Gdybym miała wymienić moje ulubione autorki kryminałów, Tana French z pewnością znalazłaby się w czołówce, a kto wie, może i zajęłaby pierwsze miejsce – wszak jej „Kolonii” bez wahania przyznałabym dziesięć punktów. Dlatego na „Ścianę sekretów” czekałam niecierpliwie, ale też z lekką obawą – czy kolejna książka pisarki dorówna dziełu doskonałemu?
Anna Kańtoch
Porównując z książką doskonałą
[Tana French „Ściana sekretów” - recenzja]
Gdybym miała wymienić moje ulubione autorki kryminałów, Tana French z pewnością znalazłaby się w czołówce, a kto wie, może i zajęłaby pierwsze miejsce – wszak jej „Kolonii” bez wahania przyznałabym dziesięć punktów. Dlatego na „Ścianę sekretów” czekałam niecierpliwie, ale też z lekką obawą – czy kolejna książka pisarki dorówna dziełu doskonałemu?
Tana French
‹Ściana sekretów›
Tana French jest autorką ciekawą z kilku powodów. Po pierwsze, to Irlandka, czyli przedstawicielka nacji raczej słabo reprezentowanej w naszych księgarniach. Po drugie, jej cykl „Zdążyć przed zmrokiem” opiera się nie na jednym bohaterze, ale na grupie osób – bohaterami czy bohaterkami kolejnych książek są postacie, które we wcześniejszych częściach pojawiały się na drugim planie, i odwrotnie: ci, którzy wcześniej grali główne role, występują później w rolach pobocznych.
Po trzecie wreszcie: czy potraficie sobie wyobrazić znakomity kryminał, w którym jest tylko trójka podejrzanych? Z czego dwie osoby są jednocześnie ofiarami? Cóż, bazując na takim właśnie pomyśle, French napisała rewelacyjną „Kolonię”. Inna rzecz, że siłą tej autorki nie jest nadmierne komplikowanie zagadki, a raczej głębia psychologicznego spojrzenia i bogaty, momentami niemal poetycki język (w „Kolonii” niestety mocno zepsuty przez polskiego tłumacza). Powieści irlandzkiej pisarki to naprawdę „coś więcej niż tylko kryminał”. Piszę „naprawdę”, bo tego określenia się nadużywa, czasem zresztą mam wrażenie, że coraz częściej oznacza ono słaby kryminał sztukowany wątkami obyczajowymi, które mają niewiele albo zgoła nic wspólnego z główną osią fabuły. Ale to nie przypadek French – u tej autorki intrygi, choć niezbyt skomplikowane, zawsze są dopracowane i co ważniejsze, rozbudowana psychologia postaci nie jest zbędna, tylko służy rozwiązaniu zagadki.
Dokładnie tak jest w „Ścianie sekretów”, w której to powieści parze detektywów przyszło zmierzyć się z tajemnicą śmierci pewnego nastolatka – chłopak nocą przekradł się na teren żeńskiej szkoły i tam został zamordowany. Sprawcy nie udało się ująć, jednak po kilku miesiącach na tytułowej „Ścianie sekretów” (miejsce, gdzie uczennice mogą bezpiecznie wyjawiać swoje tajemnice) pojawiła się kartka z napisem „Wiem, kto go zabił”. Detektywi wracają więc do szkoły, by jeszcze raz przepytać dziewczęta. Szybko okazuje się, że mamy tak naprawdę tylko ósemkę podejrzanych, a dla ścisłości dwie czteroosobowe nielubiące się grupy przyjaciółek. Tu zresztą też autorce należą się słowa uznania, bo French, jeśli się dobrze zastanowić, właściwie operuje kliszami: jedna grupa to dziewczyny oryginalne i samodzielne myślące, druga składa się z dość typowych „pustych Barbie”, jednak French ma wystarczająco dużo talentu, by nawet tak pozornie stereotypowym postaciom nadać ciekawy rys osobowości, a co więcej, potrafi rywalizację tych dwóch grup ciekawie rozegrać.
Ważna jest także przyjaźń łącząca dziewczęta w obrębie każdej z czwórek (wątek dziecięcej czy młodzieńczej przyjaźni przewija się często przez twórczość French). „Ściana sekretów” jest w równej mierze kryminałem, co powieścią o dorastaniu, o tym strasznym i pięknym jednocześnie okresie w życiu, kiedy człowiek ma kilkanaście lat i zostaje sam ze swoimi problemami, bo nikt oprócz grupy przyjaciół nie jest go w stanie zrozumieć. I uwierzcie, nikt tak jak jak French nie potrafi oddać zarówno magii, jak i grozy tego okresu, jej nastolatki są wzruszająco ludzkie, a jednocześnie momentami sprawiają wrażenie niemalże obcych istot, żyjących w równoległym świecie, oddzielonym od świata dorosłych niewidzialną barierą.
Czy wszystko to oznacza, że „Ściana sekretów” jest, podobnie jak „Kolonia”, powieścią doskonałą? Szczerze mówiąc, nie, choć niewiele jej brakowało. Pojawiają się tu dłużyzny, których nie powinno być (owszem, to książka z założenia spokojna, jednak trochę więcej dynamiki by się przydało), przyznam też, że nie do końca wiem, co myśleć o wątku… magii. Z jednej strony ładnie podkreśla on wyobcowanie dziewcząt, z drugiej trochę zgrzyta w – poza tym jednym drobnym elementem – na wskroś realistycznej fabule. Ostatecznie jednak można uznać, że bohaterki całą tę magię zwyczajnie sobie wyobraziły, i to właśnie wyjście wybrałam.
Warto jeszcze wspomnieć, że o ile „Ściana sekretów” ogólnie wypada słabiej niż „Kolonia”, to pod jednym względem okazuje się lepsza – a mianowicie tym razem tłumaczenie jest więcej niż przyzwoite. Nowemu tłumaczowi, czyli Łukaszowi Praskiemu, udało się oddać nawet specyficzny język nastolatek – jedyne zastrzeżenie mam do słowa „bzykać”, które kojarzy mi się z dorosłymi aktorami w komediach romantycznych (nigdy nie słyszałam, żeby tego określania używała młodzież). Ale to drobiazg. Naprawdę cieszę się, że nikt tej powieści nie zepsuł kiepskim przekładem, zmarnowanie „Kolonii” bolało wystarczająco mocno. Tana French jest zbyt dobra, by tak traktować jej książki – w moim przekonaniu to autorka, która łączy najlepsze cechy kryminałów skandynawskich (umiejętnie nakreślone tło obyczajowe, wnikliwość psychologiczna) z najlepszymi cechami kryminałów „klasycznych” (skupienie się na zagadce). Takie pisarki zdecydowanie warto promować.
