Bukareszt to miasto o wielu twarzach. Paryż Wołoszczyzny i miasto psów, ulice wypełnione modernistycznymi projektami komunizmu i ruinami domów zburzonych przez kolejne trzęsienia ziemi, fantazja okrutnego dyktatora, krzyk peryferii domagających się uwagi centrum. Miasto-labirynt, w którego pokrętnej historii można się zgubić. Jeśli chcemy to zrobić, to najlepiej z książką Małgorzaty Rejmer pod pachą.
Spacery po Bukareszcie
[Małgorzata Rejmer „Bukareszt. Kurz i krew” - recenzja]
Bukareszt to miasto o wielu twarzach. Paryż Wołoszczyzny i miasto psów, ulice wypełnione modernistycznymi projektami komunizmu i ruinami domów zburzonych przez kolejne trzęsienia ziemi, fantazja okrutnego dyktatora, krzyk peryferii domagających się uwagi centrum. Miasto-labirynt, w którego pokrętnej historii można się zgubić. Jeśli chcemy to zrobić, to najlepiej z książką Małgorzaty Rejmer pod pachą.
Małgorzata Rejmer
‹Bukareszt. Kurz i krew›
Już od pierwszych stron uderza ciepły, pełen uczucia stosunek autorki do Bukaresztu. Te eseje to nie sprawozdanie podróżnika, który opisuje odwiedzone miasto, ale relacja mieszkańca, człowieka stamtąd, który zdarł niejedne podeszwy, spacerując ulicami stolicy. Nie wyczuwa się żadnego dystansu między Rejmer a Rumunią (sic! – zbieżności fonetyczne dziwić mnie będą do końca życia). Ale stosunek autorki do Bukaresztu jest zarazem pełen pokory i dystansu. Całkowita mimikra sprawiłaby, że napisanie zrozumiałych tekstów okazałoby się niemożliwe. Trzeba przerzucić most między dwoma kulturami, dwoma światami, co Małgorzacie Rejmer z pewnością się udało.
A przecież nie jest to zadanie łatwe. Ilość stereotypów dotyczących Rumunów w Polsce jest całkiem spora. Oczywiście, stereotypy same w sobie nie są czymś złym, porządkują świat, nie pozwalają nam utonąć w nadmiarze informacji. Gorzej jednak, gdy zawierają w sobie tylko negatywne wartości i stają się punktem odniesienia dla budowania poczucia swojej „lepszości”. Słowa odzwierciedlają nasz stosunek do świata, a zarazem wpływają na nasz kontakt z drugim człowiekiem. Dobitnie pokazuje to rozdział „Umrę jako kamień”, który autorka poświęciła Claudiu Crulicu. Rumun został oskarżony w Polsce o kradzież portfela. By udowodnić swoją niewinność, podjął strajk głodowy, na skutek którego zmarł kilka miesięcy potem, przypominając „kamień obleczony żółtą skórą”. I choć rozwój zdarzeń, niejasne oskarżenie o złodziejstwo, można zrzucić na karb przypadku, to kontekst narodowy igra w tle, nie pozwala o sobie zapomnieć, nadaje całej sytuacji wymiar dwuznaczności.
Najciekawsza – moim skromnym zdaniem – jest pierwsza część książki, zatytułowana „Komunizm. Złoto i błoto”. Dużo mówi się (w szkole, dyskusjach publicznych) o reżymie Hitlera i Stalina. Rzadko kiedy jednak powracają tematy totalitaryzmów w mniejszych państwach. Dyktatura Nicolae Ceaușescu to temat nie mniej od innych krwawy, zatrważający, o którym najchętniej byśmy nie usłyszeli, ale którego poznanie jest moralnym obowiązkiem. Rejmer pewną ręką kreśli obraz powojennej Rumunii. Oprowadza nas po historii, zabiera do ciemnych pomieszczeń więzienia w Piteşti, gdzie skazanych poddawano okrutnym eksperymentom reedukacji za pomocą tortur. Przyjaciele zabijali przyjaciół, kochankowie stawali do walki; celem tego (nie-)ludzkiego laboratorium było wypreparowanie nowego człowieka. Reedukacja stała się w istocie redukcją, po której następuje edukacja – zgodna, rzecz jasna, z obowiązującymi ideologicznymi standardami.
Reżim Ceaușescu odcisnął piętno na Rumunii, które widać po dziś dzień. Zarówno w architekturze, jak i w mentalności Rumunów. Dyktator zostawił po sobie olbrzymi Dom Ludu, którego postawienie wpisało władcę w szereg projektantów-morderców (jest to tradycja niezwykle bogata, rozciągająca się od faraonów stawiających piramidy na kościach niewolników, aż po Piotra Wielkiego budującego nową stolicę na trupach). Oczywiście i piramidy, i Piotrogród odwiedzamy dziś z zachwytem, nie poświęcając najczęściej choćby sekundy na refleksję o zmarłych budowniczych (etyczny wymiar turystyki domaga się swojego opracowania, ale to temat na osobny artykuł). Nostalgia za władcą jest żywa wśród części Rumunów. Rejmer świetnie przedstawiła psychikę tego narodu – przyzwyczajonego do podległości wobec władzy, dla którego protesty w roku 1989 i skazanie Ceaușescu na śmierć były gwałtem na własnych przyzwyczajeniach.
Turystyka, produkt do cna nowoczesny, opiera się – jak pisał kulturoznawca, Dean MacCannell – na „pseudowydarzeniach” i „inscenizowanej autentyczności”. Hotele na całym świecie wyglądają tak samo, kurorty oferują te same rozrywki. Nawet autochtoni, których obrzędy można obserwować, są aktorami, a ich przedstawienia są wyreżyserowane, zaplanowane, wciągnięte w przemysł kapitalistycznej produkcji usług. Dobry reportaż musi być dziś antyturystyczny. Wymaga od pisarza wyruszenia w nieznane, wyjścia poza sferę bezpieczeństwa, poszukiwania autentyczności, o którą dzisiaj bardzo trudno. Małgorzacie Rejmer taki gest antyturystyczny wyszedł świetnie, czego efektem ta szczera i godna polecenia książka.
