Okładka książki „Jak przestałem kochać design” jest pierwszym z wielu żartów, jakie znajdziemy w jej środku. Ale wbrew pozorom Marcin Wicha pisze o estetyce szalenie poważnie.
Trudna miłość
[Marcin Wicha „Jak przestałem kochać design” - recenzja]
Okładka książki „Jak przestałem kochać design” jest pierwszym z wielu żartów, jakie znajdziemy w jej środku. Ale wbrew pozorom Marcin Wicha pisze o estetyce szalenie poważnie.
Marcin Wicha
‹Jak przestałem kochać design›
To nie jest gruba książka. Raczej przerośnięty esej, złożony z mnóstwa krótkich form z odpowiednim motywem przewodnim. Nie jest to też książka o wzornictwie, a przynajmniej nie w takim sensie, jakiego moglibyśmy się spodziewać. Nie dostaniemy tu encyklopedycznych definicji, Wicha trzyma się z daleka od podręcznikowego tonu. Przeciwnie – w swojej narracji jest niezwykle precyzyjny, przy tym lekki, często dowcipny (również autoironiczny), czasem wysublimowany, obficie czerpiący z literatury czy to cytatem, czy zgrabną parafrazą („Widziałem najlepsze umysły pokolenia obmyślające sposób rozłożenia towarów na stacji benzynowej”).
Co zatem dostajemy, skoro nie podręcznik? Historię osobistą, obejmującą relację z nieżyjącym już ojcem, na kanwie której autor (grafik i publicysta) buduje opowieść szerszą. O Polsce, o Polakach, o naszym postrzeganiu designu, o dobrym smaku (a częściej jego braku), o podejściu do dziedziny… no właśnie, czego? Sztuki? Techniki? Życia? Lektura książki nasuwa odpowiedź, że wszystkiego po trochu. Pokazuje, jak bardzo zanurzeni jesteśmy w skutki pracy designerów, od malutkich blankiecików pocztowych po karty do głosowania, niedawne bohaterki ogólnokrajowej dyskusji. Wicha punktuje błędy popełnione w tej kwestii bezlitośnie: „Widziałem, jak powstają opakowania na chipsy. Obserwowałem, jak powstawał projekt torebki słonych paluszków. Wiem coś o paczkach z gumą do żucia. Dlatego mogę przysiąc, że każdej cebulce, każdemu chrupiącemu plasterkowi bekonu i każdej fali miętowej świeżości poświęca się więcej uwagi, niż wzorowi kart do głosowania.”
W ogóle litości jest w „Jak przestałem…” niewiele. Pasją mówienia i zaangażowaniem w temat Wicha przypomina narrację Thomasa Bernharda, choć porównanie to może wydawać się karkołomne. Obu twórców różnią (i to znacznie) style oraz ton (u Polaka jednak lekki, choc mocno doprawiony goryczą), łączy przekonanie, że mówią o sprawach ważnych, może najważniejszych i mają pewność, że racja jest po ich stronie.
Na dowód tej racji Wicha przytacza wiele przykładów z codziennego życia, własnej pracy zawodowej. Referuje zmagania grafików z prezesami, zarządami czy nawet sekretarkami, ludźmi nierzadko zakorzenionymi jeszcze w kulturze i mentalności PRL-u, nagle stojącymi w obliczu podejmowania decyzji, do jakich podjęcia przygotować nie miał ich kto, mianowicie do wyborów estetycznych. Znacie facebookowy profil Junior Brand Manager, którego autorzy nieustannie wykpiwają absurdy funkcjonowania korporacji? „Jak przestałem…” jest jego książkowym odpowiednikiem, tyle że o designie.
Piszę „książkowym odpowiednikiem” bez specjalnego żalu, choć wydawałoby się, że opowieść o grafice, estetyce, o naszych gustach, powinna być bogato ilustrowana, że najlepsze miejsce znalazłaby być może w formie cyfrowej, z nieograniczonym miejscem na przykłady konkretnych rozwiązań. Ale nie. Autor okazuje się publicystą umiejętnym, nie potrzebuje zabawiać nas pięknymi widoczkami, jeśli może zastąpić je inteligentnym opisem, celną uwagą czy anegdotką. Styl jest wielką siłą książki, bez tego stylu o Wichowym dziełku szybko byśmy zapomnieli, a tak jest szansa, że coś nam w głowach zostanie i czasem sami, widząc karykaturalny przykład złego designu w praktyce, zastanowimy się i pomyślimy: oho, coś tu jest nie tak!
Pozostaje jeszcze pytanie, czy „coś nie tak” jest również z „Jak przestałem…."? Autor, jak już wspomniałem, poszedł dość szeroko i w ramach opowieści o designie zaproponował również opowieść o współczesności. I tu można by w zasadzie uczynić mu zarzut z niejakiej powierzchowności, powtarzalności w opisie tejże. Można by, ale się nie uczyni, bo Wichę usprawiedliwiają i przyjęta forma, i jednak pokazanie nienowych tez z punktu widzenia człowieka ogarniętego manią dobrego designu. Być może czasami skrzywimy się na jakiś rzucony greps, w innym miejscu powiemy: za prosto. Ale taki już urok eseju złożonego z wielu felietonów, co nie znaczy, że większość z nich nie jest lekturą mądrą, pouczającą, proponującą czytelnikowi namysł nad właściwie całym jego otoczeniem. Tym obecnym, przeszłym, jak również tym, które dopiero stanie się częścią jego doświadczenia. W związku z tą książką miałbym właściwie tylko jedno życzenie: by stała się lekturą obowiązkową dla wszystkich, którzy decydują o jakiejkolwiek ingerencji w naszą przestrzeń.

Mam podobne odczucie, że momentami autor poszedł zbyt daleko, ogarnia bardzo szerokie zagadnienia i skutkuje to wrażeniem pobieżności - a trochę przecież sam jest przeciwko temu... Jednak również zgodzę się, że forma usprawiedliwia Wichę. Jeśli miałbyś ochotę, zapraszam Cię do sprawdzenia, jak ja patrzę na tę książkę: http://www.morizon.pl/blog/jak-przestalem-kochac-design-czyli-rzecz-o-projektowaniu/
Może trochę popolemizujemy ;)