Wystarczył jeden rzut oka na listę z propozycjami tytułów do recenzji i wiedziałem już, że „Dziecko Odyna” autorstwa Siri Pettersen będzie moim wyborem. O książce słyszałem wcześniej, raz nawet w porównaniu z „Pieśnią Lodu i Ognia” George’a R. R. Martina, którą to serię bardzo lubię. Przed lekturą miałem jedynie nadzieję, że mam przed sobą dobrą książkę. Na szczęście dostałem coś więcej.
Bartłomiej Słomiński
Dziewczyna z innej doniczki
[Siri Pettersen „Dziecko Odyna” - recenzja]
Wystarczył jeden rzut oka na listę z propozycjami tytułów do recenzji i wiedziałem już, że „Dziecko Odyna” autorstwa Siri Pettersen będzie moim wyborem. O książce słyszałem wcześniej, raz nawet w porównaniu z „Pieśnią Lodu i Ognia” George’a R. R. Martina, którą to serię bardzo lubię. Przed lekturą miałem jedynie nadzieję, że mam przed sobą dobrą książkę. Na szczęście dostałem coś więcej.
Siri Pettersen
‹Dziecko Odyna›
Siri Pettersen to norweska autorka, której dorobek literacki na daną chwilę może się wydawać skromny. Siri może się poszczycić dwoma książkami, z kolejną pozycją zbliżającą się wielkimi krokami. Jak to zwykle bywa w życiu, jakość jest ważniejsza od ilości i pierwsze dzieło autorki, „Dziecko Odyna”, nie zaginęło w gąszczu setek innych powieści. Debiut norweskiej autorki był na tyle mocny, że już pierwszy sukces zapewnił jej wiernych fanów, popularność w kraju i złotą kartę wstępu do elitarnego klubu pisarzy, którym udało się zaistnieć. Nie trzeba było długo czekać na tłumaczenia na inne języki. Nie obeszło się bez kilku nagród dla debiutujących autorów. A potem? Potem poszło już z górki.
„Dziecko Odyna” to powieść fantastyczna w klimatach skandynawskich, z młodą dziewczyną w roli głównej i konfliktem mogącym zaważyć na losach świata w tle. Gdybym miał napisać w kilku słowach, o czym jest ta książka, powiedziałbym, że o odmieńcach. Dziwakach. Ludziach, których nie da się wrzucić w proste schematy. Bohaterka powieści, rudowłosa Hirka, jest wszystkimi tymi rzeczami naraz. Jej grzechem pierworodnym jest bycie człowiekiem w świecie zamieszkałym przez Ætlingów. Są to istoty bardzo podobne do ludzi, z jedną widoczną różnicą – posiadają ogony. Wydawałoby się, że brak ogona nie wpływa na umiejętność komunikacji. Nic bardziej mylnego. Gdyby prawda o pochodzeniu Hirki wyszła na jaw, dziewczyna w najlepszym wypadku mogłaby liczyć na szybką śmierć.
Czy można kogoś winić jedynie za inność? Nie oszukujmy się, w naszym świecie jest to codzienność. Dwie rzeczy, bez których nie sposób wyjść z domu, to smartfon i stereotypy. Z drugiej strony takie myślenie wcale nie jest pozbawione sensu. To naturalne, że boimy się nieznanego. Indianie bali się Amerykanów. Aztekowie i Inkowie bali się przybyszów zza morza. Patrząc na sprawę z wygodnego fotela historii, nie sposób nie zgadzać się z nimi. Stereotypy są złe. Stereotypy mogą sprawiać cierpienie. Stereotypy mogą niszczyć bardziej niż ogień. Ale stereotypy mogą też ratować całe cywilizacje. Hirka jest dziewczyną, której nie sposób nie lubić, ale czy to ma jakieś znaczenie? Jej istnienie zagraża spójności całego świata. Tak długo jak stąpa po ziemi, do wymiaru Ætlingów mogą przybywać ślepi – istoty z najgorszych koszmarów. Dawno zapomniane zło, które z niewyjaśnionych, pierwotnych przyczyn znowu sięga swoimi mackami do świata śmiertelników.
Trzeba przyznać, że postacie są dobrze napisane. Główna bohaterka dowiadując się o swoim pochodzeniu, przeżywa wewnętrzny dramat. Hirka nie należy jednak do osób łatwo załamujących się i płaczących nad swoim losem. W obliczu zagrożenia dziewczyna potrafi zebrać się w sobie i udowodnić, że jest krucha jedynie z wyglądu. Dobrze wypada też czarny charakter, człowiek o imieniu Urd, bezlitosny członek Rady rządzącej światem Ætlingów. Z jednej strony nienawidzi się go za jego zło, z drugiej nie sposób go podziwiać za skuteczność. Urd jest okrutnikiem, ale nie można mu odmówić charyzmy.
Jako plus książki na pewno można zaliczyć świat. Nie jest on przesadnie duży i składa się jedynie z dwunastu krain, z których wszystkie, z wyjątkiem jednej, pozostają pod władzą Rady. Podobny zabieg wykorzystał George R. R. Martin w „Grze o Tron”, gdzie większość akcji dzieje się na terenie siedmiu królestw. Pomaga to w oswojeniu się ze światem powieści. Mamy mocno zarysowany konflikt militarny, mamy mitologię, mamy wpełzającą w każdy zakamarek religię. Wszystko okraszone aurą skandynawskich gór i lasów. Jest naprawdę dobrze. Zwłaszcza mocno spodobał mi się motyw Rady, która w zamyśle jest grupą światłych mędrców interpretujących zamiary Widzącego, boga pod postacią kruka. Jest tylko kwestią czasu, zanim okaże się, że panujący ład to przykrywka dla żądnych władzy despotów, którzy w swoich dążeniach nie cofną się przed niczym. Świat jest zbyt ciężki, by mógł podźwignąć go jeden kruk.
Słabo wypadł wątek miłosny między Hirką a jej przyjacielem z dzieciństwa, Rimem. Mówiąc wprost, motyw ten mnie nie powalił. Może dlatego, że autorka jest kobietą i romans jest skonstruowany na bazie kobiecych fantazji. Rime jest przystojnym księciem, silnym wojownikiem, potomkiem jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych rodów. Nie brakuje mu aury tajemniczości, młodzieńczego buntu, zaradności i wewnętrznego ognia. Jest niezawodny, wierny do bólu i bezkrytycznie wierzy w to, co robi. Szkoda, że jeszcze nie umie latać. A nie, czekaj. No dobra, nie będę wam zdradzał fabuły. Powiem tylko, że zamiast krystalicznie czystego i nierzeczywistego młodzieńca wolałbym pierdzącego i rzucającego cynicznymi komentarzami Geralta z Rivii. Przynajmniej byłaby to postać z krwi i kości.
„Dziecko Odyna” to z pewnością jeden z najlepszych debiutów autorów fantastyki ostatnich lat. Autorce zajęło aż dziesięć lat dopieszczenie swojego dzieła i widać, że nie był to czas zmarnowany. Książka stanowi dobry wstęp do całej serii powieści. Jeżeli autorka nie wyhamuje, albo nie zjedzie na zły tor, dostaniemy to, co fani fantastyki lubią najbardziej: epicką historię.
