„Szybciej” Jamesa Gleicka to zbiór felietonów dotyczących upływu czasu. Autor nie kusi się o głębsze analizy tego zjawiska – i słusznie, bowiem problem jest potężny, skomplikowany i rozległy – miast tego bardziej skupia się na zauważalnych aspektach sprawy. Na poczuciu trwania jednostek czasu, na zmianie wykorzystania statusu czasu, na metamorfozach pojęć „szybciej”, „wolniej”. Felietony dotyczą różnych dziedzin życia – telewizji, reklamy, giełdy, przemysłu, kultury. Pisane są jasnym, potocznym, czasem ironicznym językiem.
Refleksje o odczuwaniu czasu
[James Gleick „Szybciej” - recenzja]
„Szybciej” Jamesa Gleicka to zbiór felietonów dotyczących upływu czasu. Autor nie kusi się o głębsze analizy tego zjawiska – i słusznie, bowiem problem jest potężny, skomplikowany i rozległy – miast tego bardziej skupia się na zauważalnych aspektach sprawy. Na poczuciu trwania jednostek czasu, na zmianie wykorzystania statusu czasu, na metamorfozach pojęć „szybciej”, „wolniej”. Felietony dotyczą różnych dziedzin życia – telewizji, reklamy, giełdy, przemysłu, kultury. Pisane są jasnym, potocznym, czasem ironicznym językiem.
Czym jest czas? Znane jest powiedzenie św. Tomasza z Akwinu, który zagadnięty o naturę czasu, miał odrzec: „Wiedziałem czym jest czas, dopóki mnie o to nie zapytano…”. Czas umyka oglądowi – jest raczej ulotną refleksją, niemającą większego znaczenia w kontekście nieskończoności trwania dzieł Bożych. Czymże zresztą miałby być czas, przy takich pojęciach jak np. scholastyczna transsubstancja, cofających każdego wiernego o setki lat w czasie, pozwalając mu spożywać rzeczywiste ciało Zbawiciela… Dziś Akwinita, zapytany o to samo, rzekłby zapewne: „Czas? Ależ ja nie mam czasu…”. Wraz z XIX-wieczną rewolucją przemysłową (pomysłami Taylora i Forda dotyczącymi optymalizacji produkcji) metafora czasu jako wartości samej w sobie zaczęła się zmieniać, przenikać do świata kultury. Skwantowane, abstrakcyjne cząstki czasu uzyskały samodzielne, konkretne życie.
Gleick rozważa wiele przykładów, często pomysłowych i ukrytych przed niewprawnym okiem. Analizuje sposoby pracy kamer w filmach, działania giełdy, konieczność posiadania telefonu komórkowego, konta e-mail, czas pracy, długość aktywności seksualnej, rynek poradników przeróżnych. Sięga do historii, podając wiele interesujących przypadków: zmienność czasu trwania sekundy, powszechne, choć fałszywe, twierdzenie o wykorzystywaniu 10% możliwości mózgu przez człowieka, fałszywy mit o niecierpliwym typie osobowości „A”. Nie jest to wykład do końca uporządkowany; jest troszkę chaotyczny, czasem płytki, lecz zawsze ciekawy i inspirujący. Gleick podróżuje po mglistych meandrach opowieści kulturowej, zawsze trudnej, z co najmniej jednego powodu: otóż chcąc czy nie chcąc człowiek jest zanurzony w danej kulturze, posługuje się jej językiem i pojęciami. Nie da się stanąć z boku świata i zacząć go analizować z zewnątrz. Zostaje żmudne badanie od wewnątrz, a te musi opierać się na osobistych przemyśleniach, uwikłanych w język problemu – czy nawet przezeń wytworzone – który próbuje się analizować. „Szybciej” Gleicka jest taką właśnie podróżą.
Dlaczego szybkość sama w sobie stała się dobrem, czymś pożądanym? Dobra wiadomość, to szybka wiadomość – ponieważ w danej jednostce czasu przekazano więcej informacji. Gleick pokazuje ten trend na przykładach reklamy i informacji. Faktycznie, filmy reklamowe sprzed 10 czy 20 lat wyglądają jak obrazy zastygłe w bursztynie. Są powolne. Tak samo ma się sprawa z wiadomościami. Ktoś pamięta szok, jaki w Polsce wywołały pierwsze emisje 15 minutowego Teleekspressu? Wiadomości w 15 minut… Szaleńcze tempo. Dziś mamy wiadomości 1 minutowe i 15 sekundowe, mieszczące się w przerwach reklamowych (np. „Flash”), a ich istnienie jest przyjmowane bez szczególnego zdziwienia. Gleick próbuje odnaleźć korzenie myślenia „szybciej = lepiej”. Być może metafora wartości szybkiej informacji przeniknęła ze świata komputerów, gdzie szybszy procesor umożliwia szybsze wykonanie obliczeń (nie jest to do końca prawda, gdyż megaherce nie przeliczają się liniowo na wydajność komputerów). Być może wartość owa przedostała się z hal produkcyjnych, gdzie czas oznacza dosłownie pieniądz. Takich śladów jest tak wiele, że Gleick zauważa je, opisuje, lecz nie wnika głębiej.
Kultura jest tworem niesamowicie skomplikowanym – w niej przenika się nieskończenie wiele trendów i prądów. Czasem bardzo głębokich, a czasem wydawałoby się zupełnie prostych i banalnych. Gleick przywołuje przykład zegarka na rękę. Pierwotnie sam pomysł noszenia zegarka na ręku był uważany za absurdalny. Nie wyobrażano sobie, iż można nosić coś tak mechanicznie skomplikowanego i to na nadgarstku – miejscu będącym w ciągłym ruchu i narażonym na wszelkie urazy. A jednak stało się inaczej. Ten niepozorny przyrząd zmienił świat. Jak? Dlaczego? Za sprawą metafory dokładności, skwantowanego świata czasu. Mogąc podzielić dzień na godziny, godziny na minuty, minuty na sekundy, sekundy na dziesiątki sekund a te na setne części sekundy zyskaliśmy władzę na czasem. Władza oznacza panowanie – zatem mogliśmy nagle zacząć wymagać od świata dokładności i wydajności. Krótkie wiadomości, dokładne loty samolotów – czas zaplanowany oznacza czas niezmarnowany, a więc zaoszczędzony.
Gleick doskonale tropi paradoksy wynikające z presji czasu. A dokładniej, z procesu władania nim. Skoro władamy czasem – w sensie panowania nad nim – oczekujemy wydajności wynikającej z racjonalnego planowania. Zatem chyba naturalne jest, iż muszą istnieć sposoby . Gleick przytacza przykłady przeróżnych poradników radzących jak oszczędzać czas, badań przemysłowych (jak choćby dotyczących zachowaniach ludzi w windach) wreszcie badań naukowych z dziedziny psychologii (szukających skorelowanych z pośpiechem typów ludzkich). Są to dziedziny, w których całkiem poważnie podchodzi się do zagadnień zaoszczędzania czasu, traktując je jako czynność oczywistą – chociaż wcale taką nie są. Gleick uświadamia nam jedną rzecz: aby takie myślenie było w ogóle możliwie, konieczne jest najpierw zmaterializowanie czasu jako czegoś dostępnego swobodnej manipulacji. Jest to proces charakterystyczny dla naszej cywilizacji. Antropologowie kultury znają światy, gdzie podział czasu przebiega zupełnie inaczej. U Indian Hopi na przykład w ogóle nie było podziału na przeszłość-teraźniejszość-przyszłość. Gleick pisze o plemionach afrykańskich, u których to, co nasza cywilizacja nazwałaby bezczynnością, jest produktywnym spożytkowywaniem czasu. W naszym kręgu kulturowym czas zdołał się usamodzielnić, zyskał osobne, niezależne od nas życie. Oto jeszcze jeden paradoks – pragnienie władzy nad czasem uczyniło nas jego niewolnikami.
Innym przykładem małej-wielkiej rzeczy, która była w stanie zmienić świat, jest pilot od TV. Początkowo, podobnie jak zegarek na rękę, rzecz ignorowana, rzecz, której nie wróżono wielkiej przyszłości. Ot, takie małe coś do wygodnego wyłączania odbiornika. Gleick widzi jednak w pilocie coś o wiele większego – narzędzie potężnej władzy i źródło podstępnej metafory szybkości. Jeżeli widz tak prędko może zmienić kanał, to cóż jest w stanie go przy nim utrzymać? A jeżeli nic, to jak najszybciej przekazać pożądane treści w owym ułamku chwili jego uwagi? Kompresja czasu, tekstu, wizji na antenie TV wydaje się być dzieckiem pilota. Postawił on wszystkich pod potężną presją badań naukowych – statystyczny widz tyle a tyle sekund spędza oglądając jeden kanał – a więc masz tyle a tyle sekund, aby zawładnąć jego uwagą. Tak oto, zdaniem Gleicka, narodziła się kolejna metafora szybkości, podlana z jednej strony psychologią niecierpliwości widza, a z drugiej statystyką badań. Autor zatrzymuje się na samej szybkości przekazu pomnożonej przez setki kanałów TV. Oczywiście, można pójść dalej, zapytać się, co się właściwie dzieje z wizją świata podzieloną na milisekundowe urywki treści rozdartej na setki stacji TV, można pójść śladami Baudrillarda, który bada kulturę całkowicie zanurzoną w fantomatycznej magii TV, kreującej fraktalne światy disneylandów. Jeżeli jednak są to dalsze schody ku piekłu ciekawości, Gleick jest stopniem pierwszym.
Dlaczego czas, szybkość ma wartość samą w sobie? Dlaczego szybkie wiadomości to dobre wiadomości? Dlaczego szybkość stała są synonimem pozytywnym a powolność tak źle się kojarzy? Gleick nie formuje tego wniosku jasno, ale zdaje się zauważać fakt, iż jest to refleksja porównawcza, sumująca dwa czasy – czas z przeszłości z jego względną powolnością, i czas teraźniejszy z jego szybkością. Bez porównania samo pojęcie szybkości zanika. Wydobywa je dopiero refleksja. Być może tutaj tkwi częściowa odpowiedź na tak postawione pytania. Wartości kulturowe są przyjmowane jako oczywiste w procesie socjalizacji. Wychowanie w świecie z zegarkami na ręku mówi: mamy czas pod kontrolą. Wychowanie w świecie z wiadomościami przekazywanymi w ciągu 15 sekund mówi: szybkość jest dobra. Wychowanie w świecie szybkich reklam, szybkości Internetu, kultu megaherców procesorów zdaje się niewidocznie skłaniać ku powszechnej metaforze szybkości jako czegoś obiektywnie lepszego niż nie szybkość. Więcej danych w kwancie czasu, to lepiej – i większa część świata zdaje się to potwierdzać, od reklam do świata komputerów. A że mało kto właściwie dokonuje wysiłku akulturacji, starając się zdystansować od świata metafor, obrazów, znaczeń, wartości wpojonych w dzieciństwie, efekt jest gotowy – metafory szybkości zbrązowiały, zastygły w spiżu i stały się powszechnie oczywiste.
Ton refleksji Gleicka nie brzmi w zasadzie katastroficznie. Sam fakt zauważenia kultu szybkości jest znamienny – ponieważ mówi o zdobytym dystansie. Autor podaje kilka szalenie ważnych przykładów nurtów kulturowych stających na przekór pewnym trendom. Mam na myśli nie tyle popularne w Ameryce ruchy „slow” – jak na przykład slow food – co twórcze wykorzystywanie kultu szybkości w kinie, telewizji, teledyskach. Gleick omawia dwa przykłady: MTV nadającej stare klipy uzupełnione o komiksowe dymki oraz słynny serial „Mystery Science Theater 3000” prezentujący stare filmy, złośliwie i inteligentnie komentowane pod kątem współczesnej, szybkiej sztuki filmowej. Takie działanie ułatwia refleksję nad całym zjawiskiem. Umożliwia zauważenie go i zdystansowanie się od niego. Taką rolę, jak sądzę, spełnia też książka pisarza starająca się przekonać nas do pewnej wizji roli czasu w współczesnej kulturze. Przekonać do refleksji.
„Szybciej” Jamesa Gleicka jest dobrą, interesującą lekturą. Stanowi wprowadzenie do tematu podróży po kulturze, bardziej stawiając pytania, niż próbując na nie odpowiedzieć. To właśnie dlatego wydaje się ciekawa. Nie są to głębokie, błyskotliwie, perswazyjne analizy godne Rolanda Barthesa. Gleick nie jest filozofem, nie ma zacięcia do tworzenia szerszych wizji, nie zakotwicza swoich tekstów w innych rozważaniach kulturoznawczych. Być może dlatego, że są one w większej części domeną europejskich dociekań, dla których społeczeństwo amerykańskie stanowi jeden wielki smakowity poligon myślowy. Pisarz jest niejako w środku oka cyklonu i z tego powodu, jak sądzę, bardziej interesuje go dziś i teraz, wraz z subtelnymi zmianami zachowań wynikającymi z równie subtelnych zmian dokonujących się przez lata. Maluje pewien obraz, nie badając składu farb, nie bawiąc się w analizę pędzli. Zadaje pytania, podróżując po przeróżnych problemach i dziedzinach życia współczesnego, zapraszając tym samym do podróży po własnym – Czytelnika – widzeniu świata. Daje narzędzie do refleksji, odpowiedzi zostawiając naszemu własnemu osądowi.
Polski czytelnik zapewne wyciągnie smutniejsze wnioski, niż amerykański. Gleick pisał swoją książkę w roku 1999. Polska w roku 2004, w porównaniu z Ameryką, zdaje się tkwić głęboko w latach 60. XX wieku. Czytanie o walce z biurokracją, czy szukaniu sposobów oszczędzania czasu w urzędach, brzmią w naszych warunkach jak fantastyka. Podobnie jak rozważania na temat szybkości komunikacji… Gdzież tutaj umieścić nasze PKP…? Są i inne sprawy. Telewizja polska, bodajże TV4, puściła jeden czy dwa odcinki wspomnianego już serialu „Mystery Science Theater 3000” o jakiejś dziwnej porze. Potem serial znikł. Polski widz miał więc średnią szansę zobaczyć jak bardzo zmieniło się operowanie czasem w filmie. Widać „Mystery…” potraktowano jak jeszcze jeden głupi sitcom o tematyce fantastycznej (występowały tam dwa roboty). To smutne, ponieważ wielką zaletą współczesnej kultury, czy może nawet główną osią, jest jej samodystans, samoświadomość, samokrytyka i samoironia. Każdy może inaczej patrzeć na świat, a każde spojrzenie jest równorzędne (poza zakresem ekstremum niosącym krzywdę innym). Polskie media są zaskakująco jednostronne i daleko im do 500 kanałowego szaleństwa Ameryki. Może to sprawiać wrażenie, że nas problematyka książki „Szybciej” nie dotyczy. Nic bardziej mylnego… Tyle, że u nas szybkość lepiej się maskuje, pozostając w cieniu, traktowana jako banał czy oczywistość. Nie mamy 500 kanałów w TV, czas wolno płynie w naszych urzędach, cóż zatem nas goni? A przecież Gleick ma szanse tropić metafory szybkości, ponieważ, po pierwsze ma dostęp do materiałów z przeszłości, a po drugie ma przekrój dostępnych stylów życia. Bez różnicy nie istnieje refleksja, a tylko zwykła, twarda konieczność oczywistości.
„Szybciej” jest książką starannie wydaną, posiada optymistycznie żółtą, półsztywną okładkę i liczy sobie 288 stron. Cennym dodatkiem jest bogata bibliografia, pozwalająca odbyć Czytelnikowi samodzielną podróż po rozważaniach o czasie (tyle, że większość cytowanych materiałów źródłowych jest oczywiście w języku angielskim). Książkę przetłumaczono starannie, choć czasem wychodzi gdzieniegdzie brak konsultanta technicznego – wiele pojęć np. informatycznych nie jest tłumaczonych, mimo iż mają już swoje uznane polskie odpowiedniki (jak „boot”). Tłumacz zadecydował się zostawić oryginalne angielskie słownictwo, co jest lepsze niż zły przekład, jednak niepotrzebnie komplikuje całość („process boot” systemu Windows95 to po prostu proces uruchamiania się systemu).
„Szybciej” Jamesa Gleicka jest ciekawą, wartą polecenia pozycją dla osób zainteresowanych nie tylko kulturoznawstwem.
