Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 maja 2023
w Esensji w Esensjopedii

Hanya Yanagihara
‹Małe życie›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMałe życie
Tytuł oryginalnyA Little Life
Data wydania18 maja 2016
Autor
PrzekładJolanta Kozak
Wydawca W.A.B.
ISBN978-83-280-2648-3
Format800s. 150×225mm; oprawa twarda
Cena59,99
Gatunekobyczajowa
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Małe życie, duża książka
[Hanya Yanagihara „Małe życie” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Małe życie” jest jak uderzenie pięścią w brzuch. To powieść, która daje w twarz. Rozkłada na łopatki. Nie pozwala zasnąć. Ani pozbierać się po zakończeniu. Tak mówiono. Więc przeczytałam. I co? I nic.

Karina Bonowicz

Małe życie, duża książka
[Hanya Yanagihara „Małe życie” - recenzja]

„Małe życie” jest jak uderzenie pięścią w brzuch. To powieść, która daje w twarz. Rozkłada na łopatki. Nie pozwala zasnąć. Ani pozbierać się po zakończeniu. Tak mówiono. Więc przeczytałam. I co? I nic.

Hanya Yanagihara
‹Małe życie›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMałe życie
Tytuł oryginalnyA Little Life
Data wydania18 maja 2016
Autor
PrzekładJolanta Kozak
Wydawca W.A.B.
ISBN978-83-280-2648-3
Format800s. 150×225mm; oprawa twarda
Cena59,99
Gatunekobyczajowa
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Mam problem z takimi książkami jak „Małe życie” Hanyi Yanagihary. I to z dwóch powodów. Pierwszy jest natury formalnej. Jeśli książka liczy sobie osiemset stron, to od razu zakłada się, że musi być ona wybitna. Tylko czy wartość powieści da się przeliczyć na kilogramy? Otóż nie da się. Bo gdyby tak było, musielibyśmy zestawić ze sobą sagę „Zmierzch” Stephenie Meyer i „Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza i zważyć. Co by z tego wyszło? Niech każdy odpowie sobie na to pytanie sam. Po drugie, kiedy słyszy się wokół o tym, że ta książka to największe wydarzenie roku, powieść wybitna, arcydzieło, a gdzie się nie obejrzeć, wszędzie królują wyśmienite recenzje, to w pewnym momencie ma się wrażenie, jakby się ją już przeczytało jeszcze przed kupieniem. A że pochwałom i zachętom nie ma końca, rodzi się potrzeba natychmiastowego posiadania tej książki. Niesie to ze sobą duże ryzyko. Bo po pierwsze, oczekiwania rosną. Po drugie, rodzi się niepokój, co będzie jeśli książka się jednak nie spodoba. Ale czy może się nie spodobać coś, o czym wszyscy mówią, że jest świetne? Przekonajmy się.
Sam opis na czwartej stronie okładki był aż nadto zachęcający. Oto mamy piątkę bohaterów: czterech przyjaciół i Nowy Jork. To właśnie Nowy Jork był dla mnie magnesem. Byłam ciekawa, jak autorka uchwyci zwyczajne życie w tak magicznym i niezwykłym miejscu, jakim jest Big Apple, które wszyscy znają z pocztówek i teledysków, ale zapominają, że tam też toczy się normalne życie z przyziemnymi problemami. Yanagihara wprowadza nas stopniowo w historię czwórki przyjaciół. Poznajemy ekscentrycznego artystę J.B., początkującego aktora Willema, zdezorientowanego architekta Malcolma i wreszcie najbardziej tajemniczego z całej czwórki – prawnika Jude’a. Początkowo opowieść snuła się przyjemnie, szczegółowe opisy wypadu do knajpy czy przeprowadzki urzekały zwyczajnością i bezpretensjonalnością. Tym bardziej że w tle huczał niezwykły Nowy Jork. Tak więc przechadzaliśmy się z bohaterami ulicami Manhattanu, gotowaliśmy razem z Judem wymyślne potrawy, śledziliśmy kariery artystyczne Willema i J.B., gdzieś tam między wierszami domyślaliśmy się kłopotów naszych bohaterów, ale… po trzystu stronach miałam już dość. Bo po trzystu stronach nadal nie wiedziałam nic o tym, kim jest Jude (na którym autorka zaczęła się coraz bardziej skupiać, ignorując pozostałych bohaterów), ani też nie poznałam dobrze Willema, J.B. i Malcolma.
Co gorsza, przestawało mnie to w ogóle interesować. Gdyby nie usilne namowy znajomych, żeby kontynuować książkę, odłożyłabym ją po tych trzystu stronach. Niezwłocznie. Ale wszyscy gorąco zachęcali, żeby czytać dalej, bo jeszcze sto stron i zacznie się coś dziać… I to jest chyba największy problem, jaki mam z tą książką. Nie rozumiem, po co pisać czterysta stron książki, skoro dopiero po czterystu stronach zacznie się coś dziać… I faktycznie zaczęło. Autorka zapomniała zupełnie i o Nowym Jorku, i o tym, że książka miała przedstawiać losy czwórki bohaterów. Skupiła się tylko na opisie historii Jude’a. I tak. To jej się udało. Książka zaczęła nabierać tempa, a opis przeżyć wewnętrznych Jude’a był naprawdę przejmujący. Sposób, w jaki budowała tę historię od połowy książki, faktycznie zasługuje na pochwałę. Powoli z rozsypanych elementów tej układanki zaczynamy sobie sami sklejać historię Jude’a. I nagle zaczynamy go rozumieć. I to jest duży plus. Bo do tego momentu miałam problem z bohaterami „Małego życia”. Jude mnie drażnił, reszta nie obchodziła. Teraz dopiero wszystko zaczynało nabierać sensu. Tylko dlaczego dopiero w połowie książki? Gdybym ją rzuciła w kąt, nigdy bym nie doszła do tego momentu. Nie będę spoilerować, ale rzeczywiście od momentu poznania przez Jude’a Caleba, powieść zaczyna nabierać rumieńców (choć może nie jest do adekwatne określenie, żeby opisać historię Jude’a…). I tak. Wciągnęłam się. Odkładałam książkę i o niej myślałam. Coś, co nie miało miejsca wcześniej. Bo opowieść Jude’a, jak nazywam środkową część powieści, jest przejmująca. I jest filtrem, przez który możemy spojrzeć na ważne sprawy, takie jak przyjaźń, cierpienie, upływ czasu, czy po prostu małe życie, jakie każdy z nas zna z autopsji.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby w pewnym momencie autorka, w moim odczuciu, nie przeszarżowała. Historia, która była wiarygodna i przejmująca, zaczęła mnie nużyć, a nawet odrzucać, bo Yanagihara – paradoksalnie – przedobrzyła z nadmiarem tragedii. A właściwie nie z samą tragedią, ale sposobem jej opisywania. Złapałam się na tym, że zamiast współczuć Jude’owi, zaczynam się irytować. Nie byłam w stanie czytać kolejnych, kolejnych i jeszcze kolejnych dramatycznych opisów. Dramatyzm się rozrzedził. Rozwodnił. A to, co miało być ważne, spłaszczyło się. Przyznam szczerze, ostatnie dwieście stron czytałam tylko dlatego, żeby skończyć.
Nie mówię, że „Małe życie” to zła książka. To bardzo przyzwoita i przyzwoicie napisana książka. Ale nie porwała mnie. A że napisano tyle pozytywnych recenzji i tyle osób ją chwaliło, to zastanawiam się, czy nie jestem przypadkiem jedyną osobą na świecie, która nie jest nią zachwycona… Ale jak zachwyca, kiedy nie zachwyca? Dla mnie jest to książka zdecydowanie za duża. I to dosłownie. Przerost i stron, i treści, sprawia, że to, co najważniejsze, zgubiło mi się w gąszczu dygresyjnych komentarzy, zdecydowanie za długich i drobiazgowych opisów, a na koniec rozmieniło się na drobne. Odłożyłam tę powieść i… nic się nie wydarzyło. Różewicz napisał, że „najplastyczniejszym/opisem chleba/jest opis głodu”. Mnie tego głodu w „Małym życiu” zabrakło. Za to chleba miałam pod dostatkiem. I pewnie dlatego po przeczytaniu powieści Yanagihary czułam się przejedzona, ale nie usatysfakcjonowana.
koniec
2 grudnia 2016

Komentarze

06 II 2017   10:42:43

Święte słowa. Tyle że ja po trochę ponad 400 stronach zrezygnowałem. I to tyle co można powiedzieć.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Krótko o książkach: Grzechy indiańskich ojców
Miłosz Cybowski

28 V 2023

„Mapa wnętrza” to bardzo amerykańska opowieść i wychwytywanie wszystkich zawartych w niej niuansów stanowi pewien problem. Czyni to z powieści Stephena Grahama Jonesa pozycję kłopotliwą zarówno w lekturze, jak i ocenie.

więcej »

PRL w kryminale: Piłeś – nie jedź!
Sebastian Chosiński

26 V 2023

Lata 70. XX wieku to zdecydowanie najlepszy okres dla Jerzego Edigeya. To w tamtej dekadzie powstały jego najwartościowsze, zachowujące atrakcyjność po dziś dzień, „powieści milicyjne”. Nie jest też chyba przypadkiem fakt, że głównym bohaterem kilku z nich jest oficer Komendy Stołecznej MO major Janusz Kaczanowski. W „Śmierci jubilera” stara się on rozwiązać sprawę, której korzenie tkwią w czasach okupacji.

więcej »

Przeczytaj to jeszcze raz: Eddie, Gino i Tony
Sebastian Chosiński

25 V 2023

Pisząc „Braci Rico”, mieszkający wówczas w Stanach Zjednoczonych belgijski pisarz Georges Simenon stworzył jedno ze swoich najwybitniejszych dzieł beletrystycznych. Opowieść o gangsterskiej rodzinie urosła w jego wykonaniu do antycznego dramatu psychologicznego, w którym rewizji poddane zostają takie pojęcia, jak honor, lojalność czy – nomen omen – braterstwo.

więcej »

Polecamy

Jak przewidziałem drugą wojnę światową

Stare wspaniałe światy:

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Nie chcielibyście takiego życia
— Witold Werner

Z tego cyklu

Niepełnia Księżyca
— Przemysław Ciura

Nie tak wielki skok
— Dawid Kantor

Bezbronne
— Karolina Rochnowska

Prawda jest ziarnem piasku
— Dawid Kantor

Western na dalekiej północy
— Magdalena Makówka

Nie taki diabeł straszny, jak go malowali
— Sebastian Markiewicz

Nieodległe przyszłości
— Karolina Rochnowska

Dokonać niemożliwego
— Katarzyna Piekarz

Dziewczyna z innej doniczki
— Bartłomiej Słomiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.