Zbiór „Legenda o samobójstwie” obejmuje sześć literackich wariacji na temat tej samej rodzinnej tragedii – i, jak carpaccio z tuńczyka, nie jest to danie, które każdemu przypadnie do gustu.
Milczenie ryb
[David Vann „Legenda o samobójstwie” - recenzja]
Zbiór „Legenda o samobójstwie” obejmuje sześć literackich wariacji na temat tej samej rodzinnej tragedii – i, jak carpaccio z tuńczyka, nie jest to danie, które każdemu przypadnie do gustu.
David Vann
‹Legenda o samobójstwie›
Sięgając po książkę Davida Vanna wiedziałam, że otacza ją aura literackiego fenomenu (ukazała się dotąd w ponad pięćdziesięciu krajach, była na czterdziestu listach najlepszych książek roku, zdobyła jedenaście nagród – m.in. w USA, Hiszpanii i Francji). Autor, który w przeszłości zarabiał na życie między innymi żeglując po wodach Alaski, obecnie wykłada na kilku uczelniach, a recenzenci porównują jego prozę do twórczości Cormaca McCarthy’ego. Wiedziałam też, że podobnie jak np. „Szklany klosz” Sylvii Plath, „Legenda…” zawiera wątki autobiograficzne przemieszane z fikcją literacką, a tytułowe samobójstwo popełnił ojciec autora. Wszystko razem sprawiło, że po książkę sięgnęłam z dużą ciekawością.
Akcja „Legendy…” dzieje się prawie w całości na Alasce. Sześć opowiadań – a dokładniej pięć krótkich form i dwuczęściowa mikropowieść „Wyspa Sukkwan” – buduje aż nadto wyrazisty portret Jima Fenna, człowieka, który zastrzelił się pewnego dnia na pokładzie swojej łodzi rybackiej, oraz obraz relacji w rodzinie Fennów (syn Roy, jak można zakładać, to alter ego autora). Przedstawione wydarzenia po części należą do alternatywnych ścieżek rzeczywistości; nie wiemy, co z tego wszystkiego wydarzyło się naprawdę, możemy tylko zgadywać, gdzie kończą się wspomnienia, a zaczyna fikcja. „Ichtiologia” opowiada o wczesnym dzieciństwie Roya i o tym, jak rozpadało się małżeństwo jego rodziców; „Rhoda” o drugiej żonie ojca; „Legenda o dobrych ludziach” o licznych przelotnych związkach matki; „Wyspa Sukkwan” o wspólnym pobycie Roya z ojcem na tytułowej wyspie. Bohaterem i narratorem dwóch ostatnich historii, zatytułowanych „Ketchikan” i „Wyższy błękit”, jest dorosły Roy mierzący się z ciężarem śmierci ojca.
Jim Fenn to jeden z tych bohaterów, o których czytamy z narastającym wstrętem. Nieudacznik, którego marzenia nie przystają do rzeczywistości; porzucił karierę dentysty, żeby podejmować kolejne przedsięwzięcia biznesowe (sklep z artykułami żelaznymi, zakup łodzi rybackiej), z których nic dobrego nie wynikło. Jego dwa małżeństwa się rozpadły, bo zdradzał obie żony. Jim to słaby człowiek, który usiłuje być „prawdziwym mężczyzną” (kolekcjonuje broń, poluje, żegluje, łowi halibuty), ale widać, że to maskarada i uparte samooszukiwanie. Całe jego podejście do życia najlepiej ilustruje scena szykowania zabaione w opowiadaniu „Wyższy błękit”.
„Wyspa Sukkwan” jako najobszerniejszy utwór w książce zasługuje na dłuższe omówienie. Załamany po rozstaniu z drugą żoną Jim wpada tutaj na pomysł, aby kupić chatę na bezludnej wysepce i przezimować tam razem z trzynastoletnim synem. Będą polować, łowić łososie, wspinać się na zaśnieżone wzgórza i przeżywać przygody jak z książek Jacka Londona. Pod względem formy ten tekst wyraźnie nawiązuje do słynnej „Drogi” Cormaca McCarthy’ego, zaś koncepcyjnie stanowi jej negatyw: o ile w postapokaliptycznym piekle „Drogi” ojciec z heroicznym poświęceniem opiekuje się synem, w „Wyspie Sukkwan” to Roy usiłuje się zaopiekować niedojrzałym, samolubnym tatusiem. Tekst dobrze pokazuje bezradność dziecka – nawet nastoletniego – wobec emocjonalnych manipulacji rodzica. Niestety od pewnego momentu fabuła nuży; Jima nienawidzimy z każdą stroną bardziej, a odwrotnie niż w greckiej tragedii, zakończenie nie przynosi poczucia katharsis.
Intryguje przewijający się w „Legendzie…” motyw męczonych i zabijanych ryb – halibutów walonych młotkiem, patroszonych łososi, łusek, oczu, wnętrzności. Zastanawiając się, jak go zinterpretować, doszłam do wniosku, że te nieszczęsne stworzenia, zimnokrwiste i nieme, symbolizują uczucia Roya, który w obliczu wszystkich perypetii emocjonalnych, jakie fundują mu rodzice, pozostaje uderzająco bierny i bezradny; czasem tylko odreagowuje frustrację poprzez absurdalne akty wandalizmu.
Książkę polecam wszystkim, których nie odstrasza ponura proza obyczajowa z biegnącą nieliniowo fabułą. Nasycone ładunkiem emocji i symboliki obrazy z prozy Davida Vanna pozostają w pamięci jeszcze długo po zakończeniu lektury.
