Charlotte Brontë pozostawiła zaledwie kilka rozdziałów rozpoczętej powieści „Ashworth”. Po 175 latach polska pisarka podjęła się jej dokończenia. Pomysł na „Chcę wszystko” jest wart zauważenia i docenienia, ale jego realizacja może rozczarować, zwłaszcza miłośników prozy sióstr Brontë.
Pomysł to nie wszystko
[Charlotte Brontë, Dorota Combrzyńska-Nogala „Chcę wszystko” - recenzja]
Charlotte Brontë pozostawiła zaledwie kilka rozdziałów rozpoczętej powieści „Ashworth”. Po 175 latach polska pisarka podjęła się jej dokończenia. Pomysł na „Chcę wszystko” jest wart zauważenia i docenienia, ale jego realizacja może rozczarować, zwłaszcza miłośników prozy sióstr Brontë.
Charlotte Brontë, Dorota Combrzyńska-Nogala
‹Chcę wszystko›
Oryginalne „Ashworth” pochodzi z 1840 roku, a więc z czasów, zanim Charlotte Brontë opublikowała swoje słynne powieści. Zalążek „Chcę wszystko” to zaledwie cztery rozdziały, ale znajdujemy tu stosunkowo dużo informacji na temat tytułowej postaci, Aleksandra Ashwortha, hulaki i kobieciarza, który z czasem roztrwonił rodzinny majątek. Z pewnością można doszukiwać się tu podobieństw do brata pisarki Branwella, alkoholika, awanturnika i nałogowego hazardzisty. Z jego powodu rodzina Brontë przez szereg lat doświadczała wielu kłopotów i przykrości.
Dziwny i nieobliczalny pan Ashworth miał żonę i dzieci, ale nie przywiązywał wielkiej wagi do życia rodzinnego. Żona szybko zmarła, udręczona brakiem uczuć i wsparcia męża. Troje dzieci, dwóch starszych synów i córkę Mary pozostawiono samym sobie. Po śmierci babki synowie stracili finansowe zabezpieczenie. Ojciec niespecjalnie interesował się ich losem. Mary krótko przed swoimi szesnastymi urodzinami skończyła edukację na pensji dla panien. Nie ma kontaktu ze starszymi braćmi, ale to zmieni się w dalszej części książki. Współczesna autorka jest także bardziej łaskawa dla pana Ashwortha, pozwalając mu się jako tako ustatkować.
Charlotte Brontë zdążyła jeszcze odmalować pełne staroświeckiego uroku sceny na pensji, gdzie panuje okołoegzaminacyjna gorączka i wielki rozgardiasz, bo uczennice rozjeżdżają się do domu na ferie Bożego Narodzenia. Oprócz Mary poznajemy wyniosłą i zarozumiałą Amelię De Capell, wywodzącą się z rodziny mieszkającej po sąsiedzku z panem Ashworthem. Pochylamy się też nad losem sieroty z ubogiej rodziny, która swoją pracą zarabia na edukację na pensji – Ellen (tak miała na imię bliska przyjaciółka Charlotte Brontë). Sympatyczny jest rozdział toczący się w salonie De Capellów. Tu na scenę wkracza Artur Ripley West, do którego wzdycha niejedna panna w okolicy, pojawia się także kuzynka Amelii, Marian.
Później już pióro przechodzi do ręki Doroty Combrzyńskiej-Nogali – i ta różnica staje się od razu mocno zauważalna. Klimat powieści sióstr Brontë szybko ulatuje. Już w pierwszym dopisanym rozdziale panuje nieznośny hałas: rozbija się wazon, a bohaterki rozmawiają podniesionymi głosami, słychać wyzwiska („suka”). To nastrój całkowicie obcy powieściom z tamtej epoki, akcja była w nich raczej statyczna, rozgrywała się w dużej mierze we wnętrzach bohaterów, na ogół zresztą bogatych i świetnie zarysowanych pod względem literackim. Nie o wszystkim pisano dosłownie, co nie znaczy, ze nie oddawano głębi i skali emocji, ale mocne, dosadne słowa nie padały wtedy na pewno.
Można oczywiście uznać, że w ten sposób współczesna autorka próbuje wnieść nieco życia do wiktoriańskiego świata, przegonić z niego nudę i zaabsorbować czytelnika wartkim przebiegiem akcji. Ten współcześnie dopisany dalszy ciąg mógłby się jednak lepiej rozpoczynać. Szkoda ogrywać dwa razy ten sam schemat: Ellen dwukrotnie zostaje oskarżona o kradzież (książek oraz medalika) przez nauczycielkę madame Clotilde i za każdym razem zostaje „wybawiona” z tych oskarżeń przez dyrektorkę pensji. W późniejszej części książki niektóre miłosne sceny między Mary a Arturem też mogłyby mniej przypominać szablony wczesnych powieści Nory Roberts.
Dorota Combrzyńska-Nogala stawia bardziej na akcję i rozrywkę aniżeli na niespieszny rozwój wydarzeń, bliższy atmosferze oryginalnych wiktoriańskich powieści. Szkoda, bo wiele naprawdę nieźle napisanych scen tutaj „nie wybrzmiewa”, na jednym oddechu pędzimy dalej i za chwilę czytamy już o czymś innym. Książka chwilami sprawia wrażenie powierzchownej, zbyt pospiesznej i skrótowej. Można było chyba uczynić ją trochę obszerniejszą i bardziej wielowymiarową. Czytelnicy, którzy już sięgnęli po „Chcę wszystko”, z całą pewnością nie baliby się dłuższych opisów, wolniejszej narracji, czy też śmielszego nawiązywania do realiów dawnej epoki. Dynamiczne sceny są bez wątpienia zaletą, ale trzeba też uważać, by tempo nie było za szybkie, a między nimi musi też być czas na rozluźnienie i spadek napięcia. Zastanawia też, że uczucie miłości to dla bohaterek bardziej doznanie fizjologiczne (w dawnych czasach jakiekolwiek aluzje na piśmie były nie do pomyślenia!) aniżeli burza emocji.
Nie da się zaprzeczyć, że książce nie brak zalet. Gdyby odjąć początek skreślony ręką wiktoriańskiej pisarki, „Chcę wszystko” byłoby po prostu sprawnie napisaną, jedną z wielu powieści obyczajowo-przygodowych, których akcja rozgrywa się w dziewiętnastowiecznej Anglii. Rezolutne i zaradne Mary, Ellen oraz Marian przeżywają różne sytuacje, a los nie zawsze jest dla nich łaskawy, godne podziwu jest to, że potrafią wyjść cało z wielu opresji, same zadbać o swoje utrzymanie. Choć ich spokojna egzystencja jest stale w niebezpieczeństwie, „utrzymują się na powierzchni” dzięki swojej inteligencji, prawości i – tak, to też! – pomyślnych uśmiechów fortuny. Niestety, nie dla całej trójki zakończenie będzie szczęśliwe. Spory udział w rozwoju akcji mają przypadkowe spotkania bohaterów w różnych okolicznościach (cóż robiliby pisarze bez tego zabiegu literackiego?). Są sceny salonowe, bale, przejażdżki powozami, tajemnicze domy i zawiłe rodzinne historie. Dużą zaletą są nawiązania do niełatwej sytuacji kobiet w ówczesnych czasach – te tematy pojawiały się w powieściach wszystkich trzech sióstr.
Szkoda jednak, że polska autorka nie podążyła śmielej ich śladami. Charlotte Brontë w ostatnim jeszcze rozdziale „Ashworth” sportretowała na przykład samą siebie pod postacią Marian: „na pierwszy rzut oka można ją było wziąć za dziewczynkę, tak była mała i drobna”. Rzeczywiście, Charlotte Brontë tak wyglądała, czego nie omieszkała tu uwiecznić, a to zdradza, że musiała mieć dystans do swojej osoby. I takich właśnie „smaczków” najbardziej brakuje mi (jako miłośniczce twórczości sióstr Brontë) w napisanych współcześnie rozdziałach książki, którą przecież musimy traktować jako swoisty literacki hołd złożony twórczości Charlotte Brontë. Ciąg dalszy mógłby się skrzyć od detali, aluzji nawiązujących do prawdziwego życia autorki „Jane Eyre”.
„Chcę wszystko” daje się przeczytać, i to z przyjemnością. Jednak skoro już nawiązuje się do czegoś, co zostało napisane wcześniej, to oryginał powinien być w tej kontynuacji bardziej obecny. Nie wystarczy tylko przenieść do nowej części pierwotnych bohaterów. „Chcę wszystko” sprawia wrażenie trochę za bardzo oderwanej od „Ashworth”. Co nie zmienia faktu, że książka Doroty Combrzyńskiej-Nogali to godna zauważenia i docenienia próba rozwinięcia zaczątku dzieła literackiego i „dobudowania” go do końca.
