Pierwsze strony „Wygnańca” stwarzają pozór, że dostaliśmy do rąk porządną powieść sensacyjną. Jednak szybko okazuje się, że to coś więcej. Krzysztof Piskorski znalazł narzędzia, by w konwencji fantasy przyglądać się ważnym problemom naszego świata – fundamentalizmowi i inności. I sprawnie potrafi się tymi narzędziami posługiwać.
Wit Szostak
MetaArabia
[Krzysztof Piskorski „Wygnaniec” - recenzja]
Pierwsze strony „Wygnańca” stwarzają pozór, że dostaliśmy do rąk porządną powieść sensacyjną. Jednak szybko okazuje się, że to coś więcej. Krzysztof Piskorski znalazł narzędzia, by w konwencji fantasy przyglądać się ważnym problemom naszego świata – fundamentalizmowi i inności. I sprawnie potrafi się tymi narzędziami posługiwać.
Krzysztof Piskorski
‹Wygnaniec›
Recenzje książek debiutantów charakteryzuje zwykle protekcjonalny ton i nauczycielskie, pełne pobłażliwości pochylanie się nad nieopierzonym autorem. Takie recenzje często przypominają szkolne cenzurki. Tym razem nic z tego. Piskorski napisał po prostu świetną książkę i to, że „Wygnaniec” jest debiutem, nie powinno mieć tu nic do rzeczy. Poza niewątpliwą radością z tego, że narodził się interesujący pisarz. Nie przegapmy go!
Od pierwszych stron urzekła mnie precyzja i głębia kreacji świata, jako że Ocalona Kraina odmalowana jest z dużą dbałością o klimat. Nie ma tu niepotrzebnych fajerwerków erudycji, żadnych składanych czytelnikowi raportów z trudu źródłowych przygotowań. Nie jest ważne, ile książek na dany temat autor przeczytał. Ważne czy pomogły mu stworzyć spójną, przekonującą wizję. Gdyż – koniec końców – fantasy, która nie potrafi oczarować, po prostu traci sens jako fantasy. A Piskorskiemu czarowanie świetnie wychodzi.
Nie będę pisał o czym opowiada „Wygnaniec”. Zainteresowanych tym odsyłam do innych recenzji. Czytelnik od pierwszych stron zostaje wciągnięty w wartką akcję, śledzi jednocześnie kilka niezależnych wątków. Książka ma epicki rozmach, galerię pełnokrwistych postaci, subtelność ukrytych tajemnic i sporo obietnic na następne dwa tomy. Gdyż w zamierzeniu „Wygnaniec” jest pierwszą częścią trylogii „Opowieść Piasków”. To wszystko stanowi o wielkiej atrakcyjności tej powieści. Sądzę jednak, że literacki sukces tego przedsięwzięcia zasadza się na czym innym. Pierwsza przesłanka to kulturowo-religijne tło, które nie tylko pogłębia i uwiarygadnia wykreowany świata, lecz staje się także kołem zamachowym fabuły. Druga to wyczucie językowe.
Ocalona Kraina przeniknięta jest myśleniem religijnym. Lud Tel’Halik wierzy w Księgę, objawioną prorokowi przez Jedynego. Nie tylko ceremonie religijne, ale niemal każda codzienna czynność podporządkowana jest słowom Księgi. To, co w mieszkańcach Ocalonej Krainy rodzi pewne wątpliwości – a jednocześnie generuje kluczowe dla fabuły konflikty i zawęźlenia – to rozbieżne interpretacje Księgi. Niestety, każda z interpretacji chce być tą jedyną. Dość często w takich intelektualnych sporach sięga się do rozwiązań siłowych. Prawda, aby zatriumfować, potrzebuje zbrojnego wsparcia. A kiedy rusza rewolucja, często przy wyrywaniu kąkolu niszczona jest także pszenica. Piskorski pokazuje Ocaloną Krainę w ważnym dla jej dziejów momencie. Jest to chwila kiedy odchodzi stary Prorok, po nim nastaje nowy, a wraz z nim rodzi się fundamentalizm. Stąd tylko mały krok do totalitaryzmu.
To wszystko przywodzi na myśl skojarzenia z islamem. Czy autorowi uda się nie popaść w dziennikarskie uproszczenia, czy udźwignie intelektualną złożoność tych mechanizmów kulturowych? Biorąc się za ten temat Piskorski trąca kijem gniazdo os. Albo inaczej: spaceruje po linie rozpiętej nad przepaścią. Z racji dużej aktualności tematu pojawia się pokusa pewnych trywializacji czy fabularnie uzasadnionych przejaskrawień. Ale ta pokusa może skończyć się upadkiem w przepaść. Na razie autor „Wygnańca” pewnie stoi na linie. Ale pamiętając o tym, że jest w jednej trzeciej drogi, trzymajmy mocno kciuki.
Sądzę, że to, co ułatwia Piskorskiemu zachowanie równowagi to – paradoksalnie – konwencja fantasy. Konwencja wolna od doraźności i publicystycznych zobowiązań. A jednocześnie potrafiąca, właśnie dzięki fantastyce, oswajać ważne problemy. Walki w Ocalonej Krainie nie da się sprowadzić tylko do poziomu politycznego. Mieszkańcy Tel’Halik doświadczają interwencji sił wyższych. Czy są one dziełem boskim, czy demonicznym, pokażą następne tomy. Ale trudno zostać ateistą w sytuacji, kiedy widzi się na własne oczy, że Prorok rzeczywiście znika, przechodząc przez bramę na pustyni. Tak, jak zapowiedziano w Księdze.
I jeszcze jeden ważny temat, również podsunięty przez Księgę – Inny. Inny jest wrogiem, dla Innego nie ma na świecie miejsca. Co najwyżej może wegetować na obrzeżach świata. Jak górale. Innym jest ten, kto nie uznaje obowiązującej interpretacji Księgi. Innym jest ten, kto nie należy do ludu wybranego, który został ocalony przez Jedynego z mitycznego kataklizmu. Ten Inny ma zresztą dodatkowy kłopot – wedle Księgi w ogóle go nie ma... Nie będę zdradzał, jak radzi sobie z tym autor „Wygnańca”. W każdym razie temat Obcego, który zdawał się być zarezerwowany dla s-f, nagle wraca w klasycznym wydaniu w konwencji fantasy. I okazuje się, że w tej konwencji można go bardzo obiecująco rozwinąć. To pokazuje niezwykle ciekawą rzecz. Fantasy, która często uchodzi za gatunek eskapistyczny, jednocześnie dostarcza dobrych narzędzi do diagnozowania bardzo realnych i konkretnych problemów współczesności. I Piskorski potrafi się tymi narzędziami posługiwać.
Wreszcie parę słów o języku, gdyż naprawdę warto przyjrzeć się jak to wszystko jest zrobione. Piskorski unika dwu pułapek, które czyhają na samozwańczych demiurgów nieistniejących światów. Pierwsza to nadmierna stylizacja. Język, zwłaszcza w dialogach, w imię wyimaginowanej wierności jakiejś wizji, traci swą naturalność. Zamiast tworzyć klimat - razi sztucznością, zamiast służyć kreacji - szkodzi jej. Druga pułapka to dojmująca współczesność zabiegów językowych. Efekty znane są z hollywoodzkich produkcji parahistorycznych. Widz wcale by nie zauważył, gdybyśmy aktorom zabrali sandały i tuniki, a w zamian za to przebrali ich w garnitury. Cała pisarska zabawa na tym polu polega na ostrożnym i umiejętnym balansowaniu między owymi dwiema pułapkami. Rezultaty widać w pierwszym tomie „Opowieści Piasków”. Bohaterów w garnitury przebrać się nie da. A jednocześnie w ich świecie, w ich mowie czytelnik nie czuje się obco. Widać to doskonale w metaforyce, przywodzącej na myśl arabskie gazele i perskie dywany. Kiedy w tekście pojawia się autentyczny fragment arabskiej poezji, nie sprawia wrażenia sztucznie doczepionego. Brzmi jakby został napisany właśnie w Ocalonej Krainie. A kazania Proroka i katechetyczne przypowieści – palce lizać!
Jest czas wakacji. Wszyscy doświadczamy intelektualnego rozprzężenia, które owocuje powrotem do z dawna lubianych lektur i znanych fabuł. Zmieniamy się w inżynierów Mamoniów i aż do jesieni lubimy tylko to, co znamy. Dlatego jeszcze raz apeluję gorąco: nie przegapmy w tym upale Piskorskiego, bo byłaby wielka szkoda.
