy doktorze Proktorze) czekają z wypiekami na twarzy. A gdy się już ona ukaże, gremialnie udają się do księgarń – tych rzeczywistych i internetowych – by dokonać zakupu i jak najszybciej poznać kolejne perypetie komisarza Harry’ego Hole’a. Ale czy tylko? W 2008 roku, po opublikowaniu siedmiu tomów sagi, norweski autor zdecydował się odpocząć na chwilę od swojej sztandarowej postaci i stworzył „
Łowców głów”; krótko potem wrócił jednak do policjanta z Oslo i wydał trzy następne odsłony serii, by przed paroma miesiącami po raz drugi zaliczyć „skok w bok”. Choć pierwotnie, co w pewnym sensie sugerował także tytuł powieści – i raczej nie był to przypadek, a świadome zagranie pisarza – mogło się wydawać, że „Syn” będzie bezpośrednią kontynuacją ubiegłorocznej „
Policji”. Ale nie jest! Mimo że w warstwie fabularnej i sposobie narracji przypomina cykl o Hole w jeszcze większym stopniu niż „Łowcy głów”.
Miejscem akcji jest Oslo, czemu zresztą trudno się dziwić, bo to w końcu literackie pole bitwy, którego najdrobniejsze nawet elementy Jo Nesbø przyswoił sobie do perfekcji. Trzydziestoletni Sonny Lofthus odsiaduje karę wieloletniego więzienia w znajdującym się w centrum miasta wzorcowym zakładzie o zaostrzonym rygorze zwanym popularnie Państwem. Trafił tu jako osiemnastolatek, będąc już wtedy nałogowym narkomanem. Ojciec Sonny’ego, Ab, był cenionym policjantem, a przynajmniej tak twierdzono do chwili, gdy został znaleziony w swoim domu z kulą w głowie i listem pożegnalnym, w którym przyznawał się do korupcji. To właśnie wtedy świat jego syna, rokującego nadzieje zapaśnika, legł w gruzach. Lofthus junior widział bowiem w ojcu wzór do naśladowania, marzył, by w przyszłości być człowiekiem takim jak on – prawym, uczciwym, strzegącym sprawiedliwości. Dla nastolatka zaczęła się równia pochyła – narkotyki, pierwsze drobne przestępstwa, potem wyrok. Słowem: kompletna beznadzieja. W Państwie Sonny znalazł sobie jednak sposób na przetrwanie. W zamian za stały dopływ środków odurzających, na co zezwalał wicedyrektor zakładu Arild Franck, przyjmował na siebie winę w sprawach popełnianych przez innych. Dostawał więc kolejne kary, ale to i tak nie miało dla niego najmniejszego znaczenia, ponieważ planował pozostać za kratami już na zawsze.
Wszyscy, którzy znali Sonny’ego – zarówno współwięźniowie, jak i strażnicy – są zresztą przekonani, że koniec chłopaka nastąpi szybko. Od samego początku jego pobytu w Państwie można było bowiem odnieść wrażenie, że w sposób bardzo świadomy i systematyczny dąży on do autodestrukcji, że – jak niegdyś jego ojciec – popełnia samobójstwo, tyle że rozłożone w czasie. Arild Franck i współpracujący z nim kapelan więzienny, pastor Per Vollan, szykują się właśnie do „przyszycia” Lofthusowi kolejnej łatki. Tym razem ma wziąć na siebie brutalne morderstwo na żonie znanego i wpływowego armatora, którego dokonał – tak przynajmniej będą przekonywać zebrane przez policję dowody – podczas parogodzinnego pobytu na przepustce. Sonny nie ma nic przeciwko. Tym większym zaskoczeniem jest więc dla wszystkich jego nagła i niespodziewana ucieczka z więzienia. Franck zachodzi w głowę, dlaczego mężczyzna się na to zdecydował. Nie wie wtedy jeszcze o tym, że inny osadzony, skazany za przemyt narkotyków Johannes Halden, umierający na raka płuc, zdradził Sonny’emu swoją najpilniej strzeżoną tajemnicę. Że Ab Lofthus nie był zdrajcą. Że to nie on donosił przez całe lata szefowi półświatka w Oslo, zwanemu Bliźniakiem. Że upozorowano jego samobójczą śmierć, aby kryć prawdziwego mafijnego „kreta” w szeregach policji. A jeżeli tak było naprawdę, pokuta w więziennych murach nie ma sensu. Trzeba się z nich wydostać, aby wyrównać rachunki z tymi, którzy odpowiadają za śmierć Aba.
Jedynie początek powieści w warstwie fabularnej różni się, choć też nie aż tak zasadniczo, od książek poświęconych komisarzowi Hole; od momentu gdy Sonny wydostaje się na wolność, Nesbø wkracza już na swój właściwy tor i serwuje czytelnikom kolejną sensacyjną historię, w której trup ściele się gęsto, a akcja pędzi na złamanie karku. Wykreślając z życiorysu Lofthusa jego przestępczą przeszłość, bez większego problemu można by podarować mu nazwisko Harry’ego i uczynić funkcjonariuszem policji, starającym się rozpracować gangsterski układ zarządzany przez tajemniczego Bliźniaka. Obaj bohaterowie posiadają bowiem dokładnie te same cechy: są ponadprzeciętnie inteligentni, stanowczy w działaniu, nie wahają się użyć broni i mają niezwykłą wręcz umiejętność radzenia sobie w sytuacjach skrajnych, co zapewne wiąże się z ogromną wolą przeżycia (choć zdarzają im się również chwile słabości). Nie pozostają też nieczuli na wdzięki kobiece. Kiedy Sonny wydostaje się na wolność i rozpoczyna swoją świętą wojnę, staje się jednocześnie obiektem nagonki – polują na niego zarówno mafiosi, jak i policja. Tę ostatnią instytucję reprezentują nadkomisarz Simon Kefas (przed laty przyjaciel Aba Lofthusa) i przydzielona mu do pomocy młoda policjantka Kari Adel. Nesbø zresztą bardzo udanie wiąże ze sobą wszystkie wątki opowieści, co pozwala mu raz na jakiś czas popychać akcję znacząco do przodu i zaskakiwać kolejnym jej nagłym zwrotem.
Ale ma też „Syn” kilka zasadniczych wad, w zasadzie tych samych, które dawało się już dostrzec w cyklu o komisarzu Hole. Przede wszystkim jeśli ktoś poznał wcześniejsze powieści Nesbø, dostrzeże bez większych problemów podobny schemat w konstruowaniu fabuły. W efekcie będzie w stanie rozszyfrować kilka zagadek jeszcze przed tym, nim zrobi to autor książki. Nieco irytujące są też wtręty melodramatyczne. Norweg umyślił sobie bowiem, że w Lofthusie obowiązkowo zakocha się piękna panna – i to taka, która nie dość, że ma już narzeczonego, to na dodatek pochodzi on z bardzo majętnej rodziny. Z tego też powodu pisarz bardzo musi się starać, aby przekonać czytelnika, że Marthe Lian naprawdę wybiera narkomana z przestępczą przeszłością, zamiast przystojnego gogusia z wyższych sfer. Wychodzi mu to średnio, aczkolwiek nie można odmówić Nesbø, że ma spore umiejętności w wyciskaniu łez. Gdyby kiedyś zdecydował się napisać klasyczny melodramat, prawdopodobnie wyszedłby z tego zadania obronną ręką. Podsumowując: dla wielbicieli twórczości Norwega „Syn” będzie kapitalną lekturą, udanie wypełniającą czas oczekiwania na kolejny tom opowieści o perypetiach Harry’ego Hole; ci z kolei, którzy za Nesbø nie przepadają, nic nie stracą, jeśli ominą tę książkę szerokim łukiem.

W pierwszym momencie kiedy pojawiła się wiadomość, że nowa książka Jo Nesbo nosi tytuł "Syn" sądziłem, że tym razem głównym bohaterem będzie Oleg a Harry usunie się już zupełnie na bok ;) Po pierwszym zdziwieniu okazało się zresztą, że choć historia niby jest spoza sztandarowego cyklu to styl i cała otoczka opowieści jak najbardziej przypomina opowieści o Harrym Hole ;) Tylko, że o ile Harry mimo wewnętrznych demonów i zewnętrznej coraz bardziej posuwającej się destrukcji swego jestestwa jakimś cudem jest wciąż dość wiarygodną postacią to Sonny dla mnie był kompletnie nie do uwierzenia - superinteligentny, uczuciowy i niebywale sprawny fizycznie ćpun po ponad DWUNASTU latach regularnego ćpania!!? Takie cuda zdarzają się tylko w książkach... Rozumiem, że zemsta jako motywacja ma swoją moc a autor najwyraźniej lubi dodawać swym bohaterom ciemną stronę (jak alkoholizm w przypadku Harrego) ale to już chyba przesada - niezależnie od tego jak błyskotliwy i świetnie się zapowiadający Sonny byłby w punkcie wyjścia w momencie gdy zaczyna się akcja książki raczej pozostałby z tego złotego chłopca wrak człowieka. Co nie znaczy, że książkę źle się czyta bo wszak ogólnie poziom nieprawdopodobieństw jest w powieściach akurat tego autora zawsze spory i jeśli się lubi taki styl dostaje się solidną dawkę ulubionej literackiej potrawy ;)